Serdecznie zapraszamy do udziału w kolejnym konkursie na blogu Perfumerii Quality Missala.
Tym razem zapraszamy do opowiedzenia „HISTORII Z ZAPACHEM W TLE”. Może to być Wasza historia, a możecie puścić wodze fantazji…
Zwycięzca otrzyma wybrany przez siebie zapach Annick Goutal 50 ml edt.
Tradycyjnie prosimy o umieszczanie tekstów w komentarzach poniżej.
Czekamy z niecierpliwością do 17 kwietnia.
Moja przygoda z zapachem Amor Amor Cacharel zaczęła się dzięki wyjątkowej osobie, która niespodziewanie pojawiła się w moim życiu i wierzę, że pozostanie ze mną już na zawsze.:) Mowa o moim chłopaku- Robercie, który zeszłego lata, kiedy to zaczynała się nasza wspólna historia, zabrał mnie nad piękne, słoneczne polskie morze, a dokładniej do Sopotu. Spędziłam z nim najwspanialszy weekend w swoim życiu.:) Niemożliwe stało się możliwe.
Każdego ranka wylegiwaliśmy się na słońcu, natomiast popołudniami zwiedzaliśmy piękne i ciekawe Trójmiasto, by wieczorami móc szaleć w klubach.:) Było naprawdę SUPER!:)
Jednak największe wrażenie zrobił na mnie nasz ostatni wieczór w Sopocie. W lipcowy letni wieczór zabraliśmy ze sobą kosz pełen soczystych owoców, koc, butelkę czerwonego wina i udaliśmy się na plażę z pięknym widokiem. Uderzające o brzeg fale niosły ze sobą pozytywną energię, nasze rozmowy nie miały końca, słychać było śmiech i radość, czas jakby stanął w miejscu. Nagle Robert poprosił mnie, bym na chwilę zamknęła oczy…Kiedy je już otworzyłam dostrzegłam pięknie zapakowany prezent. Z wielkim podekscytowaniem rozpakowałam niespodziankę. Okazało się, że są to perfumy.:) Pomyślałam – Wspaniale!:)
Po chwili dostrzegłam napis- Amor Amor i nagle moje serce zabiło mocniej.:) Nazwa ta mówiła więcej niż tysiąc słów. Już sam widok tego uroczego czerwonego flakonika, sprawił że od razu wiedziałam, że ukryty w środku zapach, pasować będzie idealnie do takiej kobiety jak ja.:) Spryskałam nimi swoje rozgrzane ciało, a następnie uniosłam flakonik w powietrze i uwolniłam odrobinę zapachu, by móc poczuć aromat soczystych, orzeźwiających owoców i pięknych woni kwiatów. W powietrzu uniósł się zapach miłości, uczucia tak głębokiego jak morze, które nas otaczało. Księżyc świecił jakby jaśniej, a gwiazdy migotały niczym romantyczny płomień świecy. Myślę, że szeroki uśmiech na mojej twarzy i radość, którą można było wyczytać z moich oczu, były dla Roberta bezcenne.:) Nagle dostrzegliśmy piękny wschód słońca, którego widokiem napajaliśmy się bez końca… Nie wypowiadając ani słowa, rozmyślaliśmy o tym, dla takiej chwili jak ta, warto żyć.:)
Nasze serca połączyły się w jedną całość, która w stanie jest przetrwać wszystko. Dla mnie zapach Amor Amor Cacharel to nierozerwalna, niewidzialna i aromatyczna nić miłości. Już na zawsze zapach ten zajmował będzie szczególne miejsce w moim sercu, ponieważ to właśnie, dzięki niemu na własnej skórze mogę doświadczać tego, co kryje się pod pięknymi słowami AMOR AMOR:)
Może nie zapach, ale cały flakon:) Kilka lat temu poznałam – przez internet, i „z widzenia” na żywo – bardzo interesującego pana, pochodzącego z miasta odległego od mojego o blisko 300km. Z racji uprawiania tego samego zajęcia widywaliśmy się co tydzień, całkiem przypadkiem, w tych samych miejscach. Kiedy sezon na nasz sport minął, zaczęliśmy rozmawiać na forum tematycznym, później na gg i w końcu przez telefon. Umówiliśmy się na spotkanie w połowie drogi, po miesiącu na kolejne – i dostałam wtedy w mikołajkowym prezencie flakon Dolce Vity (wcześniej sprytnie mnie wypytał, jakie perfumy lubię). Kiedy wróciłam do domu po spotkaniu, moja mama uznała, że „musi kocha”, skoro tak kosztowny prezent zrobił. Okazało się, że faktycznie kocha:) – teraz jest moim mężem i udaje że nie widzi kolejnych flakonów pojawiających się w mojej perfumowej kolekcji – w której co najmniej kilka pochodzi z Państwa perfumerii:)
Moja przygoda z zapachem zaczęła się kiedy miałem już duże doświadczenie z zapachami dostępnymi dla wszystkich osób, tych mniej i bardziej zamożnych, ale w zapachach niszowych nie orientowałem się wcale, szukałem wśród wszystkich dostępnych zapachów odpowiedniego dla siebie którego mógłbym używać przez cały rok i utożsamiałby się z moją osobą jednak nic takiego nie znalazłem przez 5 lat. Wszystko zmieniło się kiedy przypadkiem podczas spaceru znalazłem we Wrocławiu oddział Perfumerii Quality, zapoznałem się tam z wieloma zapachami, jednak żaden nie przykuł mojej uwagi tak bardzo jak ten jeden: KILIAN STRAIGHT TO HEAVEN. Wszystko w nim było dla mnie idealne, jednak jego cena przekraczała moje możliwości finansowe, więc zrezygnowałem z niego. Próbowałem znaleźć coś podobnego albo chociaż troszeczkę zbliżonego wśród zapachów ogólnodostępnych i tańszych i niestety skończyło się to niepowodzeniem. Od momentu w którym poznałem zapach KILIAN nie zadowalają mnie nawet najbardziej wyszukane perfumy, cały czas mam przy sobie fiolkę po próbce, aby móc sobie jego wonią poprawiać nastrój, ten zapach zmienia moją osobę, zwiększa moją pewność siebie, a zastosowany jako dodatek do eleganckiego stroju sprawia, że mogę się poczuć jak osoba z wyższych sfer, a o reakcji kobiet w moim otoczeniu nie muszę chyba wspominać 😉 Jestem pewien że w niedługim czasie stanie na mojej półce na honorowym miejscu w kolekcji wszystkich zapachów jakie zgromadziłem. KILIAN i nic więcej.
Kilian Straight to Heaven to cudowny zapach… 🙂
Agnieszka Nowelli
Sen Agnieszki
Agnieszka mieszkała w pięknym pokoju z widokiem na góry i wielki zielony las. Każdego ranka budziło ją niebo i drzewa. Czasem mgły unoszące się spomiędzy drzew. Tym razem było jednak inaczej. Obudziło ją szczypanie w pięty. Zrazu delikatne, aż w końcu bardzo dokuczliwe. Agnieszce nie chciało się otwierać oczu.
– Niech sobie szczypie – pomyślała.
Aż pięty zaczęły ją boleć, a do tego ktoś tarmosił ją za włosy. Tego było już za wiele. Zamruczała złowrogo przez sen – Niech no tylko otworzę oczy… – Najpierw jedno… ciężko podnieść zaspaną powiekę… Drugie już szybko otworzyło się samo i buzia zresztą też, zaskoczona zupełnie niezwykłym widokiem. Agnieszka rozglądała się zdumiona, a małe gwiazdki – złośnice, które tarmosiły jej włosy, rozpierzchły się w noc ze śmiechem. To była prawdziwa, najprawdziwsza zorza polarna! Wspaniała, cudowna i świetlista. Agnieszka niepewnie wysunęła stopę i dotknęła błękitu, który rozpościerał się u podnóża łóżka.
– Jakie piękne! – klasnęła w dłonie z zachwytu – i miękkie.
Rzeczywiście, kolor, którego Agnieszka dotknęła stopą, był mięciutki. Jak, jak… jak jej własna puchowa kołderka! Teraz już wyskoczyła z łóżka zaciekawiona.
– Skoro niebieski jest taki miękki, to ciekawe jakie będą inne kolory? – pomyślała.
Jeszcze trochę szczypało w pięty, ale Agnieszka podwinęła koszulkę, plątającą się między jej bosymi stopami, i zaczęła przeskakiwać z koloru na kolor. Zielony! Hopla! Żółty! Hops! Czerwony! Radosny śmiech niósł się echem po nocy. Gwiazdy, zaciekawione, zebrały się niedaleko i patrzyły z niedowierzaniem na jej harce. A Agnieszka skakała po kolorach i ciągle śmiała się radośnie.
– Jakie piękne! Jakie miękkie! – raz po raz śmiech przerywały wesołe okrzyki. – Niebieski jak moja kołderka, a ten żółty zupełnie jak piana, w której się kąpię. A ciekawe, co jest dalej? Tam, gdzie kończą się kolory? – pomyślała Agnieszka. Z koszulką w dłoniach wskoczyła na ten żółty i ruszyła przed siebie. Taka piękna była noc dookoła. A mróz rozpalał błękitne ogniki w jej włosach. Nie czuła jednak zimna. Przecież to był jej sen, a w nim wszystko dzieje się, jak chce. Wędrowała więc dalej i rozglądała się zaciekawiona. Gwiazdy ruszyły za nią, a z przodu oświetlał drogę księżyc. Zupełnie pyzaty, uśmiechał się dobrodusznie, patrząc na Agnieszkę spod zmrużonych powiek. Śmiech zbudził go ze snu. Gwiazdy, coraz bardziej rozochocone, zbliżały się do jej głowy, aż w końcu unosiły się dookoła Agnieszki, przydając jej blasku swoim światłem. Mrugały radośnie. Były tuż – tuż i Agnieszka wyciągała ku nim ręce. Jeszcze ciut płochliwe, rozpierzchały się ze śmiechem, żeby zaraz powrócić na swoje miejsce i dalej wędrować z Agnieszką. I nie byłoby w tej wędrówce już nic niezwykłego, gdyby nagle nie pojawił się zapach…
– Budyń śmietankowy – pomyślała Agnieszka i przykucnęła na żółtej ścieżce. Szybko zanurzyła w niej palce i zaczęła oblizywać je ze smakiem. Bo to rzeczywiście był budyń śmietankowy. I znów Agnieszka przeskakiwała z koloru na kolor i już coraz odważniej próbowała każdej barwy.
– Galaretka agrestowa! Placek z jagodami! Kogel – mogel! – nie posiadała się z radości. – Jakie to wszystko pyszne! A ten biały to zupełnie jak lody waniliowe!
I tak Agnieszka dotarła na skraj polarnej zorzy. Zaskoczyła ją ciemność, rozciągająca się dalej. Niepewnie położyła się więc na brzegu i wyjrzała przed siebie. I nagle ciemność rozjarzyła się nowym światłem. Jak letnia noc skrzy się od tysiąca świetlików. To gwiazdy wróciły na swoje miejsca i przygotowały niespodziankę dla Agnieszki. Układały się na niebie w cudowne, różnobarwne wzory, a jedna pchała się przed drugą, żeby tylko móc jaśniej migotać. Usiadła Agnieszka na skraju zorzy, stopy opuściła w noc i przyglądała się temu z zachwytem. Gwiazdy pląsały i pląsały, mrugały i mrugały… Ale co to? Oczy Agnieszki mrużą się powoli, ziewa cichutko i rozgląda dokoła. Jak dobrze, że tuż za nią stoi jej łóżko. Zmęczona, szybko wsunęła się pod kołderkę. O dziwo, pościel była taka ciepła…Zmrużyła powieki i zasnęła uśmiechając się, a gwiazdy zebrane nad jej głową mruczały cicho kołysankę. Pyzaty księżyc powoli zgasił światło.
