Są tacy ludzie, których cenimy i zwyczajnie lubimy od pierwszego spotkania. Lubimy rozmowy, które nigdy się nie kończą. Lubimy nawet wspólnie pomilczeć, ale tylko po to, aby jak najszybciej powrócić do rozmowy. Kimś takim jest dla nas Jan Vos, twórca wyjątkowej marki Puredistance. Nasze rozmowy nigdy się nie kończą, a jeśli już naprawdę muszą się skończyć, to tylko po to, aby przy okazji kolejnego spotkania mogły trwać i trwać…
Jan Vos jest przede wszystkim człowiekiem, który żyje poszukując piękna. Poszukuje piękna w sobie, w ludziach, przyrodzie, różnorodności…. I tak też powstała marka Puredstance. Jan ją stworzył, poszukując piękna. Oto nasza rozmowa z Janem, przy okazji jego ostatniej wizyty w Polsce. Zapraszamy do lektury.
Michał Missala: Pierwszy zapach Puredistance „I” zainspirowała wizja eleganckiej kobiety w białej sukni. Czy w przypadku najnowszego zapachu – White jest to ta sama kobieta, lecz w trochę innej sukni czy może wyobraziłeś sobie zupełnie inną osobę?
Jan Vos: Moją żonę 🙂 Myślę, że każdy z nas zna kogoś, kto jest zawsze wesoły, i zastanawia się, z jakiego powodu. Jesteśmy szczęśliwi, gdy coś osiągniemy lub wygramy, jednak są ludzie, którzy wydają się być szczęśliwi od urodzenia, zawsze zadowoleni i uśmiechnięci. Wiele osób uśmiecha się fałszywie, jednak uśmiechy ludzi, o których teraz mówię są szczere i prawdziwe – tak, jak prawdziwe są kwiaty albo słońce. Moja żona Anna Marie jest właśnie taką osobą. Budzi się z uśmiechem. Bardzo trudno zobaczyć ją nieuśmiechniętą, a gdy tak się zdarzy wiadomo, że coś musiało się stać.
MM: Często widzisz taki uśmiech u innych osób?
JV: Tak, uśmiech szczęścia często widzę u ludzi, którzy żyją w zgodzie ze sobą. Dam może trochę dziwny przykład. Gdy remontowałem domy dla swoich córek, wiele razy jeździłem z różnymi niepotrzebnymi rzeczami na wysypisko. Pracujący tam ludzie zawsze byli weseli i uśmiechnięci. Od tamtego czasu często powtarzam córkom: „Spójrzcie na twarz bankiera, wygląda inaczej, natomiast ten mężczyzna na wysypisku był szczęśliwy”. Mimo, że może nie mieć nic, może nie mieć pieniędzy. Tak samo jest w przypadku ludzi, którzy coś tworzą, którzy lubią to, co robią. Gdy kupujesz chleb od piekarza, on zawsze ma dobry humor. To przykład człowieka, który ma w sobie słoneczną energię. Tego się nie da nauczyć, z tym trzeba się urodzić. I właśnie takie pierwotne szczęście stało się inspiracją dla zapachu White. Te perfumy musiały mieć energię, która sprawią, że ludzie poczują się szczęśliwi i moc wprowadzenia w inny, dobry nastrój – tak jak uśmiech piekarza sprawia, że na chwilę zapominasz o problemach i czujesz się lepiej.
MM: A zatem White to uśmiechnięty zapach?
JV: Przede wszystkim to kompozycja bardzo stabilna. Antoine Lie i ja wiemy, że najważniejsze jest używanie najlepszych składników. Moim zdaniem w perfumach nie powinno być niczego pośledniego. Stworzyliśmy formułę, która jest gładka i idealna. Tak jak słońce albo uśmiech – nie powinno być na nich żadnych rys czy uszczerbków. White jest dziełem kompletnym, idealnym pięknem, idealnym słońcem.
MM: Powiedziałeś, że White to odzwierciedlenie Twojej żony, który zatem zapach odzwierciedla Ciebie?
