rozmowa z Lorenzo Villoresim
Powiedzieć o nim „włoski kreator zapachów” to tak, jakby odsłonić zaledwie wierzchołek góry. Lorenzo Villoresi jest także podróżnikiem, filozofem, miłośnikiem historii i psychologii, znawcą antyku, prawdziwym obywatelem świata, ale przede wszystkim Florencji, która jest jego miejscem na ziemi. W 2006 r. otrzymał nagrodę imienia François Coty’ego. Jego zapachy: Donna, Musk, Dilmun, Yerbamate, Alamut… są drogowskazami do ludzkich dusz, a zwłaszcza do serc kobiet.
Jestem bardzo ciekawa tej niesamowitej alchemii zapachów. Kwiaty, sekretne metody łączenia esencji, osobowość twórcy perfum – co jest tak kuszącego w zapachach?
Zapachami można opisać niezliczone, niezależne od siebie wszechświaty wolne od jakichkolwiek granic. Zapachy wywołują i kreują uczucia, miejsca, obrazy, mogą nawet wprowadzić do rzeczywistości i przestrzeni nowe emocjonalne wymiary.
Czy zgodzi się Pan, że perfumy są niczym muzyka? Tworzenie nuty dominującej jest mariażem głębokiej refleksji i artystycznego natchnienia. Perfumy tak jak inne dzieła sztuki zawierają w sobie ów boski element i są potężną bronią.
Perfumy są często porównywane do muzyki, ponieważ zapachy podobnie jak dźwięki mogą mieć niezliczone połączenia i wariacje. Trudno je ogarnąć umysłem, są niewidoczne, przemawiają do najgłębszych zakamarków duszy. Mogą przywołać wspomnienia, uwolnić emocje. Mogą również wywołać w nas określony nastrój, a robią to w bardzo tajemniczy sposób. Ale przede wszystkim mogą wzbogacić, uwznioślić nasze jestestwo i sprawić, że nasze życie stanie się pełniejsze, szlachetniejsze. Zgadzam się z Panią, że jest coś boskiego i potężnego zarówno w muzyce, jak i w zapachach.
Gdzie zatem według Pana przebiega granica między rzemiosłem a artyzmem?
Prawdziwie artystyczne perfumiarstwo powinno być sztuką i powinno być postrzegane jako forma sztuki, niczym malarstwo czy komponowanie muzyki. Mówiąc o artyzmie, z pewnością uwzględnia się wygląd perfum: flakon, jego projekt, opakowanie, kolor, rodzaj szkła, projekt graficzny i tak dalej. Ale sercem i duszą perfum jest zapach. W moim odczuciu artystyczny wymiar mojej pracy nie powinien być zamierzony i planowany. Nie powinien być też rezultatem analizy trendów rynkowych. Przeciwnie, artyzm powinien wynikać z inspiracji, z natchnienia, z pomysłu, nawet za cenę ryzyka, że dany zapach nie zostanie natychmiast przyjęty i zrozumiany, że nie zyska popularności. Rzemiosło, technika są tylko sposobami do osiągnięcia pożądanego artystycznego efektu.
Kiedy rozpoczął Pan naukę perfumiarstwa?
Tak naprawdę to wiedzę na ten temat zdobywałem tak trochę przy okazji. Był czas, kiedy odbywałem liczne podróże na Bliski Wschód. Celem tych podróży były badania i zbieranie informacji na temat starożytnych religii. Byłem zafascynowany esencjami i olejkami, więc zacząłem je kolekcjonować. Perfumiarstwo nie było moją świadomą decyzją. Najpierw było moim hobby, od 1981 do 1990 roku. Cały ciąg wydarzeń doprowadził mnie wreszcie po dziesięciu latach do momentu podjęcia decyzji o zajęciu się perfumami. W moim przypadku perfumiarstwo wyniknęło również z miłości do podróży, natury oraz ręcznie zbieranych składników. Dodam, że tej pasji towarzyszyło swoiste psychologiczne zacięcie, ciekawość ludzi, ich myśli, motywów działań, uczuć. Kreowanie zapachów wynika z wielu eksperymentów, prób, poszukiwań substancji zapachowych czy wszelkich składników potrzebnych do ich stworzenia, pochodzenia tych substancji i metod ich przetwarzania. Zacząłem więc mieszać zapachy dla rodziny i przyjaciół, początkowo hobbystycznie. I tak krok po kroku, dzień po dniu, hobby zamieniało się w pasję, a następnie w wykonywany zawód. Ale i wtedy, i teraz – to jest moja pasja, a nie praca.
Czy, kiedy był Pan dzieckiem a potem bardzo młodym człowiekiem, cokolwiek zapowiadało Pana przyszłą pasję do zapachów?