Powiem wam tylko, że Agnieszka spała jeszcze długo i śniła dalej piękne sny, mróz igrał w jej włosach błękitnymi skrzącymi ognikami, a kiedy obudziły ją rano niebo i las, czuła jeszcze zapach lodów waniliowych…
Dobranoc
Mnie spotkała jedna ciekawa pachnąca przygoda.
Zdarzenie to miało miejsce kilka lat temu. Byłem wtedy świeżo upieczonym studentem chemii na UAM. Tamten jesienny dzień zaczął się bardzo standardowo. Poranna pobudka, śniadanie, spakowanie książek i zeszytów do plecaka i trzeba było wyruszać na zajęcia. Tóż przed wyjściem psiknąłem się moim ulubionym zapachem, czyli Prada Amber Pour Homme. Wtedy jeszcze nie znałem cieni i blasków perfumerii niszowej (tę odkryłem zaledwie rok temu)
Wyszedłem z mieszkania i ruszyłem na przystanek tramwajowy. Najkrótsza droga prowadziła przez park, zawsze tamtędy chodziłem, żeby zaoszczędzić kilka minut. Tamtego dnia zajęcia miały się zacząć wyjątkowo nieco wcześniej, o czym zapomniałem – wróciło mi pamięć chwilę po wyjściu z mieszkania. Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie a idąc przez park minąłem pewną kobietę, która zmierzała w tym samym kierunku. Gdy ją wyprzedziłem, ta po chwili przyspieszyła kroku, jakby chciała mnie dogonić, albo średzić. Nieco przestraszony narzuciłem sobie jeszcze szybsze tempo. Na przystanku stałem i niemal dyszałem czekając na swój tramwaj a po chwili pojawiła się tamta kobieta, która za mną szła.
Staliśmy tak na tym przystanku. Ona dziwnie się rozglądała a po chwili podeszła do mnie i zaczyna się tłumaczyć, że bardzo przeprasza, że tak za mną szła, że niemal mnie śledziła. Skomentowała, że strasznie szybko chodzę, po czym nieśmiało dodała – „Bo ja chciałabym się dowiedzieć czym Pan pachnie, bo jak Pan mnie minął to tak mi coś ładnie zapachniało i chciałabym sprawdzić ten zapach na moim mężu”.
Tak mnie to rozbawiło, że zacząłem się głośno śmiać. Oczywiście powiedziałem Pani, że moim zapachem tamtego dnia była Prada Amber Pour Homme. Pani podziękowała po czym wsiadła do tramwaju, który nadjechał po chwili. Mój przyjechał jako następny.
Była to dość dziwna ale i zabawna sytuacja, która ustawiła mi humor na pozytywny na całą resztę dnia.
Dawno, dawno temu za siedmioma lasami, za siedmioma górami w pięknym winnym grodzie żyła sobie mała ,wesoła i kochająca zwierzątka ,kwiaty i cały świat dziewczynka. Jej życie było beztroskie i szczęśliwe. Godzinami potrafiła wylegiwać się na pobliskiej łące wśród zieleni , kwiatów i zapachów wraz ze swoim równie beztroskim i szczęśliwym kocurem Grejfrutem, wygrzewającym swój koci kark w słońcu …I tutaj niestety ta piękna bajka powinna się skończyć, aby pozostała piękna. Tą dziewczynką byłam ja, miałam wtedy około 10 lat i naprawdę cudowne dzieciństwo. Otaczali mnie kochający ludzie, piękne widoki i dziecięcy zapał do życia .Uwielbiałam zakładać szpilki mojej mamy i zabierać wszystkie dostępne w domu flakony po perfumach i wodach udając że jestem właścicielką pięknego sklepu. W czasach mojego dzieciństwa perfumy dostępne były tylko w Pewexie lub jeżeli ktoś miał odrobinę szczęścia i posiadał rodzinę za żelazną kurtyną, (swoją drogą długo myślałam że ta kurtyna naprawdę była z żelaza) I jakimś cudem otrzymał w świątecznej paczce! Moi rodzice kochali piękne zapachy, mama używała od Pani Walewskiej, Cafe lub Opium hitu tamtych czasów, tata zaś piękna wodę toaletową , której urok butelki mam w pamięci do dzisiaj, roztaczał ona w domu piękną woń kadzidła i innych wówczas niezidentyfikowanych składników. I historia mogłaby się zakończyć napisem ” żyli długo i szczęśliwie”, niestety mój tata nagle zmarł. Nie będę opisywać co czułam bo to nie czas i miejsce lecz myślę że to właśnie on zapoczątkował i zaszczepił we mnie miłość do pięknych zapachów. Gdy go już nie było z nami nie wiedziałam jak sobie poradzić i wypełnić tęsknotę po nim więc wymyśliłam że będę zamykała się w szafie z jego ubraniami przesiąkniętymi wonią jego ulubionej wody toaletowej. Teraz wydaje się to śmieszne wtedy było moim azylem i lekarstwem na ból! Niestety po jakimś czasie zapach zaczął słabnąć aż w końcu znikł. Minęło 25 lat, pozostała pamięć, i miłość w sercu ale też coś co zaszczepili mi od dzieciństwa fascynację światem perfum, która zaczyna się rozwijać w coraz głębsze i piękniejsze obszary sztuki perfumeryjnej. A niedawno przeglądając jeden z portali aukcyjnych natknęłam się na wodę toaletową mojego taty, oczywiście sprzedawaną jako unikat w skandalicznej cenie, ale czego się nie robi dla tak cudownych wspomnień! Wiem że moja historia z zapachem w tle , może wyglądać trochę tragicznie ,lecz dla mnie jest piękna, gdyż uformowała moje teraźniejsze życie, mam piękne hobby i zamiłowanie , oczywiście zwieńczeniem byłaby własna perfumeria lecz to na razie tylko i wyłącznie sfera marzeń, ale trzeba mieć marzenia, żeby żyć:)
Dziękuję:)
Byłam ja, był mój On- mężczyzna i był mój On- zapach. I było nam w tym trójkącie cudownie. Mężczyzna jak spełnienie marzeń oraz zapach, który mnie zachwycał każdą nutą, i o którym wreszcie mogłam powiedzieć – mój zapach. Uwielbiał go również mój mężczyzna, a omdlewałam z zachwytu, kiedy tuląc mnie szeptał, że to zapach stworzony dla mnie, i że dla niego ten zapach, to ja, a ja, to ten zapach. Niestety nieszczęśliwie doszło do nieporozumienia, ja jak to młoda dziewczyna zachowałam się impulsywnie, uniosłam honorem i….zerwałam. Dotarły potem do mnie informacje, jak było naprawdę, nieporozumienie się wyjaśniło, ale ambicja nie pozwoliła mi zrobić pierwszego kroku. Od znajomych słyszałam, że On ogromnie tęskni, ale czuje się bardzo zraniony i z obawy przed ponownym odrzucenie nie szuka ze mną kontaktu. Wtedy wystarczył by jeden gest z mojej strony. Teraz to wiem. Ale młoda dziewczyna kierując się niezdrową ambicją powiedziała: nie, to nie. Cierpiałam piekło oczywiście, ale przed innymi było świetnie udawane: nie, to nie. Przydarzyło się także drugie nieszczęście, bo przecież one zawsze chodzą parami. Skończył mi się ukochany zapach, więc udałam się jak zwykle do Pewexu. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Pani poinformowała mnie, że tego zapachu nie mają i prawdopodobnie nie będą już mieć. Byłam załamana, ale pomyślałam o znajomych, którzy mieli jechać za granicę. Poprosiłam żeby poszukali dla mnie tego cudownego zapachu i to dało mi cień nadziei. Niestety po powrocie ich do Polski usłyszałam odpowiedź najgorszą z najgorszych, że perfumy te przestano już produkować. Tak w krótkim czasie straciłam dwie wielkie miłości. A było to 35 lat temu ! To ogromnie dużo czasu. I mimo, że poznałam później jeszcze innych mężczyzn, że wyszłam za mąż, to tylko On sprzed 35 lat pozostał tym jedynym. Poznałam też w ciągu tych wielu lat ogromną ilość zapachów. Z tego mam grupę ulubionych perfum z Quality Missala. Ale jedynym, ukochanym pozostał ten sprzed 35 lat. Tylko wspominając tamtego mężczyznę czuję automatycznie tamten zapach lub czując we wspomnieniach tamten zapach, mam przed oczami tamtego mężczyznę. Te dwie stracone miłości potrafią sprawić, że po 35 latach na ich wspomnienie szklą się łzy w nie młodych już oczach.
Jakiś czas temu będąc w Sephorze wąchałam wszystko co popadnie i w rece wpadła mi czerwona buteleczka z napisem ‚amor amor’ jedno psikniecie od niechcenia i…. wpadłam! Zapach od razu skojarzył mi się z pierwsza randka, pełen jest ekscytacji, przepełniony słodką niepewnością.. Wprost idealny aby mężczyzna zapamiętał nas jako pełną miłości, seksapilu a jednocześnie pozostawia nutkę niepewności czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Jestem miłośniczką takich cukierkowych zapaszków, toteż pokochałam je od pierwszego psiknięcia.
Utrzymują się długo – nawet na zatłoczonej, zadymionej imprezie słyszałam komplementy na temat zapachu. Okazało się, że zapach działa na facetów jak kocimiętka na koty – zdarzało mi się kilka razy, że jacyś obcy goście podchodzili do mnie i mówili, że pachnę jak truskawki. I dzięki temu zapachowi poznałam fajnego chłopaka,który dziś już jest moim mężem.On bardzo lubi jak nim pachnę i na Gwiazdkę dostaję od niego te właśnie perfumy.Bardzo kobiecy, zmysłowy i romantyczny zapach.
Moja największa miłość to Angel thierry mugler. Też poznany w dość ciekawy sposób. W Pałacu Poznańskiego w Łodzi w gablocie. Znajdowała się tam ekspozycja pamiątek po jakiejś tancerce baletowej- Kim była owa pani- nie pamiętam, zapamiętałam tylko flakon, piękna gwiazdka. Tego samego dnia oblegałam Sephorę. Wtedy zakochałam się w zapachu. Jest całkowicie mój.
Kto by pomyślał że na nudnej wycieczce szkolnej jakieś 8 lat temu poznam zapach który zawróci mi w głowie.