JV: Nie doszedłem jeszcze do tego momentu. „M” to nie ja, Black to także nie ja. Może następny, siódmy zapach będzie tym „moim”? Z drugiej strony myślę, że może to i dobrze, że mogę nigdy nie odnaleźć siebie w perfumach, bo wówczas byłbym skończony, nie widziałbym przed sobą żadnego wyzwania.
MM: Dużo podróżujesz…
JV: Sprzedajemy nasze zapachy w 30 krajach i mimo, że nie odwiedziłem wszystkich, byłem w większości z nich.
MM: Co w podróżach Cię najbardziej interesuje i inspiruje?
JV: Jedzenie. 🙂 Kocham jeść, ale oczywiście najważniejsi są ludzie. Lubię się z nimi spotykać, a nowe kultury dają mi nową perspektywę i nowe pomysły. Cały czas chętnie się uczę i rozwijam, więc spotykanie różnych ludzi to nie tylko przyjemność. To również nauka, która sprawia, że staję się mądrzejszy, jestem lepszą osobą, nabieram umiejętności spojrzenia na siebie z innej perspektywy. W podróżach ważny jest dla mnie również odpoczynek i relaks, któremu w pełni możesz się oddać tylko w innym kraju. O własnym wszystko wiesz, we własnym wszystko rozumiesz. Za granicą to zrozumienie znika, przeważnie nie znasz przecież miejscowego języka, dzięki czemu stajesz się bardziej zrelaksowany.
MM: Więcej inspiracji do tworzenia znajdujesz za granicą niż w domu?
JV: Inspiracja wynika z harmonijnego, zrównoważonego połączenia obu tych miejsc. Na pewno jednak potrzebuję nowych i fascynujących miast, takich jak na przykład Paryż. To prawdopodobnie podświadoma potrzeba. Nie wiem, z czego wynika, ale jedno wiem na pewno: muszę napełnić bak różnym paliwem. Inspiracja jest czymś, czego nie mogę przewidzieć, czymś, co przychodzi i odchodzi.
Agnieszka Missala: Bardzo podobają mi się Twoje spostrzeżenia na temat ludzi i miejsc. Jak myślisz, co determinuje zachowania ludzi, których spotykasz w różnych krajach? Niektórzy przecież walczą ze sobą, inni z kolei są mili i otwarci.
JV: Moim zdaniem zachowania ludzi wynikają z połączenia genów i historii. Azjaci mają częściowo różne geny niż my Europejczycy, zatem już to wystarczy, by nas odmiennie definiować. Z drugiej strony historia definiuje kulturę i sposób, w jaki myślimy, jeśli zatem mamy do czynienia z krajami o ograniczonych swobodach trudno oczekiwać, by tamtejsi ludzie nagle stali się bardzo otwarci czy kreatywni. Taki proces może zająć 50, a nawet 100 lat, ludzie muszą przywyknąć do wolności.
AM: Osiągnąłeś sukces i jesteś bardzo szczęśliwy w rodzinnej Holandii, jednak gdybyś mógł wybrać inne miasto lub kraj, jaki byłby Twój wybór?
JV: Prawdopodobnie wybrałbym Paryż, tyle że wypełniłbym go Włochami i azjatyckimi restauracjami. Bardzo kocham Włochów za to, w jaki sposób żyją, że są otwarci i ciepli, że dużo i żywiołowo gestykulują. Mają fantastyczne jedzenie, piękną architekturę i wspaniały język, kochają sztukę – dlatego Włochy to mój ulubiony kraj. Jednak jeśli zapytasz mnie o ulubione miasto, będzie to Paryż. Prawdopodobnie dlatego, że jestem romantykiem. W Paryżu dodatkowo jestem nostalgiczny. Paryżanie wiedzą, jak dobrze żyć, jednak brakuje mi bezpośredniości i ciepła Włochów.
AM: A dlaczego kuchnia azjatycka?