Zdecydowanie tak. Byłem zafascynowany zapachami niektórych roślin: liści laurowych, pomidorów czy rozgniecionych w dłoni nasion. Uwielbiałem także zapach ziół i przypraw z ogrodu: szałwii, rozmarynu, bazylii. Urzekały mnie aromaty drzew owocowych, zwłaszcza kwiaty pomarańczy i cytryny. Od dziecka oczarowywały mnie magnolie i wiele innych otaczających mnie woni.
Wiem, że studiował Pan filozofię i psychologię. Czy ta wiedzy przydaje się Panu w obecnej pracy? Rozumie Pan język dusz, zna Pan siły rządzące światem, więc jest Pan kreatorem uczuć?
Moje studia filozoficzne otworzyły mi drzwi do cudownej krainy starożytnych mitów i legend. Natomiast studia psychologiczne pozwalają mi lepiej rozumieć ludzki umysł, ludzką naturę. Faktycznie wiedza ta jest przydatna w kreowaniu zapachów, które mają trafić w gusta klientów.
Czy był w Pana życiu taki dzień, który stał się dla Pana czarodziejską górą, a może raczej odyseją? Moment, który odmienił Pana umysł? Pytam o chwilę swoistej mentalnej inicjacji, drogi do swojego wnętrza.
Chciałbym opowiedzieć Pani o dwóch różnych wydarzeniach. Moją pierwszą prawdziwą odyseję była podróż do Nowego Jorku w 1986 roku. Trwała ona rok. Właśnie skończyłem szkołę, miałem 20 lat i ani grosza przy duszy. Jednak cechował mnie ogromny zapał, aby zostać tam choć na kilka miesięcy. Nie miałem żadnego zawodowego doświadczenia, jednak musiałem dać sobie radę i przetrwać. Dlatego przez te dwanaście miesięcy podejmowałem osiem różnych prac. Moim celem było zarobienie wystarczającej ilości pieniędzy, aby odbyć podróż po Stanach Zjednoczonych od wybrzeża Atlantyku do wybrzeża Pacyfiku, od Nowego Jorku do Zatoki Meksykańskiej, a potem przez Teksas i Kalifornię. W tamtym czasie różnice między Stanami Zjednoczonymi a Włochami były jeszcze wyraźniejsze niż obecnie. Poznawałem muzyków i intelektualistów, między innymi w domu Brechta. Nawiązywałem znajomości z ludźmi różnych ras i kultur. Było to zdecydowanie doświadczenie, które mnie odmieniło. Natomiast moja czarodziejska góra to był czas, który spędziłem samotnie na pustyni w małej oazie na Półwyspie Synaj. To doświadczenie pozwoliło mi poznać lepiej siebie samego. Wsłuchać się w siebie i w szept pustynnego wiatru.
Pasja jest błogosławieństwem czy przekleństwem?
Zdecydowanie błogosławieństwem.
Co jest dla Pana bardziej cenne: talent czy doświadczenie?
Oba elementy w równym stopniu. Moje doświadczenie wynika z mojego talentu.
Czy zatem preferuje Pan jakiś specjalny styl życia, który ma zapewnić dobrą kondycję i rozwijać umiejętności?
Staram się rozwijać mój talent i pogłębiać doświadczenie dzięki zróżnicowanemu stylowi życia – jego wyznacznikiem są moje liczne zainteresowania, od muzyki do gotowania, od poszerzania wiedzy z różnych dziedzin do sportu. Można mieć świetny pomysł albo zainspirować się czymś w najmniej oczekiwanym momencie i w najmniej spodziewanym miejscu. Jeśli jest się tylko otwartym i gotowym, by je dostrzec.
Czy potrzebuje Pan czasem zostać sam ze sobą, ze swoimi myślami?
Bardzo często odczuwam taka potrzebę. Nie szukam pomysłów na siłę, one powinny zjawiać się samoistnie w najbardziej odpowiednim dla siebie momencie i ani minuty wcześniej czy później. Staram się osiągać stan umysłu i ducha, w którym pomysły stają się jasne i czyste. Odpędzam więc od siebie wszystkie zbędne myśli, szukam ciszy, unikam, a może raczej omijam pewne aspekty codzienności i rutyny. Stronię od bezmyślnego powtarzania czynności, a także od ludzi, z którymi relacje są powierzchowne, nieszczere czy fikcyjne. Jeśli człowiek stworzy sobie odpowiednią przestrzeń i da sobie trochę czasu, to z pewnością wiele cennych natchnień pojawi się w jego głowie.
Albert Camus napisał kiedyś, że bez płomienia nie ma ognia i blasku sztuki. Co jest wewnętrznym płomieniem Pana duszy?