Znacie zapach Azyiade Parfum d’Empire? Ten oszałamiający zapach najpierw powalił na kolana przystojnego chłopaka, którego poznałam w perfumerii Quality a potem mojego 2 letniego synka, który sięgnął po pustą już fiolkę stojącą na komodzie. „Cześć, cudownie pachniesz, co to za zapach?” – tak brzmiały pierwsze słowa mojego obecnego męża, przypadek, że spotkaliśmy się pod Waszą perfumerią? Oboje, z dwóch różnych miejsc Polski (mąż jest z Rzeszowa, a ja z Płocka) jechaliśmy w tym samym kierunku, do szpitala w Aninie. Może, gdyby nie to pytanie, o zapach nigdy nie zwróciłabym uwagi na tego najcudowniejszego na świecie mężczyznę. Do dziś zastanawiam się też, czy zwróciłby uwagę na inne perfumy… może gdyby nie Azyiade to moje życiowe szczęście przeszło by mi koło nosa…. A teraz nasz maleńki synek wącha wszystkie fiolki, jakie mamy i szuka tej jednej, którą zazwyczaj pachnie jego mama. Mam nadzieję, że on też będzie kiedyś zakochany w Waszych niszowcach, jak jego rodzice i też w głowie, zawirują mu kiedyś takie wspomnienia jak nam. Pozdrawiamy Marta, Sławek i Oliwier
Chcę podzielić się z Wami swoimi wspomnieniami z pierwszych lat pełnoletności.
Zawsze fascynowały mnie zapachy i dlatego z pierwszej wypłaty kupiłam „Poison” Diora. Szczęśliwa wróciłam do domu. Świadomość, że jestem posiadczką rzeczy, która przenosi mnie w inny, lepszy świat, dodawała mi skrzydeł.
Mieszkałam wtedy z Babcią, która nie podzielała mojego zauroczenia zapachami. Na domiar złego, moje pierwsze perfumy powodowały u ukochanej osoby ból głowy.
Musiałam zmywać z siebie zapach po przyjściu do domu, aby móc rozmawiać z Babcią o tym, jak nam minął dzień.
Obecnie najdroższa mi osoba nie żyje, tęsknię za chwilami kiedy byłyśmy razem, nawet jeśli musiałam zmywać z siebie ulubione perfumy.
„Poison” Diora nastrajają mnie nostalgicznie, jest to tęsknota za osobą, której już nie ma, ale również są pamięcią o Niej.
Moja kolekcja perfum to wielka kolekcja wspomnień. Każdy flakon jest wyjątkowy, bo z każdym wiąże się jakaś historia… Jednak tym najważniejszym zapachem, który pozostanie ze mną na zawsze jest Jardins de bagatelle Guerlaina, ze względu na okoliczności, w jakich go nosiłam. Moja przygoda z perfumami zaczęła się, gdy byłam małą dziewczynką – początek lat 90tych, wzrost gospodarczy, na półkach mnóstwo luksusowych towarów. Wszyscy zachłyśnięci byli nowymi możliwościami, w tym moja mama, która wreszcie mogła pozwolić sobie na ekskluzywne perfumy. Wraz z nią zaczłęam odkrywać świat zapachów – tak dla mnie pociągający do dziś. Jednak za mała byłam na prawdziwe „dorosłe” perfumy – pozostało mi podziwianie ich na mamie i oglądanie pięknych flakonów, a tych moja mama miała mnóstwo. Dziwiło mnie nawet, że nie wystarcza jej jeden zapach – dziś doskonale to rozumiem:) Wśród nabytków mamy wiele było klasyków takich jak Dolce vita, Dune, Poeme, Chamade, Shalimar… i właśnie Jardins de bagatelle. Uwielbiałam te perfumy, bo pachniały dla mnie zagadkowo – odurzającymi kwiatami w gorącą letnią noc, były symbolem przepychu i elegancji. Mijały lata, mamie zmienił się gust, a i ja zaczęłam nosić prawdziwe perfumy. Długo jednak nie mogłam znaleźć tego jedynego zapachu, który odzwierciedlałby moją osobowość. Znalazłam go tuż przed swoim ślubem, gdy suknia wisiała już w moim pokoju, a ja robiłam porządki przed wyprowadzką. Przypadkowo natknęłam się na stare ozdobne pudełka, które kryły w sobie… stare flakony perfum mojej mamy! Było tam mnóstwo pięknych zapachow, a raczej wspomnienia po nich – większość flakoników była pusta. Wśród nich było Jardins de bagatelle – zdjęłam zatyczkę i powachałam korek – wspomnienia z dzieciństwa powróciły! Poczułam zapach lat 90tych, luksusu i dobrobytu i nawet byłam w stanie nazwać kilka nut zapachowych. Pomyślałam, że ten piękny, ciężki, kiwatowy zapach powinien być tym, który „założę” w dniu ślubu. Udało mi się odnaleźć go w jednej perfumerii i na następny dzień – dzień mojego życia – nosiłam go już z dumą. Pięknie komponował się z moją suknią i poprawił nastrój, gdy nagle zaczął padać deszcz. A co najważniejsze – przyniósł mi szczęśćie, które noszę w sobie do dziś:)
Tytuł;” Małe ale prawdzie”
Wpływ na historię mojego dotychczasowego życia miał pewien piękny zapach. Byłam beztroską i wesołą licealistką absolwentką ostatniej klasy , czekała mnie matura i wejście w dorosłe życie, jednakże moja głowa zajęta była rozpoczynającymi się właśnie wakacjami. Tym bardziej że były to pierwsze wakacje , na które mogłam jechać tylko z przyjaciółkami. Wybrałyśmy pole namiotowe nad małym ale czystym i pięknym jeziorkiem w pobliżu malutkiej ale bardzo przytulnej wsi, otoczonej bujnymi lasami .Większość naszych kolegów i koleżanek z klasy , wybrali modne kurorty nad morzem czy za granicą, nas raz że nie było stać na takie luksusy, a dwa zawsze wolałyśmy kameralną atmosferę.
To był piękny czas, słońce, plaża, lasy, całodniowe nic nie robienie a wieczorami ogniska i zabawy taneczne w pobliskiej remizie,która wtedy wydawała nam się najpiękniejszym lokalem na świecie…;D
Poznałyśmy tam wiele ciekawych ludzi zarówno turystów jak i miejscowych ,ale najważniejszą rolę w tej historii odegrało dwóch chłopców Andrzej i Paweł. Obaj pochodzili z okolicy i byli wspaniałymi kumplami, przegadaliśmy godziny przy ognisku, przetańczyliśmy godziny nabawiając się tysiące odcisków na stopach. Byli tacy inni od moich niektórych kolegów ze szkoły, którzy przeżywali fascynację szybkimi autami, modnymi ciuchami i pięknymi ale niekoniecznie mądrymi dziewczynami tzw: ” Młode Wilki” lat 90-tych!
Problem polegał w tym ze coraz częściej wyczuwałam dużą sympatię płynącą od chłopaków a sama nie wiedziałam ,któremu dać nadzieję żeby nikogo nie skrzywdzić. Obaj byli wspaniali, inteligentni i przystojni . Wakacje dobiegły końca i miałam małą nadzieję , (chodź i żal że nie potrafiłam wybrać), że czas i odległość stłamsi początek fascynacji, zapomnimy o sobie i jakoś to będzie. Życie wróciło do normy i rzeczywistości, nauka, nauka i jeszcze raz nauka, chodź często w myślach zwłaszcza przed snem wracałam do chwil spędzonych we wspólnym gronie i po trochę żałowałam że z jednym z chłopców nie porozmawiałam bardziej szczerze, gdyż coś kiełkowało w mojej główce i sercu.
Jakie było moje zdziwienie gdy w dniu moich urodzin pojawił się przed moim mieszkaniem Andrzej, w wielkim i wystawnym bukietem kwiatów oraz prezentem, którym była dość pokaźna chyba 100 ml podróbka jakiś bardzo drogich perfum! Podziękowałam z gracją, ugościłam kolegę herbatką i ciachem , powspominaliśmy, pośmialiśmy się i już musiał uciekać na ostatni PKS. Ledwo zamknęły się drzwi za Andrzejem rozległ się dzwonek, myślałam że czegoś zapomniał więc wyobraźcie sobie moje zaskoczenie ,gdy zobaczyłam tam Pawła. A przynajmniej kogoś kogo przypominał, gdyż był zdyszany, fioletowy od wysiłku i zmoknięty jak kura, a raczej kogut, ponieważ na dworze szalała nawałnica! Okazało się że nie miał już do mnie połączenia więc prawie 70 km przyjechał rowerem! Oczy wychodziły mu dosłownie z orbit i to niestety nie na mój widok;D
Wręczył mi własnoręcznie zrobiony różany bukiecik z ogródka jego mamy, który cudem uchronił przed deszczem oraz maluteńki flakonik „Priscilla Presley Moments”. Wszystko było malutkie , ale piękne i prawdziwe , Paweł był właśnie tym , do którego już wcześniej skłaniało się moje serduszko, a teraz byłam tego pewna, bo jeżeli stać go było na taki wysiłek żeby spotkać się zemną w tym dniu a dodatkowo nie zależało mu na zrobieniu wrażenia tylko na orginalności i prawdziwości to musiał być też szczerym i prawdziwym człowiekiem. I tak został w moim życiu ,już 19 rok, jest dobrym, szczerym człowiekiem, na którego zawsze mogę liczyć. A teraz kupuje perfumy nie tylko żonie ale też dwóm dorastającym córkom, które zamiłowanie do pięknych woni odziedziczyły po mamusi!
tytuł;” Małe ale prawdziwe”*** przepraszam za literówki:)
Moja historia wiąże się z zapachem Priscilla Presley, Moments. To był mój pierwszy zapach jaki otrzymałam od mojego męża wtedy jeszcze chłopaka. Jechał do mnie 400 km z pudełkiem pełnym konwalii oraz z małym flakonikiem Moments, który zakupił za zasiłek z Urzędu Pracy. Wtedy cena tego zapachu była taka sama jak cały wypłacony zasiłek 🙂
Dziękujemy za wszystkie bardzo ciekawe historie!
Przepraszam że zajmuje tutaj czas i miejsce ale nie wiem gdzie o to zapytać, czy jest limit historii czy mogę zamieścić dwie?:)
Dziękuję za odpowiedź:)
Zapraszamy Pani Moniko!