JV: Kocham ją za czystość i prostotę. Bardzo zdrowa jest kuchnia indyjska, jednak ponieważ uwielbiam ostre jedzenie, najbardziej lubię kuchnie chińską i tajwańską. Zatem skoro Paryż nie wygląda tak, jak go sobie wymarzyłem, czyli nie ma tam Włochów i kuchni azjatyckiej, gdybym miał wybrać któryś z krajów europejskich, byłyby to Włochy – również dlatego, że płynnie mówię po włosku. Z kolei jeśliby sytuacja w Europie zmusiła mnie do wyjazdu… Czuję bowiem, że ludzie zaczynają tracić do siebie szacunek. Stajemy się coraz bardziej skupieni na rzeczach materialnych co sprawia, że zatracamy moralność. Jako narody, przestajemy być jednością, walczymy nawet we własnych krajach. Odczuwamy presję ze strony krajów Bliskiego Wschodu i Rosji.
AM: Chcesz powiedzieć, że myślisz o porzuceniu Europy?
JV: Jeśli staniemy się jeszcze bardziej żądni posiadania i zatracimy szacunek do siebie nawzajem, może nadejść taki moment, że zapragnę być daleko od tego wszystkiego. Wówczas wybiorę Australię albo Nową Zelandię, ponieważ są to kraje otwarte i tolerancyjne, dalekie od problemów, z którymi się borykamy w Europie. Czasami brak szacunku, szczególnie ze strony młodego pokolenia, to dla mnie zbyt duży balast. Trudno z tym walczyć, ponieważ to skutek sposobu, w jaki uczy się młodzież. Ludzie pracują coraz dłużej, nie mają czasu dla swoich dzieci, a to powoduje, że dzieci zachowują się źle wobec siebie nawzajem. Sytuację pogłębia ogólnodostępna technologia i Internet. Brakuje mi szacunku ze strony młodego pokolenia. Nie wiem, jak sytuacja będzie wyglądać za 20 lat, dlatego Australia i Nowa Zelandia to dla mnie wyjście awaryjne. To kraje, w których byłem i gdzie czuję się bardzo dobrze. Ludzie są bardzo życzliwi, a ich mentalność sprawia, że mógłbym wśród nich zamieszkać.
AM: Jaki jest powód, dla którego Twoim zdaniem sytuacja w Europie jest obecnie taka a nie inna? Trochę mnie dziwi Twoja wypowiedź. Jednak od czasu II wojny sporo się nauczyliśmy. Kraje europejskie są pokojowe. Uczymy się być coraz bardziej tolerancyjni, dużo mówimy o prawach człowieka i wolności. Mamy demokrację, ludzie są przeciwni reżimom, wybierają wolność…
JV: Według mnie ważna jest ilość wolności, jaką ludzie dostają. Jeśli pozwolisz dziecku na zbyt wiele, wyrośnie na osobę bez żadnych zahamowań. Gdy otrzymujesz zbyt wiele, tracisz nad tym kontrolę. Dość szybko stworzyliśmy otwarty rynek w ramach Unii Europejskiej i ludzie są z tego niezadowoleni, ponieważ mają potrzebę przynależności do swojego narodu, do swojego miejsca. Jesteśmy różni, dlatego nie można powiedzieć, że jesteśmy jednością i mamy jeden wspólny zestaw praw i zasad. Ludzie zaczynają się bać efektu zbyt dużej wolności i demokracji, ponieważ podświadomie czują, że nie jest to dla nich dobre. Drugą sprawą jest to, że dzięki Internetowi i nowym technologiom widzimy wszystko i wiemy o wszystkim, co się dzieje w naszym kraju. Ta wiedza pozbawia nas równowagi, tracimy stabilność – a wiadomo, że ludzie wystraszeni, przytłoczeni wolnością, odwołują się do bardzo konserwatywnych idei, czasem bardzo nietolerancyjnych. Nie winię za to ludzi, ponieważ oni się po prostu boją – to jest moim zdaniem ten powód, o który pytałaś.
AM: Skoro jesteśmy tak różni, jak to możliwe, że Twoja marka jest akceptowana w tak wielu zupełnie różnych krajach, przez ludzi o odmiennych doświadczeniach i oczekiwaniach?