To moja pasja do tego, aby zmieniać materię, substancję, istotę rzeczy, rozumieć nie tylko fizyczne aspekty, ale przede wszystkim pojmować ulotność myśli, naturę, ducha. Tak więc tworząc, uwzględniam wszystkie płaszczyzny i wymiary otaczającej mnie rzeczywistości. Jest to po trosze praca demiurga, gdzie w każdej chwili może się wydarzyć coś magicznego lub pojawić nowa jakość, inny byt o nieznanym dotąd wymiarze fizycznym, psychicznym i emocjonalnym.
Wyobraźmy sobie, że na jeden dzień może Pan zmienić swoje życie i stać się kimkolwiek innym, np. może Pan żyć w innym kraju lub innej epoce. Gdzie i kiedy w takim przypadku odnalazłabym Pana?
W starożytnej Grecji, w IV wieku przed naszą erą. Podążałbym śladami Aleksandra Macedońskiego na podbój Azji. Generalnie byłaby to mityczna kraina z legend i podań gdzieś w zamierzchłych czasach.
A światy, które Pan kreuje w swoich zapachach?
Opowiem Pani o nich. Użyję w tym celu pewnych przykładów. Myślę o pewnych zapachach, które stworzyłem. Weźmy na przykład Yerbamate – jest niezmierzoną, zieloną krainą, która na horyzoncie spotyka się z niebem. Niech Pani sobie wyobrazi zapachy trawy, świeżo skoszonego siana, licznych ziół i kwiatów rozsypanych na polach, aromaty roznoszone przez wiatr i ogrzewane przez słońce. Gdzieś w oddali na łące widać płomień. Czy dostrzega pani ogień związany z rytuałem parzenia herbaty i mate. Delikatna smuga dymu unosi się i otula… Alamut – ciepły i zmysłowy zapach podróży do Orientu, rozkoszna arabeska. To kosztowny, odurzający i aksamitny kwiat z baśni tysiąca i jednej nocy… krainy snów z sekretnymi ogrodami, a wszystko przy pełni księżyca orientalnej nocy… Dilmun to raj antycznej Mezopotamii. Miejsce gdzie wschodzi Słońce, miejsce, z którego według sumeryjskiej mitologii świat bierze swój początek. Ziemia w Dilmunie jest czysta, a w ogrodzie bogów, w ogrodzie Słońca są zarośla uginające się pod ciężarem pączków z drogocennych klejnotów, owoców kornaliny, pięknych pnączy i liści z lapis lazuli. Pomiędzy nimi znajdują się słodkie owoce. Są tam hematyty i wiele innych cennych kamieni, agaty czy morskie perły…
Jaka jest kobieta opisywana przez Pana zapachy?
Moja wizja kobiety? To zbyt długa opowieść. Ze względu na tworzenie perfum w pewien sposób przynależę do świata kobiet. Nie czuję, aby esencję kobiecości oddawał jakiś jeden, wybrany zapach. Z pewnością składają się na nią i nuty ambrowo-piżmowo-orientalne, i nuty kwiatowe, i aldehydowe…
Czy są jakieś kwiaty lub aromaty, które dla Pana powonienia są nudne czy wręcz nie do zniesienia?
Nie jestem szczególnym fanem aromatów drzew iglastych (sosna, eukaliptus, jodła), a także aromatów anyżkowatych (estragon, anyż, koper i tak dalej), nie przepadam też za nutami owocowymi. Jednak bez względu na moje preferencje używam ich zawsze, kiedy są niezbędne w danej kompozycji, harmonizują ją. I odwrotnie, jestem totalnie zniewolony przez aromaty drzewne i drzewa, takie jak: paczuli, drzewo sandałowe, cedr, wetiwer, a także nuty cytrusowe i korzenne. Lubię zwłaszcza czuć zapach galbanum, które zalicza się do nut zielonych. Zapach ten przypomina mi świeże, rozgniecione nasiona. Uwielbiam wąchać świeży wawrzyn. I wprost przepadam za wonią pomidorów i dopiero co tłoczonej oliwy z oliwek. Kocham kwiaty osmantusa i olejek kardamonowy.
Czy bywa Pan zazdrosny o zapachy, które stworzyły inne nosy?
Nigdy nie jestem zazdrosny, w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale są zapachy, które szczerze podziwiam. Generalnie lubię śmiałe zapachy. Niestety często rozczarowuje mnie wiele zapachów, tych nieśmiałych w swej konstrukcji, monotonnych, będących zaledwie namiastką ekscytującego zapachu.
Czy wierzy Pan w sekretne siły, które tkwią w świecie natury (energia kamieni, roślin, minerałów, zwierząt, gwiazd)? Bywają ważne w Pana pracy?
Wpływy tych sił nie przekraczają progu mojej pracowni i pozostają poza nią.
rozmawiała Anna Smolec
Źródło: Album Perfumerii Quality Missala First in Luxury 2008, s. 88-92.