Czy zapachy i uważność na nie można wyssać z mlekiem matki? Chyba tak… We mnie od zawsze była duża wrażliwość na zapachy. Mąż żartuje, że poruszam się po świecie głównie za pomocą nosa. Uwielbiam na przykład kawę, jej smak, a przede wszystkim zapach. Kiedy karmiłam piersią syna, a karmiłam długo, bo prawie trzy lata, nie mogłam odmówić sobie choćby jednej kawy dziennie… Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, jaki to ma wpływ na kształtowanie się jego zmysłów. Kiedy syn samodzielnie zaczął komunikować swoje preferencje i wybierać smaki i zapachy, przepadał za wszystkim, co miało związek z kawą… Pewnej wiosny na przełomie wieków, miał wtedy niewiele ponad 4 lata, pojechaliśmy samochodem do Paryża. Siostrzenica, którą odwiedzaliśmy, mieszkała w okolicach Łuku Triumfalnego. Dotarliśmy do miasta nad ranem, około trzeciej. Wjeżdżaliśmy na Pola Elizejskie od strony Placu Zgody. Miasto tętniło nocnym życiem. Aleje zalane były miękkim światłem latarni sklepowych i restauracji. Syn obudził się w swoim foteliku i wtedy mąż otworzył okno. Do wnętrza samochodu wtargnęło nagle ciepłe, majowe powietrze, silnie nasycone mieszanką luksusowych perfum, kawy i dobrych cygar. Nasz syn zaciągnął się tym powietrzem i powiedział z uznaniem: „MMM…Zapach luksusu”. Od tamtej pory, nieodmiennie z nim, konsultuję swoje perfumeryjne wybory. Skąd on to wie, że jakiś zapach ma za dużo wanilii i nie pasuje do mnie, a inny mogę nosić wyłącznie wieczorową porą? I tak sobie ciepło myślę, obserwując jego niewyczerpaną radość życia, że zmysłowe postrzeganie świata wzbogaca naszą emocjonalność i podnosi jakość naszego istnienia…
Kocham zapachy ,a moja miłość przekazana została mi w genach tak jak zamiłowanie do kierownicy:)
Oczywiście zaczynałam od podstaw, dezodorantów zakupionych w kiosku RUCH-u, podkradaniu z toaletki mamy, która dopóki nie wyczuła ich na mnie nie chowała …
Pierwsze moje zakupy były skromne, gdyż budżet uczennicy też był bardzo skromny,lecz głosiłam wszem i obec że kocham perfumy i tak czasami udało się coś dostać w prezencie urodzinowym albo gdy znudzona zapachem koleżanka w odruchu dobroci widząc moje oczy coś mi oddawała( wzrok Kota w butach z bajki Shrek , był chyba wzorowany na moim )
Ale na szczęście jak każdy człowiek dorosłam , znalazłam pracę i mogłam zacząć od czasu do czasu pozwolić sobie na zakup wymarzonego zapachu. Dlaczego od czasu do czasu? Gdyż urodziłam dwie piękne córeczki i w domu pachniało głównie mlekiem Bebiko i olejkiem Bambino. Moje pierwsze fascynacje to zapach Gabrieli Sabatini , którego mocą zabijałam wszystkie starowinki w autobusie komunikacji miejskiej, później było Cafe ze względów sentymentalnych, a jeszcze później zapachy celebrytów i wszelkiej jakości masówki , którymi niestety zazwyczaj pachniało pół biura i tak małymi kroczkami zaczynałam poznawać świat perfum. Ale prawdziwy przełom nastąpił gdy odnalazłam świat BLOGÓW O TEMATYCE PERFUM!!! Najpierw zaczęłam czytać i chłonąć wiedzę, tu pierwszy raz spotkałam się z określeniem ” nisza”, dzięki uprzejmości innych pasjonatów pięknych zapachów poznałam wiele cudownych woni i dzieł sztuki we flakonach . Mój zmysł węchu zmienił się tak radykalnie że z dawnej miłośniczki lekkich kwiatowych i ozonowych woni ,umiłowałam się w ciężkich kadzidlanych, drzewnych, ambrowych i nawet w typowo męskich woniach, o których w czasach nieświadomości i ignorancji na piękno powiedziałabym że to zapachy dla mojej babci! Jestem szczęśliwa że mam tak piękne hobby , mąż się dziwi że godzinami mogę czytać o perfumach , studiować ich skład i marzyć o poznaniu ich zapachu, uważa to za dziwactwo ,ale przecież jedni podziwiają obrazy w muzeum czy spektakle teatralne , więc dlaczego nie można podziwiać perfum?
Żałuję tylko jednego ,że zbyt późno zaczęłam interesować się tak dosłownie światem zapachu i wiele cennych perełek zostało wycofanych z rynku i nigdy nie przyjdzie mi ich poznać, przez niedostępność lub wygórowaną cenę! Ale dla Moniki nie ma rzeczy niemożliwych, ostatnio wpadłam na pomysł aby kupić dwie skarbonki, podpisać je nazwą perfum , o których marzę i odkładać ziarnko do ziarnka…Moja historia z zapachem w tle rozpoczęła się w dzieciństwie i mam nadzieję ze będzie trwać do końca mojego pachnącego życia a nawet jeden dzień dłużej:)
„Zapach miłości”
/czyli puściłam wodze fantazji 🙂 /
„Wszak boleść nie z roli wyszła, ni z ziemi cierpienie wyrosło. To człowiek się rodzi na cierpienie jak iskra, by unieść się w górę.” [Ks. Hioba, 5.6]
* * *
Kobieta siedzi w sypialni przy małym okrągłym stoliku, po lewej stronie są drzwi balkonowe na zachodnią stronę. Głowę trzyma w rękach, jest dojmująco smutna. Wchodzi jej mąż.
– Co ci jest? – mąż jest zaskoczony jej smutkiem. – Coś się stało? – pyta, podchodząc do niej i obejmuje ją czule – martwię się o ciebie…
– Już nie mogę – odpowiada, popłakując – dłużej już nie mogę, mam dość. To wszystko nie ma sensu – mówi, wciąż nie podnosząc głowy.
– Ale co nie ma sensu? – mąż zaczyna drżeć z obawy przed katastrofą
– Moje życie! Zmagam się od zawsze i wciąż mi czegoś brakuje, nie potrafię cieszyć się życiem – zaczęła płakać. – Zawsze musiałam o siebie walczyć, ukrywać cierpienie, być dzielną, jestem tym już taka zmęczona…
– Nie jesteś ze mną szczęśliwa? – zapytał po chwili. – Zawiodłaś się? Nie kochasz mnie?
– To nie tak, nie o ciebie chodzi, przecież wiesz, tylko to wszystko… Ja sama nie wiem, dlaczego, ale czuję się tak strasznie bezsilna, przepraszam, coś we mnie pękło.
– Nie wiem w takim razie co mam zrobić. Cieszyłaś się, że weźmiemy ślub, kocham cię bardziej niż kogokolwiek na świecie! A ty zupełnie nie doceniasz tego, co masz. Ja naprawdę się staram dla ciebie, we wszystkim ci pomogę, tylko nie płacz, przeraża mnie to.
– Idź lepiej, chcę być sama – odpowiada z rezygnacją.
– Chcę ci pomóc, wytłumaczyć…
– Zostaw mnie!
On wychodzi z pokoju. Kobieta chwilę pozostaje w bezruchu, słychać, jak mąż wychodzi z domu. „Boże, gdybym tylko umiała wziąć się w garść i uwolnić się od tego, co wciąż ściąga mnie w dół… Tak bardzo bym chciała stać się radosną i lekką, nie dręczyć się już i żyć po prostu swoim dobrym życiem” – pomyślała.
Po chwili wyszła na balkon. Na niebie ujrzała coś jakby pęknięcie między chmurami, przez które przedzierało się światło, miało kolor czerwieni i różu. Intensywność tych kolorów zdumiała ją. Od światła biło ciepło i magiczny blask. To nie był zwykły zachód słońca, lecz w tym momencie była to dla niej cicha mowa świata, wyłoniła się spod spodu widzialnego. Kobieta poczuła, jakby niewidzialna ręka rozwiesiła przed nią most w odcieniach czerwieni i różu. Poczuła zapach kwiatów! Fiołki, róże, jaśmin… Nagle cały smutek ją opuścił, nie mogła w to uwierzyć. Zamknęła oczy i chłonęła niezwykłą woń i radość. Uśmiechała się, czuła się… wolna! Nie usłyszała nawet, kiedy wrócił mąż. Poczuła tylko, jak objął ją od tyłu i przycisnął mocno do siebie, pocałował. Dyskretnie podał jej bukiet róż. Wzruszona przytuliła się do niego i wiedziała, że to prawdziwe szczęście. Później odnalazła jego esencję: Fleurissimo, zapach jej szczęścia.
Pozdrawiam 🙂
Rodzisz się, pachniesz.
Poznajesz zapachy domu , matki. Dorastasz ,bawisz się ,poznajesz zapachy jedzenia, otaczających cię przedmiotów i natury. Dojrzewasz ,odkrywasz sens życia , odkrywasz zapachy które cię otulą, dodadzą odwagi, chęci szaleństwa . Rozwijasz się świadomie już wiesz jaki zapach przypomina ci o przyjemnościach i uśmiechu, domu rodzinnym, jest twój. Opowiada cię. Umierasz, zostaje po tobie zapach, kochająca osoba powącha poduszkę, szal, rękawiczki …
Zapach to tło naszego życia !
Powiadają, że zakochani są sami na świecie, czyli moja przygoda z Acqua di Sale
W trakcie długiej, przepoconej podróży, nasz samolot rozbił się na słonecznej, bezludnej wyspie. Przeżyłam ja i on, resztę pochowaliśmy po chreścijańsku, a jednego, o ciemniejszej karnacji, na wszelki wypadek, ułożyliśmy bokiem (mniej więcej) w stronnę Mekki. Było przy tym dużo śmiechu – na przemian mieliśmy wygłaszać kilka słów o zmarłym, nie znaliśmy nikogo i wszystko zmyślaliśmy.
Codziennie kochaliśmy się na mokrym piasku przez piętnaście godzin, a po siedmiu tygodniach zgłodnieliśmy. Zjedliśmy dwie smaczne ryby i kochaliśmy się przez kolejne siedem tygodni.
Pewnego pomarańczowego dnia, leżeliśmy na plaży, wtuleni w siebie. Nie było wiatru, a na horyzoncie pokazał się statek wielkości serdecznego palca. Posuwał się bardzo leniwie. Niebo się zaczerwieniło i poszliśmy popływać – woda była łagodna.
Była Pani i był też Pan. Spotykali się i rozstawali. Spotykali i rozstawali. Pewnego dnia Pani ubrała się pierwszy raz w Tobacco Vanilla Voluspy. Był koniak, świeczki i ludzie w kawiarni. Pani i Pan poczuli w pewnym momencie zapach kadzidła. Szukali go zapalonego na którymś ze stolików. I nie znaleźli. Tego samego wieczoru Pan zupełnie niespodziewanie znalazł kadzidło na szyi Pani. I pomimo nieskończonej odległości między nimi ciągle o sobie pamiętają, zapach wyrzeźbił kilka dodatkowych ścieżek na ciele. A Tobacco Vanilla eksploduje tak tylko jeden jedyny raz.
Mój pierwszy kobiecy zapach dostałam od taty – było to Chanel 5 parfum. Taka maleńka fiolka ze złotym sznureczkiem w czarnej aksamitnej torebce. Miałam 17 lat i poczułam się kobietą – stałam się dorosła. W dniu kiedy dostałam te perfumy szłam na bal. Wsadziłam buteleczkę do torebki. a ona się rozlała. Nigdy więcej nie kupiłam sobie tych perfum…zachowałam natomiast buteleczkę. Mój tato niestety już nie żyje, a ja do dziś dnia pamiętam tą historię i jej zapach oraz fakt, że… Eau Sauvage pachniała na nim rewelacyjnie. To był jego zapach.