JV: Wydaje mi się, że dzieje się tak, ponieważ w trakcie kreacji staram się stworzyć ponadczasowe piękno. Takie jak to, które widzisz oglądając płótna dawnych mistrzów… Albo gdy wędrujesz ulicami Rzymu i podziwiasz ruiny starożytnych budowli… i obrazy, i dawne budowle oznaczają, że ludzie byli i są w stanie stworzyć dzieła doceniane na całym świecie. Przecież sztukę tę lubią Chińczycy i Japończycy, cenią ją ludzie z Afryki – ponieważ jest to ponadczasowe piękno. W marce Puredistance, tworzenie czegoś ponadczasowego i bez granic zawsze było moją intencją.
AM: To bardzo ambitne zadanie!
JV: Możliwe do zrealizowania dzięki temu, że my Holendrzy jesteśmy bardzo otwarci, dzięki czemu przez całe życie byłem otwarty na wpływy innych ludzi. Kilkakrotnie objechałem świat. W Azji jadłem tamtejsze jedzenie i próbowałem docenić ich kulturę. Również w Polsce staram się poznać Wasze zwyczaje. Nie jestem arogancki, nie zamykam się na inne kultury, gdy coś tworzę, jest w tym procesie wiele inspiracji z różnych okresów mojego życia, od różnych ludzi i z różnych krajów. Wiele osób ze świata perfum skupia się na jednym miejscu. Przykładem mogą być Włosi, którzy tworzą w dużym związku z miejscem, z którego pochodzą. Ja skupiam się na ponadczasowym pięknie i nie obchodzi mnie to, skąd w konkretnym momencie czerpię inspiracje.
AM: Czy ponadczasowe piękno oznacza również perfekcję?
JV: Tak, poświęcam dużo czasu starając się robić wszystko perfekcyjnie, ponieważ chcę być pewny, że zapach, flakon i opakowanie stanowią harmonijną całość. Tak działać mogę jedynie w małej firmie, dlatego tworzymy jeden zapach raz na rok, czasem na dwa lata. Gdy w tak kompletnym dziele panuje harmonia, docenią je ludzie na całym świecie – jak nokturn Chopina, w którym nie ma ani jednej nuty, która nie byłaby na swoim miejscu. Nasze czasy obfitują w bardzo dużo bardzo ładnych produktów, co do których nie mamy wątpliwości, że coś jest z nimi nie tak. Brakuje im harmonii, a ludzie lubią harmonię. I perfekcję. Lubimy, gdy produkt zadawala wszystkie nasze zmysły, nie tylko zapach, ale również wzrok, dotyk. Odkryłem, że zarówno Europejczycy jak i Azjaci czy Rosjanie lubią moje perfumy. Jedyni ludzie, którym się one nie podobają to nuworysze, ceniący sztuczny blask i blichtr.
AM: Zatem piękno jest wartością uniwersalną.
JV: Tak. Wierzę, że tak jest, pomimo oczywistych różnic kulturowych. Chiński ton jest inny niż europejski i czasem trudno jest nam docenić chińską muzykę, jednak jeśli naprawdę się postaramy, odkryjemy w niej piękno. Zatem istnieją uniwersalne zasady piękna.
AM: Często powtarzasz w wywiadach, że Twoja marka jest dla Ciebie sprawą etyki czy nawet moralności. Jakie jest jej najważniejsze przesłanie?
JV: Czystość – jak w nazwie marki [pure – ang. „czystość”], w szerokim tego słowa znaczeniu. Czystość oznacza naturalne, oryginalne składniki, ale także szczerość, prostotę, przejrzystość i autentyczność. Autentyczność to w naszym przypadku oryginalność, ponieważ nie kopiujemy innych. Nie chcę imponować ludziom czyjąś kreacją. Według mnie to nie jest czyste. Uczciwość oznacza, że zawsze mówimy prawdę o tym, kto stworzył perfumy i jakich składników użył. To również jest czystość. Prezentacja pełna harmonii pozwala poczuć tę czystość. Jeśli stworzysz coś zbyt skomplikowanego, to przestaje być czyste. Wydaje mi się, że to jest główne przesłanie Puredistance – czystość, jednak nie taka nudna, sterylna. Gdy ktoś lub coś jest zbyt czyste, staje się brudne. Staramy się do naszych kreacji dodać odrobinę smaczku, zatem może to być czystość lekko przyprawiona. W każdym zapachu znajduje się coś oryginalnego albo coś pierwotnego, jednak ogólne wrażenie jest takie, że zapachy są czyste.