Historia, która dotyczy mojego ulubionego zapachu, Montale Black Aoud miała miejsce w drodze do Iranu, dwa lata temu. Moją pasją jest poznawanie świata, odległych kultur, ludzi. Podróżowałem autostopem, bowiem uważam, że w ten sposób można poznać inne kraje, kultury od podszewki. Stojąc, otoczony zapachem aodu i róży, już pewien czas na wyjeździe z bułgarskiej stolicy zatrzymał się samochód. Szybko okazało się, że Fabio, będący włoskim profesorem – inżynierem od mostów jechał prowadzić wykłady do jednego z uniwersytetów w Stambule. Fabio szybko zapytał co tak cudownie pachnie. Odparłem, że mój ulubiony zapach, właśnie Montale BA, niestety go nie znał. Był nim wprost zachwycony. Mimo, że prowadził samochód nieustannie od 16 godzin zabrał mnie na wycieczkę po centrum miasta położonego nad Bosforem. Miło spędzając czas, wstąpiliśmy także do cukierni, na moje ulubione różane lokum (coś najcudowniej słodkiego na świecie!!). Zabrał mnie na noc do hotelu, w którym spędzał noc. Nazajutrz odwiózł mnie na obwodnicę, bym mógł dalej łapać stopa. W podziękowaniu za miło spędzony czas zostawiłem mu swoje Montale, on zostawił mi swój adres. Dostał kartkę z Iranu, w którym doświadczyłem wielu nieznanych mi do tej pory zapachów. A kontakt utrzymujemy do dziś…
Majka…
Tokyo – czasy obecne
Zajęła swoje miejsce w samolocie, ściskając w dłoni empetrójkę i torebkę… w jej głowie kotłowały się tysiące myśli… radość przed czekającym ją spotkaniem biła się z lękiem przed nieznanym… wyrwała nerwowo z uszu słuchawki odtwarzacza, gdyż nawet ulubiona muzyka powodowała w tej chwili rozdrażnienie… minęło tyle lat, musi zadać i odpowiedzieć na tyle pytań, ale cieszyła się na to spotkanie… otworzyła torebkę i wyjęła z niej stary kalendarzyk… z pomiędzy kartek dobyła starą, fotografię i postrzępionych zębem czasu, nieco wyblakłą fotografię ze zdjęciem… po jej policzkach pociekły łzy… zacisnęła kurczowo powieki i ocierając pośpiesznie słone krople ściekające jej po twarzy… nie chciała by ktoś widział że płacze, ale pozwoliła by spłynął na nią potok wspomnień…
Wrocław – okolice 2000 roku
Majka zawsze była ambitną i niepokorną duszą… wpierw w bezsilności i z nieukrywanym żalem patrzyła jak małżeństwo ich rodziców się rozpada… ojciec, którego nigdy nie było w domu wybrał młodszą, wymagającą mniej poświęceń dla rodziny kobietę… po prostu zostawił je dla wygodniejszego życia, gdzie nikt nie zadaje tylu pytań i nie oczekuje bycia na siłę domatorem… w sumie buntowniczy charakterek odziedziczyła po ojcu… matka przelewała teraz całą swoją miłość na nią… kochała ją, ale kota też można zagłaskać na śmierć… od 16 roku życia nadopiekuńczość matki zaczęła ją męczyć i przytłaczać tak bardzo, że coraz częściej uciekała z domu… wpierw były to zajęcia dodatkowe w szkole, potem znajomi i szaleńcza pogoń za dorosłością, w której wir desperacko rzucają się współczesne nastolatki… desperacko pragnęła wyrwać się z domu, uciec od zaborczej matki i czerpać z życia garściami…
Kraków – okolice 2008 roku
Ucieczka do uduchowionego artystycznie, tętniącego życiem przez całą dobę Krakowa okazała się prawdziwą mekką, dla spragnionej niezależności drobnej brunetki z tysiącami pomysłów na minutę… była zdolna, chłonęła widzę jak gąbka, więc japonistyka na Jagiellonce wydawały jej się oczywistym i przede wszystkim oryginalnym pomysłem na życie… skutecznie dzieliła naukę z pracą zawodową jako kelnerka w jednym z klubów, co pozwoliło jej w miarę skutecznie uniezależnić się od pieniędzy nadopiekuńczej matki… lata mijały, rodzinny dom odwiedzała coraz rzadziej, wreszcie skończyła wymarzone studia i wkrótce otrzymała propozycję, która kompletnie odmieniła życie jakie dotąd znała… znana agencja PR potrzebowała tłumacza na etacie… świetnie płatna praca, perspektywy rozwoju, imponujący pakiet socjalny – od zaraz w Tokyo… Majka ani przez moment się nie wahała…
Tokyo – kilka dni temu
Majka jak na swój młody wiek osiągnęła sporo… świetnie płatna praca, wolny czas spędzany na podróżach, które tak bardzo kochała i liczne grono znajomych, których zarażała swoim optymizmem i otwartością… ale pewnego dnia w jej życiu zapanowała okrutna, niewytłumaczalna pustka… w pracy i prywatnie wszystko było ok, ale podczas pewnego weekendowego wypadu na wiosenny festiwal kwitnienia wiśni w Kobe coś w niej pękło… spacerowała po starannie utrzymanych ogrodach, wciągając w nozdrza upojną, przejmująca woń całych miriad kwitnących jednocześnie kwiatów i wtedy coś w niej pękło… ogarnęła ją niemożliwa do zniesienia, potwornie wręcz przytłaczająca melancholia… tęsknota za czymś niezdefiniowanym, odległym i już dawno zapomnianym… to wtedy pierwszy raz od lat po jej alabastrowych policzkach popłynęły łzy…
Usiadła na ławeczce, upojna woń kwiatów wiśni przywołały wspomnienia rodzinnego sadu wiosenną porą… przed jej oczami stanął rodzinny dom otoczony wianuszkiem kwitnących drzew owocowych… cieplejszymi wieczorami siadały z mamą na werandzie i pijąc kakao gawędziły, wdychając zapach na powrót budzącej się do życia przyrody… mój boże – pomyślała – lata całe minęły od kiedy była wiosną w domu, a ostatni raz kontaktowała się z mamą ponad rok temu… przełykając łzy wyjęła drżącymi dłońmi telefon z kieszeni płaszcza i wybrała numer… przyłożyła aparat do ucha i słuchała miarowych sygnałów, z których każdy zdawał się trwać godzinę… wiem, że w Polsce jest środek nocy, ale błagam odbierz – pomyślała… w końcu w słuchawce odezwał się zaspany, miękki głos…
– halo?, halo kto mówi?…
(minęła dłuższa chwila gdy Majka łamiącym się głosem powiedziała)
– kocham cię mamo…
– Maja? Majeczko to naprawdę ty?
(głos mamy ożywił się, momentalnie tracąc wszelkie ślady niedawnego snu)
– tak mamo to ja i… ja… ja przepraszam cię mamo… przepraszam, że tak długo się nie odzywałam… (szlochając)
– córeczko, u Ciebie wszystko w porządku, czy coś się stało?
– wszystko w porządku mamo, po prostu chciałam ci powiedzieć, że tęsknię i bardzo cię kocham i przepraszam, że zostawiłam cię samą, ale musiałam…
(tu nastaje dłuższa cisza)
– wiem córeczko, ja też cię przepraszam… (również szlochając) za to, że pustkę w moim życiu, próbowałam na siłę wypełnić tobą… dopiero niedawno to zrozumiałam… ja… ja też chciałam zadzwonić i przeprosić, ale nie chciałam ci się więcej narzucać…
– mamo nie narzucasz się… mam tylko ciebie i właśnie to zrozumiałam… całe swoje życie uciekałam przed jedyną osobą, która mnie kocha i wie, że nie znoszę pestek w pomarańczy… (parsknięcie śmiechem przez łzy) pamiętam, że jak byłam mała starannie mi je wydłubywałaś przed podaniem…
(cisza w słuchawce, przerywana cichym łkaniem i pociąganiem nosem)
– córeczko, a może znajdziesz czas i przyjedziesz w odwiedziny do Wrocławia? znów usiadłybyśmy na werandzie i popijając kakao, patrzyłybyśmy jak ptaki wiją gniazda wśród opadających płatków naszych wiśni?… zobaczyłabyś jak bardzo wyrosły, nieprzycinane od twojej ostatniej wizyty…
(Majka otarła łzy i zdecydowanym głosem odpowiedziała)
– mamo jestem teraz w Kobe, ale jeszcze dziś rezerwuję bilet i najbliższym pociągiem wracam do Tokyo… za najdalej dwa dni będę w kraju!…
-cudownie!, zadzwoń o której lądujesz we Wrocławiu, to odbierzemy cię z lotniska…
koniec…
On jest daleko. Dzieli nas kilka setek kilometrów śnieżyc i zasp. On: wśród mazurskich jezior i lasów przysypanych czystą białą pierzyną; ja: w wielkim nieprzyjemnym, szarym mieście, stąpająca w brunatnym śniego-błocie, wśród zniszczonych rozpadających się kamienic. Zimno. Chcę się ogrzać,wracam do domu. W pokoju panuje półmrok. Włączam światło, żółte, słabe, zaczyna sączyć się leniwie po pokoju. Nie, nie jest ciepło, nawet czerwień ścian nie jest w stanie dogrzać pomieszczenia.
I tak oto, leniwie trwają długie zimowe wieczory, pokrywa je dodatkowy cień- samotności i tęsknoty. Tęsknoty za dotykiem, za ciepłem drugiego ciała, dotykalnego, tu- blisko. Dotyk miękkiej skóry, silne objęcie męskich ramion, obok, ze mną, wokół mnie, we mnie… Urwane wspomnienie,wracam do chłodnego wielkiego pokoju w szarej kamienicy, tak, codziennie wracam,sama.
Pewnego dnia poznałam jednak Mitsouko, moją towarzyszkę oczekiwania. Od tej chwili wszystko się zmienia: to ona utula mnie do snu. W czasie, gdy zajmuję się pracą i dopada mnie uczucie samotności, delikatnie przypomina mi o swojej obecności. To oczekiwanie, wcześniej mroczne i trudne, dzięki niej zostaje ocieplone, na swój sposób rozkoszne i upajające. Jej zapach: najpierw: mocne uderzenie szypru, będące jak nagłe, głębokie ukłucie tęsknoty, złagodzona potem miłym, miękkim i kojącym zapachem brzoskwini, powoli wyciszającym się w woń kwiatów delikatnie układa mnie do snu… Smutek i inne negatywne uczucia rozpływają się. Przecież rozłąka, tęsknota i oczekiwanie to naturalne dopełnienie bycia razem…
„Wspomnień czar”
„Popatrz jak wszystko szybko się zmienia, coś jest, a później tego nie ma”
…ale na szczęście pozostają wspomnienia, kiedy mam chwileczkę słabości czy zapomnienia zamykam oczy i wracam do miejsc , które nazwałam miejscami szczęśliwości czyli do ogrodu mojej babci,
Jest piękny sierpniowy poranek ,pierwsze promyki słońca muskają krople rosy na kwiatach i trawie, ,wonie tysiąca i jednej nocy przeplatają się ze sobą, przesiąkając każdego kto ośmieli się zbliżyć swoją piękną i narkotyczną mocą .Ziemia zaczyna parować wydzielając zapach duszny ,odurzający, zgniły a nawet spleśniały ale nie brzydki i mocno zapadający w pamięć! Krzaki malin i agrestu , a nawet truskawek rzędy nie chcą być gorsze ,na sam zapach każdemu cieknie ślinka. Dojrzewające w słońcu jabłonie i grusze, śliwki węgierki ,pigwa która zapodziała się pomiędzy nimi dają upajającą woń. W kącie spogląda na mnie pękata i ogromna Dynia, idąc dalej spotykam rzędy marchewek ,dumne selery i zgrabny por,ale najpiękniejsze są tu krzaki pomidorów z pięknymi i dorodnymi owocami, kocham zapach ich łodyg i roztartych w dłoniach liści. Po zabłąkanym kasztanowcu, rosnącym na środku ogromnego ogrodu babci, wije się szlachetny bluszcz dając cień zmęczonemu ogrodnikowi. Płot gęsto oplata nasturcja uwodząc przechodniów swoimi kielichami. Najpiękniejsze są chwilę gdy po zbiorach babcia robi przetwory a zapach, który unosi się w domu, to najpiękniejsza woń świata. Kocham wracać w to miejsce, niestety już tylko we wspomnieniach ,obecnie stoi tam piękny apartamentowiec! Dziękuję babci ,że dzięki jej zamiłowaniu do przyrody , moje wspomnienia to piękny , pachnący tajemniczy ogród, do którego zawsze mogę wrócić kiedy zamknę oczy:)
Koszmar, czyli przebić się autobusem D ze Śródmieścia na Krzyki w godzinie wrocławskiego szczytu. Godzina 15.55. Dwa metry. Stop. Metr. Stop. Dwa metry. Stop. Klakson i kierowca klnący na kolejnego palanta wciskającego się na czerwonym, co kończy się zawsze postojem w poprzek torowiska.
Uwzięli się. Wokół co najmniej trzech typków z adidasem pod koszulą. Jak można zasuwać do korporacji, brylować tam na zebraniach departamentu i psikać się takim…
Ok, idę na przód. Ale tu też nie za dobrze. Siedzi galant, widać że po dietach cudach, bo taki nieco chorowity, teczuszka, uśmiech i – intensywna woń. Otóż może i markowy perfum, ale czuję wyraźnie piżmo. Ogarniają mnie mdłości, bo z jednej strony adidas, z drugiej C2H5OH (i to zdecydowanie nuta bazy), a tu jeszcze wiadome gruczoły piżmowca. Moim zdaniem to perwersja, ale w złym guście.
Nagle olśnienie. Wyciągam z plecaka sprzęt. Trzask-prask i już płonie ognisko. Tyle, że nie w lesie, a w autobusie. Trzeszczą suche polana, unosi się kadzidlany dym. Adidasowi chłoptasie dostają napadów duszności, piżmowy elegant wygląda na zbulwersowanego. Za to po tym nietrzeźwym brodaczu znać, że wie, czym pachnie pita przy ognisku domowa jałowcówka.
– Co pan sobie wyobraża – oburza się paniusia z obłoczka kwiatowego banału.
– WAZAMBA – odpowiadam z przekonaniem i nutką złośliwości w głosie.
Nie jest to historyczna epopeja opisująca wielkie dzieje a zaledwie krótka migawka z przeszłości, która jest zawsze w mojej głowie na samym początku jeśli chodzi o temat zapachów, co więcej ma w sobie coś jeszcze prócz motywu zapachu, a mianowicie wiąże ze sobą kobietę. Można to określić jako ucieleśnienie piękna wraz z doznaniami rozkoszy zmysłu węchu, coś co jest marzeniem wielu mężczyzn, które niestety często nie zostaje spełnione. Wtedy zostaje już tylko jeden zapach, i jest on zgorzkniały, taki którego nikt z nas nie chciałby poznać.
Wracając do tego co siedzi w mojej głowie: Może wielu pomyśli, że jest to zwykłe i niczym nie wyróżniające się, dla mnie to klasyka i przywiązuje do tego wagę, ze względu na zapach jaki i osobowość której to dotyczy; Norma Jeane Mortenson (Marilyn Monroe) zapytana w co ubiera się na noc, odparła „W Chanel No. 5”
Myślę, że nic więcej nie trzeba tutaj dodawać, dla mnie jest to coś wspaniałego i odnoszę się do tego w specyficzny sposób.
Jak już wspomniałem obok niesamowitego zapachu stoją jeszcze dwie, dla mnie bardzo charakterystyczne osoby: Marilyn oraz Gabrielle Chanel, o których mam nadzieję historia nie zapomni.
Mam kontakt z tym zapachem i uwielbiam jak kobieta ma go na sobie, jest mocny i wyrazisty z taką charakterystyczną, trudną do opisania słowami nutą zapachową, jedyna opcja by poznać to o czym piszę to to poczuć.
My love for perfumes is huge.I inherited that from my mother.Like her I m also great fan of Guerlain house.My first perfume memories are:My mother carries me in her arms to the kindergarden and she smeels like Guerlain:Jardins de Bagatelle,L`Heure Bleue and Jicky.Even now these smells for me are synonymous with peace of mind, happiness, security and love.And my mother.I remembered her smell in mu head and I knew that in couple of hours I m going to be in her arms again:safe,happy and loved.Today I own great collection of perfumes,couple of Amouage are my favorites for every day use but when I need something with special power I always use some Guerlain.
Odkąd pamietam zawsze lubilam ładne zapachy. W szkole jako pierwsza zaczęłam używać perfum. Oczywiście szybko rozpowszechnilam te modę na inne koleżanki. O dziwo na początku mojej zapachowej przygody podobały mi sie ciężkie wonie. Podbieralam Mamie m.in. słynne Opium. Jak teraz o tym pomyśle, to zdaje sobie sprawę ze musiało sie to gryzc – młoda dziewczyna, nastolatka i taki zapach…
Moja polka szybko zaczęła sie zapelniac, gdyż na wszelkie możliwe okazje zamawialam perfumy. I właśnie zawsze lubiłam je dość często zmieniać. Jeśli nosilam jakiś zapach przez tydzień to był to rekord.
Jakże sie ucieszyłam, gdy odkryłam perfumerie Galilu i mogłam dzięki niszowym markom pachniec tajemniczo. Nie tak jak z sieciowych perfumerii, z których zapachy są łatwo rozppznawalne.
Pewnego dnia odkryłam nowa perfumerie Quality Missala w Klifie. Bez najmniejszego zamiaru kupowania perfum wstapilam żeby sie przekonać co oferuje. Moje oczy skierowaly sie na flakon M. Micallef Royal Muska. I… stało sie. To było jak strzala Amora:) Zakochalam sie w tym zapachu bez pamięci. Natychmiast kupiłam 30 ml. Następnie 100 ml. I używam ich i tylko ich bez żadnej przerwy. Nie mam ochoty na przerwy, zmiany. Absolutnie! Serdecznie dziękuje za to ze codziennie sie psikajac mam cudowny nastrój. Pozdrawiam:)
Moja mama- czarnowłosa i śniada (często myślę jaka to szkoda, że nie odziedziczyłam jej urody)nieraz idąc w długiej, barwnej spódnicy mylona z cyganką. Moja mama pachniała wiatrem. Kto jest w stanie sięgnąć pamięcią do sloganów reklamowych lat 90-tych ten wie o co mi chodzi. Ze swoim porywczym, południowym temperamentem, odziedziczonym po przodkach pochodzących bóg wie skąd… uwielbiała jako młoda osoba perfumy, które wówczas były dostępne w Polsce tylko w Pewexie. Coty produkowało na tamten czas wiele ciekawych zapachów. Jednym z nich był Masumi – zapach później reklamowany jako „zapach wiatru”. W złoto- czarnej oprawie idealnie pasował do urody mojej rodzicielki- do kruczoczarnych włosów oraz oliwkowej cery. Przez długie lata wydawał mi się zbyt drapieżny. Ciężkie piżmo, mech dębowy, chmura kardamonu i drzewo różane sprawiało, że początkowo, aż zatykało nos małej dziewczynce jaką wtedy byłam. A mimo wszystko z nią stapiał się on idealnie wręcz, tworzył nową, lepszą całość, ogrzewał się na jej skórze, robił ciepły i przytulny i co najważniejsze sprawiał, że mama pachniała mamą. Nigdy bym się kiedyś o to nie podejrzewała ale i ja w dorosłym życiu polubiłam cięższe wonie, takie charakterne i charakterystyczne za razem. Nigdy bym też nie pomyślała, że z wiekiem zacznę się robić coraz bardziej sentymentalna. Ostatnio zapragnęłam mieć w swoim zbiorze tamten zapach, zapach mojej mamy, zapach bezpieczeństwa. Udało mi się gdzieś je jeszcze znaleźć bo z regularnej sprzedaży został wycofany. „Zapach wiatru” zrobił się niemodny, jego popularność i uznanie dlań przeminęło jak uroda pięknej kobiety. Dla mnie jednak pozostanie zapachem szczególnym, ponieważ składają się nie tylko nuty zapachowe ale i całe „archwium” wspomnień z dzieciństwa.
To było w jednym z Włoskich miasteczek z podniszczonymi domami i wieloma leniwymi fontannami, tak typowymi dla starych cywilizacji. Niebo skąpane w błękicie, a ziemia w ciepłym słońcu. Dobrze pamiętam powoje, wijące się między omszałymi skałami i chowający się przed upałem mech. To był czas wczesnego zakwitu. Spojony paroma kieliszkami wina, poszedłem w niedaleką podróż poza granicę miasta, wydzieloną gęstym lasem i rzeczką, którą dało się łatwo przeskoczyć. Las był ciemny, jednak ciepły i pełen świeżych zapachów – nie wiedziałem jednak, skąd pochodzą. Nie była to pinia, ani tym bardziej ciężka, iglasta żywica. Dopiero wychodząc na drugą stronę, ujrzałem podmokłe dołki w ziemi zakrzewione ciemno-zieloną roślinnością, spomiędzy których wyglądały młode i wzniosłe cedry. Rzadkie, dzikie kwiaty były drobne i słabe, a kiedy przedzierałem się, łamiąc kruche łodygi, czuć było ich chłodne soki. Buty i nogawki pokryły się chlorofilem, jednak nie przejmowałem się tym. Nie w tym czasie i miejscu. Nagle ujrzałem resztki kamiennej budowli, która dopiero z bliska okazała się małym labiryntem. Kamienie, z których była zbudowana, dawno zwietrzały, pozostawiając po sobie jedynie rozsypujące się pod naporem wiatru, słońca i deszczu kikuty. Nie dało się zabłądzić, a mimo to, czułem dziecinne wzruszenie, kiedy wchodząc coraz głębiej, odcinałem się od świata zewnętrznego. Pośrodku kręgu, na niewielkiej polanie, było dzikie oczko wodne, a wszelakie kwiaty wijące się między nogami, zdawały się większe niż gdzie indziej – były jednak mniej kolorowe, na pierwszy rzut oka – przezroczyste, za to mocno i słodko pachnące. Podszedłem bliżej wody i zajrzałem w jej lustro. Odbijała się moja twarz, lekkie chmury na niebie, a w głębi toni, szaleńczo pływały kijanki. Nagle pojawiła się w odbiciu tuż obok, twarz młodej kobiety. Wystraszyłem się i podskoczyłem, bardzo przepraszając za zmącenie spokoju. Uśmiechnęła się i odparła, że to nic i od dawna na mnie czeka. Ubrana była w wyblakłą suknię i przywodziła na myśl rysunki kobiet, którymi ozdabiano niegdyś butelki absyntu. Jej uroda pełna była skrajności, zarówno przenikliwego chłodu, jak i południowego ciepła. Wskazała ręką na wysokie drzewo, które pojawiło się nieoczekiwanie tuż po drugiej stronie. Był to figowiec, jednocześnie ukwiecony i pełen owoców. Powiedziała, że mogę odpocząć w jego cieniu i chwyciła mnie za rękę, prowadząc. Czułem, że dzieje się coś dziwnego wkoło, jednak zupełnie się nie bałem. Oparliśmy się o jego zimny konar. Między nami była cisza – naturalna i wcale nie niezręczna. Przyglądaliśmy się zakwitającym na naszych oczach roślinom, które mamiły słodkimi zapachami, jedząc przy tym cytrusy, wyjęte chyba z moich pragnień. Były więc zielonkawe cytryny, trochę cierpkich, czerwonych pomarańczy, ale honorowe miejsce zajmował wielki, różowy grejpfrut. Oddzieliłem jego segmenty, zrywając skórkę. Z jego chropowatego miąższu wypłynęły strugi soku, którego krople płynęły po moich rękach aż pod ubranie. Poczułem rozluźniające ciepło, a moje pragnienia na raz się zmieniły i ziściły. Rozpłynąłem się na długo, a kiedy powróciłem do siebie, leżałem na swym łóżku w ciasnej norce, którą dostałem od gospodarzy w chwili przyjazdu. Gorąca głowa bolała mnie niemiłosiernie, i nawet zimny okład niewiele pomagał. Sam nie jestem dziś pewien, czy zabłądziłem w świat fantazji i wina, czy to Ninfeo.