AM: Który zapach jest Ci najbliższy?
JV: Puredistance „I”, ponieważ od niego wszystko się zaczęło. To bardzo elegancki, nienarzucający się zapach. Prawdopodobnie, choć nie jestem tego jeszcze pewien, drugim takim zapachem będzie White, ponieważ jego efekt jest tak silny, że naprawdę może uszczęśliwiać ludzi. Zauważyłem, że ludzie wąchając go, uśmiechają się. Koncept szczęścia jest mi bardzo bliski. Gdy ludzie mają depresję albo są negatywnie nastawieni zrobiłbym wszystko, żeby zmienić ich nastrój, bo czy może być coś gorszego niż fakt, że ktoś się źle czuje? Moim celem jest więc uszczęśliwianie ludzi. Jednak najpierw muszę się upewnić, czy to rzeczywiście działa – i wtedy White może stać się moim najbardziej ulubionym zapachem.
AM: Którego zapachu używasz?
JV: Czasem Black i bardzo okazjonalnie, kilka razu w roku „M”. Muszę popracować nad zapachem, którego będę używać częściej, zatem może będzie to następna kompozycja?
MM: Czy to oznacza, że kolejny zapach będzie bardziej męski?
JV: Być może. Obszar, którego jeszcze nie wykorzystaliśmy to sport. Nie mamy sportowych zapachów. Sport gra dużą rolę w moim życiu, dlatego chcę stworzyć elegancki, lecz sportowy zapach. Widzę go jako jaguara na korcie tenisowym. Zapach będzie też świeży – to moje wyzwanie.
AM: To będzie najprawdziwsze wyzwanie, ponieważ Puredistance jako marka jest bardzo elegancka i nie ma sportowego wizerunku.
JV: Musisz przyznać, że w większości sportów elegancja jest istotna. Spójrz, jak eleganckie i harmonijne są ruchy profesjonalnych koszykarzy czy tenisistów, gdy oglądasz je w zwolnionym tempie. Tenis to moja gra. W młodości chciałem być profesjonalnym tenisistą. Nadal gram w tenisa na wysokim poziomie, zatem widzę w nim naprawdę wiele elegancji. Ludzie na korcie poprawnie się zachowują, zbyt nerwowe zachowania są karane.
AM: Chciałabym powrócić na chwilę do zapachu White. Czy mógłbyś powiedzieć coś o składnikach i o tym, jak się rozwijają na skórze?
JV: Składniki White pochodzą z całego świata. Używaliśmy wyłącznie najlepszych esencji. Gdy go pierwszy raz powąchasz, czujesz intensywny zapach kwiatów. Po jakimś czasie kwiatowy aromat nadal pozostaje, ale zaczynasz czuć również sandałowiec i bób tonka, którego użyliśmy dość dużo. Zapach na tym etapie porównałbym do czegoś bardzo miękkiego, do odczucia, jakie towarzyszy ci, gdy leżysz na plaży i czujesz się jak wygrzewający się w słońcu kot, zadowolony i zrelaksowany. Czujesz tę miękkość i gładkość, wszystkie mięśnie są rozluźnione, odprężone. To bardzo komfortowe uczucie. Zapach jest jak piękna, uśmiechnięta kobieta, która wchodząc do pokoju, skupia na sobie uwagę wszystkich, emanuje szczęściem i radością. Po jakimś czasie nadal tam jest, i choć jej nie widzisz, odczuwasz jej obecność.
AM: Pozostałe zapachy Puredistance też tak postrzegasz?
JV: Perfumy Puredistance postrzegam jako arystokratyczną rodzinę mieszkającą pod jednym dachem. Są trochę jak rodzina Addamsów: bardzo wyraziści, z charakterem. Gdyby usiedli wokół stołu, byłoby ich sześcioro.