Świat zapachów i świat muzyki to dwie przestrzenie których wzajemne przenikanie odkryłam już wiele lat temu.
Rodzinne tradycje od dziecięcych lat umożliwiły mi częste przebywanie w salach koncertowych, filharmoniach i operach. Już wówczas pokochałam obcowanie z muzyką owiane niepowtarzalną atmosferą doniosłości i radości.
Ale oprócz muzyki zawsze było coś jeszcze… Cos równie mistycznego i wzniosłego: tajemniczy i wszechobecny zapach perfum.
Oczami dziecka widziałam uwodzicielską woń umykającą z czarodziejskich instrumentów. Zapach był nieodłączną częścią muzyki, która opowiadała jego historię.
Do dziś na każde spotkanie z muzyką bardzo starannie przygotowuję oprawę olfaktoryczną, która jest cennym uzupełnieniem doznawanych przeżyć.
Z ogromną radością czekałam na tegoroczny koncert festiwalu Misteria Paschalia w Krakowie.
Długo zastanawiałam się w jaki zapach się „odziać”, by podkreślił i uwznioślił moją obecność.
Wybrałam niezwykle elegancką i tajemniczą kompozycję: Royal Crown „ Noor”.
Nie mogło być trafniejszej zapowiedzi niezapomnianych przeżyć.
Antonio Martino, twórca zapachu, przybrał oblicze pana Fabio Biondi- dyrygenta orkiestry Europa Galante. I zaczęło się..
Elektryzująca muzyka barokowa wyśpiewana aksamitnym mezzosopranem Vivici Genaux porwała ze sobą sekrety paczuli i jaśminu . Pikantne nuty żywicy agarowej potęgowały rezonans emocji uwieńczony akordem szarej ambry. Dźwięki liry chciały przekazać coś więcej, lecz baśniowa mirra zniewoliła misterne nutki doprowadzając niemal do ekstazy niesione przesłanie.
Ogród mojej wyobraźni rozkwitał najpiękniejszymi zapachami sekretnej muzyki…
Szczęście płynęło łzami po policzkach.
To nie będzie poetycki opis, nie będę też puszczać wodzy fantazji.
Chciałabym napisać kilka słów na temat mojej przyjaciółki, Agnieszki.
Agnieszka urodziła się z poważną, uwarunkowaną genetycznie, wadą wzroku.
Przez długie lata lekarze z zaangażowaniem walczyli, aby wzrok dziewczynki nie ulegał tak dramatycznemu pogorszeniu, jak miało to miejsce.
Niestety, ich wysiłki nie przynosiły efektu: Agnieszka z roku na rok widziała coraz mniej wyraźnie, jako kilkulatka przestała dostrzegać barwy i ruch, później światło, w końcu – jako nastolatka – pogrążyła się w całkowitej ciemności.
Była na to przygotowana, nie wpadła w rozpacz.
Ze wszystkich sił starała się realizować swoje życiowe plany i marzenia.
Skończyła szkołę średnią i studia.
Stała się młodą, silną kobietą.
Wtedy ją poznałam.
Zbliżając się do siebie, zaczęłyśmy dzielić się swoimi zainteresowaniami i pasjami.
Ja – pod wpływem Agnieszki – odkryłam w sobie miłość do muzyki klasycznej.
Agnieszka natomiast …
… któregoś popołudnia – jako wielka miłośniczka pachnideł – rozpyliłam w powietrzu (o tak! dla poprawienia sobie humoru) swoją ówczesną miłość olafaktoryczną: L’Artisan Parfumeur Premier Figuier.
Agnieszka zamarła.
Przez dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, a później po jej policzkach popłynęły łzy.
– Mam przed oczami zieleń – wyszeptała – Jest świeża, intensywna, otacza mnie, widzę ją.
Kolejne pachnidła z mojej kolekcji odkrywały przed Agnieszką świat kolorów.
Ambre Narguile Hermes’a była żółta.
Hiris – błekitna.
Tam Dao Diptyque – brązowe.
Neurookulista, pod którego opieką Agnieszka znajdowała się od lat, stwierdził, że „mamy do czynienia z naprawdę niezwykłym przypadkiem synestezji”.
Od tego czasu upłynęło parę lat: tak jak ukochana przez Agnieszkę muzyka klasyczna, stała się nieodłącznym elementem mojego życia, tak i moja olfaktoryczna pasja zmieniła życie Agnieszki.
Dodała mu kolorów.
Zapach dzieciństwa
Gdy miałam trzy, może cztery latka, moja mama wyjechała służbowo. Nawet nie wiem, na jak długo, tydzień, dwa lub miesiąc. Dla mnie, wówczas małej dziewczynki ,wydawało się to całą wiecznością. Zamieszkałam u wspaniałych dziadków, w starej kamienicy. Pamiętam wilgotny zapach piwnicy, kiedy wychodziłam na klatkę trzymając za rękę dziadka. Do dzisiaj czuję smak waniliowo- owocowych lodów, które mi kupował podczas spaceru i unoszący się w kuchni aromat babcinego sernika z rodzynkami polanego gorzką czekoladą. Czekanie na mamę upływało mi na słuchaniu bajek, poznawaniu pobliskiego parku i zabawach z dziećmi sąsiadów. Mimo wspaniałej opieki, dni, godziny i minuty dłużyły się w nieskończoność. Tęskniłam do mamy, jej ciepła, głosu, dotyku i zapachu. Do zapachu najbardziej. Wyczuwałam go za każdym razem, gdy mnie przytulała, głaskała po głowie, całowała na dobranoc. Woń wanilii, pomarańczy, cynamonu, woń miłości. Gdy wyjechała, w powietrzu brakowało znajomych aromatów, słodkich i ciepłych. Pewnego popołudnia zbudzona z poobiedniej drzemki poczułam… mamę, jej perfumy. Szybko wyskoczyłam z łóżka i na małych nóżkach wybiegłam z pokoju. Mama, mama, mamusia wróciła! Podekscytowana wbiegłam do kuchni. Przy wielkim stole siedziała babcia z … ciocią, młodszą siostrą mojej mamy. A w pomieszczeniu pachniało moją mamusią! Gdzie ona jest, gdzie się schowała? Ciocia przytuliła mnie na powitanie i pocałowała w policzek. I wtedy poczułam ukochany zapach.
-Pachniesz moją mamusią.- powiedziałam rozczarowana i wtuliłam się w nią mocniej, wdychając bliską sercu woń. Po latach dowiedziałam się, że ciocia, pod nieobecność starszej siostry pożyczyła sobie jej perfumy. Nie wiem, jak się nazywały. Wiem tylko, że znacząco wpłynęły na moje życie. Zapachy towarzyszą mi codziennie, kojarzą się z ludźmi, miejscami, a nawet wydarzeniami. Dla mnie jednak najważniejszy pozostanie zapach z dzieciństwa, zapach mojej mamy.
Marek wpatrywał się z niezwykłym skupieniem w krople deszczu, bezradnie rozbijające się o wielką taflę szkła. Stał przed oknem ze szklanką szkockiej i zdawał się nie zwracać uwagi na cokolwiek innego poza deszczem. Pomyślał o tym, że cudownie jest podziwiać deszcz z zacisza przytulnego mieszkania. Popatrzył pod nogi, na swój ulubiony dywan o długim włosiu, który otaczał niemal czcią.
– Jasna cholera, butów nie zmieniłem.
Nie żeby nabrudził w swoim pedantycznie czystym mieszkaniu. Jednak zawsze po wejściu do domu zmieniał buty na zamszowe, szyte na miarę albert slippers w kolorze navy blue. Tym razem jednak zapomniał. To mu się nie zdarzało zbyt często.
– Jesteś po prostu zmęczony. Tyle godzin w samolocie każdemu daje w kość. Jesteś tylko zmęczony. Trzeba się porządnie wyspać i wszystko wróci do normy.
Myśl o zmęczeniu powtarzał sobie w głowie jak mantrę. Przebrał buty, wypakował swoje rzeczy z podróżnej torby i znowu podszedł do okna. Rozwiązał krawat i starannie ułożył go na fotelu. Odpiął dwa guziki koszuli i sięgnął po szklankę szkockiej. Podniósł ją do nosa, jak zawsze miał w zwyczaju i zatrzymał się w bezruchu. W zapachu ulubionego trunku wyłapał jakąś nutkę, która przywołała wspomnienia. Myślami powrócił do tamtej chwili, kiedy z tłumu ludzi wyłowił ten specyficzny zapach, który tak głęboko wyrył mu się w pamięci. Wracał do niego częściej, niż by tego sobie życzył. Denerwowało go, że nie potrafi z tym nic zrobić.
– Już ci się totalnie coś w głowie przewraca. – Wbrew swojemu zwyczajowi opróżnił szklankę dość szybko i stwierdził, że położy się spać. – Czas. Potrzebujesz jedynie trochę czasu i odpoczynku. Zmęczenie i przepracowanie. Trzeba sobie trochę odsapnąć.
Po miesiącu zrozumiał, że problem jest nieco poważniejszy, niż mu się wydawał. Że sam z siebie jednak nie minie. Złościł się na siebie, że nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami i myślami. Im bardziej starał się je wyprzeć z głowy, tym uporczywiej powracały. Pewnego ranka, wychodząc do pracy, otworzył swoją lodówkę na wino, przerobioną na zamówienie tak, aby idealnie mieściła cenne flakony perfum. Stał przed otwartą lodówką dobre dziesięć minut, po czym z impetem trzasnął drzwiczkami. Wiedział, że w środku nie ma tego, czego szukał.
– Do jasnej cholery. – Chwycił za telefon i zadzwonił do swojej sekretarki, żeby poinformować, że dzisiaj w biurze będzie dopiero koło dwunastej. W pośpiechu wyszedł z mieszkania i pojechał do najbliższej perfumerii, sprzedającej niszowe zapachy.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. Mam taką dość nietypową prośbę. Otóż mam w głowie pewien zapach, który usilnie staram się znaleźć, jednak nie jestem w stanie sobie poradzić. – Uśmiechnął się do ekspedientki widząc jak ta na niego spojrzała. – Co się dziwisz – pomyślał. – Wpadasz tu i rzucasz jakimś pytaniem, a ona jest przyzwyczajona, że zawsze przychodzisz, bierzesz garść próbek albo flakon i się zmywasz.