MM: Zacznijmy więc od szczytu stołu…
JV: Na najważniejszym miejscu widzimy „I”. To odpowiednik Grace Kelly, pięknej kobiety, eleganckiej dzięki jej prostocie. Czujesz się szczęśliwy patrząc na nią i podziwiając jej piękno. Obok siedzi jej siostra, Antonia. Ten zapach bardzo się różni od „I”, kompozycji w pewien sposób bardzo introwertycznej, trzymającej się blisko. Antonia dominuje. Ma czarne włosy i całą sobą krzyczy: oto jestem! Ubiera się na zielono, a jej stroje są bardzo ekstrawaganckie.
MM: W rodzinie są też mężczyźni.
JV: Oczywiście, następny jest zatem dżentelmen w bardzo eleganckim garniturze, otoczony zmysłową, bogatą aurą. Wygląda trochę jak James Bond i jest niezwykle fascynujący, ponieważ „M” bardzo się zmienia, ma w sobie dużą głębię i wiele seksapilu, bardzo wiele osób żywiołowo na niego reaguje. Kolejna postać to znowu kobieta, urocza Francuzka – Opardu. Jest zdecydowanie młodsza od „I” i Antonii, uwielbia flirtować, jest bardzo atrakcyjna i zmysłowa. Maluje oczy na fioletowo i wygląda przy tym niezwykle elegancko.
AM: Intryguje mnie postać ukrywająca się w cieniu…
JV: To drugi dżentelmen, ubrany na czarno – Black. Ktoś, kto nierzadko stanowi zagadkę dla pozostałych członków rodziny, choć jednocześnie to właśnie dzięki niemu rodzina czuje, że jest jednością. Dobrze jest mieć go blisko, jest wyrafinowany, lecz pewny siebie. Nie mówi dużo, a gdy już się odezwie, zawsze to co powie ma sens. Kryje w sobie tajemnicę, dzięki czemu jest bardzo atrakcyjny. Chcąc go poznać, musisz zgadywać, lecz jedno wiesz na pewno: ma dobre serce.
AM: Wreszcie do pokoju wchodzi z uśmiechem White…
JV: Tak i wraz z jej pojawieniem się, znikają problemy i cichną spory. White to prawdziwe słońce rodziny, zawsze ma dobry humor, samą swoją obecnością sprawia innym przyjemność i przynosi radość.
MM: Oto rodzina Puredistance: bardzo interesująca, zróżnicowana.
JV: Te postaci, a więc i zapachy można bardzo łatwo odróżnić, nie da się ich pomylić. Każdy z nich jest inny i oryginalny, lecz wszystkie mają wspólne arystokratyczne korzenie. Są czystymi perfumami, stworzonymi z najlepszych składników. Z klasą.
AM: Możesz być dumny z każdego zapachu, który stworzyłeś. To jest szczęście!
JV: Tak. Wszystkie są oryginalne.
AM: Dałeś od siebie nam wszystkim coś bardzo pięknego – Puredistance. Czy Tobie marka Puredistance też coś dała?
JV: Poczucie spełnienia. Jestem bardzo ambitny, chcę osiągać cele, więc gdy mi się to uda, czuję się usatysfakcjonowany, spełniony. Wokół siebie widzę wiele szczęścia. Wiem, że jego część jest moją zasługą, ponieważ to ja je zainicjowałem. Wiem, że pracując ze mną, rozwijając się dzięki mnie, ludzie są zadowoleni i szczęśliwi. Moja inicjatywa uruchomiła swego rodzaju reakcję łańcuchową, ponieważ pracujące ze mną osoby wpłynęły z kolei na losy kolejnych ludzi. To daje mi poczucie spełnienia, szczególnie wówczas, gdy zaczynam się zastanawiać nad sensem życia. Rodzimy się, pracujemy, umieramy. Jeśli tak na to spojrzeć, jaki jest sens życia? Moim zdaniem, jest nim szczęście, a ja swoje osiągam, gdy czuję się spełniony robiąc to, co robię, robiąc coś dla innych ludzi, uszczęśliwiając ich.
MM: Dziękujemy za rozmowę.