Zauważył, że w takich miejscach zawsze pracują naprawdę ładne kobiety. Ona nie była wyjątkiem. Dodatkowo ze swoimi włosami upiętymi w elegancki kok, w białej koszuli i szarej ołówkowej spódnicy, wyglądała naprawdę zjawiskowo. Zwrócił też uwagę na jej czerwone szpilki wykonane z zamszu. Przyznał w myślach, że mu się podoba i zastanowił się, czy wcześniej też się tak ubierała. Jak piorun uderzyła go myśl, że bywał tu tak wiele razy i nigdy nie zwracał na nią uwagi. Nigdy nie zamienili ze sobą więcej niż kilku zdań.
– To czego pan szuka? – jej pytanie wyrwało go z zamyślenia.
– Proszę nie mówić do mnie per pan. Samo imię wystarczy. Bywam tutaj tak często. Żaden tam ze mnie pan, tak poza tym. Jestem Marek.
Uśmiechnęła się do niego, a on wzrokiem z kącików jej ust zjechał na szyję, która wydała mu się w tym momencie niesamowicie pociągająca.
– Opanuj się do ciężkiej cholery – pomyślał.
– Marta, miło mi.
Jej uśmiech był dla niego czymś, dzięki czemu na chwilę zapomniał dlaczego tak nagle wpadł do perfumerii. Opisał starannie zapach, którego szukał i sprecyzował jakie kompozycje już wyeliminował z listy.
– No cóż, to nie będzie łatwe zadanie. Dosyć dobrze znasz się na perfumach. Jeśli sam nie znalazłeś odpowiedniej kompozycji to ja mogę jedynie podrzucić dwie, może trzy propozycje.
Zniknęła pośród półek, by wrócić po chwili z trzema flakonikami. Kiedy jej nie było, wchłaniał w siebie zapach perfumerii – jedyny w swoim rodzaju. Wszystkie kompozycje, wszystkie testy klientów, wszystkie te naciśnięcia na atomizer pozostawiały swoje pachnące piętno na tym miejscu, sprawiając, że wchodząc do perfumerii człowiek od razu czuje ten specyficzny miks dziesiątek, a może i setek różnych kompozycji.
– Jak mówiłam, tylko tyle przychodzi mi do głowy.
Podziękował i powoli zaczął testować każdą z kompozycji. Robił to powoli i spokojnie, jakby za każdym razem zbliżając nos do blottera odprawiał jakiś rytuał. Po powąchaniu ostatniej kompozycji zauważył, że Marta spogląda na niego z uśmiechem. Odwzajemnił go, wpatrując się w jej brązowo-zielone oczy.
– Niestety, nie ma i w tych kompozycjach nic podobnego do zapachu, którego szukam.
– To dość niespotykana kompozycja. Mówiąc szczerze, wątpię czy coś takiego znajdziesz. Być może ktoś mieszał ze sobą dwa zapachy, żeby osiągnąć tak nietypowe połączenie. Albo był to jakiś zapach robiony na specjalne zamówienie, taką możliwość też musisz rozważyć.
– Ty matole – krzyknął na siebie w myślach. – Jak mogłeś nie pomyśleć o tym, że ktoś może mieszać ze sobą dwa zapachy.
– Pięknie ci dziękuję, naprawdę mi pomogłaś. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
– Kawa. – Stanął jak wryty, kiedy wypowiedziała to proste słowo. – Zaproś mnie kiedyś na kawę – uśmiechnęła się, tłumacząc mu jak dziecku o co chodzi.
– Pewnie, bardzo chętnie – roześmiał się, myśląc o tym, że to ona wyciągnęła go na kawę. – Kawa i jakieś pyszne ciastko, masz to u mnie jak w banku.
– Trzymam za słowo.
Kiedy nachyliła się nad zdobionym drewnianym stolikiem, aby zabrać flakony, które wcześniej przyniosła, do jego nosa dostał się zapach jej perfum. Uderzyły go akordy wanilii, zmieszane z tytoniem, rumem, suszonymi owocami i żywicą. Dobrze znał ten zapach. Nosił go dosyć często, ponieważ był fanem wanilii i nut alkoholowych. Na niej jednak wydał mu się znacząco inny od tego, co tak dobrze zna. Tak zmysłowy i absorbujący. Nie dało się nie zwrócić uwagi.
– Havana Vanille?
Uśmiechnęła się po raz kolejny. Tak rzadko przy okazji poprzednich wizyt zwracał uwagę na jej uśmiech, oczy. Dziwił się sam sobie.
– Tak, Havana Vanille – odpowiedziała. – Ty też chyba lubisz ten zapach. Pamiętam, że kilka razy w nim tutaj byłeś.
Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie, którego nie potrafił ukryć. Chciał je zamaskować uśmiechem, przez co wyszedł mu dosyć specyficzny grymas. Marta roześmiała się, czym już totalnie zbiła go z pantałyku.
– To w piątek ta kawa może? – zmienił temat. Ona skinęła głową. Wymienili się jeszcze numerami telefonów, po czym Marek wyszedł z perfumerii. Myślał jedynie o tym, co tak właściwie zrobił i nie do końca rozumiał swoje zachowanie. Wydawało mu się, że zrobił z siebie niezłego durnia.
Przed spotkaniem przyszły mu do głowy dziesiątki różnych myśli. Analizował to wszystko co ostatnio wydarzyło się w jego życiu. Rozejrzał się po swoim mieszkaniu. Wzrok zatrzymywał na każdej rzeczy z osobna. Na ozdobnym żyrandolu, wielkim telewizorze, zestawie kina domowego, wygodnym fotelu. Wszystkie te rzeczy dobierał z niezwykłą starannością. Każda była przemyślanym zakupem. Idealnym, według niego, połączeniem formy z funkcjonalnością. Nic w jego mieszkaniu nie było dziełem przypadku. Jeszcze miesiąc temu, sądził, że ma wszystko co jest mu potrzebne do życia. Czuł się jak pan świata. Teraz jednak, pomimo przytulnie urządzonego mieszkania, posiadającego wszystko o czym kiedyś marzył, czuł pustkę. Popatrzył na zegarek. Wiedział dobrze, że ma jeszcze sporo czasu. Zawsze był gotowy dużo wcześniej. Nie znosił się spóźniać. Chwycił za telefon.
– Cześć mamo. Pomyślałem, że jeśli macie czas, to może odwiedzę was w ten weekend? – kiedy skończył rozmawiać, po policzku popłynęła mu łza. Nie mógł sobie dokładnie przypomnieć, kiedy ostatni raz pojechał do rodziców. – Cholerny egoista – szepnął przez zaciśnięte gardło.
Przyszedł wcześniej na umówione miejsce spotkania. To było jedno z jego ulubionych miejsc. Niewielka kawiarenka, z miłą właścicielką za ladą. I z pokaźnym wyborem przepysznych deserów, co było równie ważne. Zawsze było tutaj kilka osób, ale nigdy nie było tłoczno. To mu odpowiadało – nie lubił zatłoczonych miejsc. Wnętrze, urządzone osobiście przez właścicielkę, było bardzo przytulne. Wygodne fotele i podświetlane obrazy dawnych gwiazd kina dodawały tylko smaku. Miło było wypić podwójne espresso w towarzystwie Carego Granta, czy Marlona Brando. A przy Audrey Hepburn kawa zawsze smakowała lepiej. Dodatkowo lokalizacja, w jednej z bocznych uliczek, sprawiała, że nie dochodził tutaj zgiełk z centrum miasta.
Zdążył zamienić z właścicielką tylko parę zdań i kątem oka dostrzegł wchodzącą do kawiarni Martę. Wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo niż poprzednio. Włosy, tym razem rozpuszczone, uniósł powiew wiatru, kiedy przekraczała próg kawiarni. W beżowym trenczu spodobała mu się jeszcze bardziej niż ostatnio w sklepie. Znowu pomyślał, że kompletnie nie pamięta, jak wyglądała wcześniej. W co była ubrana, jak miała uczesane włosy. Kiedy zdjęła trencz, jego oczom ukazała się beżowa sukienka o klasycznym kroju. Delikatna, złota biżuteria, była według niego idealnie dobrana. Zwrócił też uwagę na jej szpiki, pasujące kolorystycznie do całości ubrania. Jak ostatnio, wykonane były z zamszu. Uśmiechnął się pod nosem, bo choć przecież nie znali się zbyt dobrze, już po samym stylu w jakim Marta się ubierała, wywnioskował, że jest ciekawą osobą.
– Miło, że uśmiechasz się na mój widok.
– Ciężko byłoby inaczej – zaśmiał się.
Zamówili dla siebie po latte macchiato, a Marek zaproponował ciasto czekoladowe, jako wyśmienitą specjalność tego miejsca. Na początku rozmawiali o wielu nieistotnych rzeczach, od których zwykle rozpoczyna się rozmowy. Potem zaczęli dyskutować o muzyce i innych interesujących ich rzeczach, aż przeszli do perfum. W pewnym momencie stało się to, czego nieco się obawiał.
– Nie mogę nie zapytać, mam nadzieję, że to nie będzie zbyt wścibskie, ale powiedz, o co w ogóle chodziło z tym zapachem?
Zmieszał się trochę, nie do końca wiedząc jak zacząć.
– No więc… To nieco skomplikowane… To znaczy… No musiałbym ci wszystko szczegółowo opowiedzieć, wiesz. Tak od początku do końca.
– Mam czas – uśmiechnęła się. – Chciałabym usłyszeć co cię tak wtedy przygnało.
– Dobrze – odwzajemnił jej uśmiech. – W sumie, jak nie uciekniesz po tym co usłyszysz… – zaśmiał się gorzko.
No więc zacznijmy od tego, że zawsze byłem typem takiego wiesz, zapachowca, jak to się mówi. No taki człowiek, co to lubi zapachy, zwraca na nie uwagę. Wiesz, jak byłem jeszcze mały, to zawsze wąchałem jedzenie. Moją mamę to irytowało – co tak wąchasz, zepsute czy co – zawsze tak mówiła. Perfumami zainteresowałem się dosyć wcześnie, jako nastolatek, ale nie byłem jakimś maniakiem. Miałem zawsze jeden flakon ulubionej wody toaletowej pod ręką… no i tyle w zasadzie.
Kiedyś w liceum przyjechali do nas na wymianę Chińczycy. I wiesz, robiliśmy różne zabawy, takie tam, jak to młodzież. I oni upiekli dla nas ciasteczka z wróżbą. Ja w swojej znalazłem „zapach odmieni twoje życie”. Na początku to zignorowałem. Przypomniało mi się dopiero po studiach, kiedy byłem już nieźle wkręcony w ten cały perfumowy świat. Jak to student, nie miałem zbyt wiele kasy, ale za to pozwalałem sobie dosyć regularnie na kupowanie różnych próbek i dekantów. Tak właśnie poznałem i całkowicie dałem się pochłonąć światu perfum. Są jedną z moich wielkich pasji. No ale do rzeczy.
Muszę ci się przyznać, że wiodłem dotąd dosyć konsumpcyjny styl życia. Wydawało mi się, że mam wszystko czego mi potrzeba. Stabilizacja zawodowa, jakiś stopień komfortu. Wiesz, że nie muszę się martwić czy starczy mi do pierwszego. To poczucie bezpieczeństwa. Ten brak strachu o jutro. Nie to żebym był jakimś wrednym dusigroszem, ale po prostu praca zajmowała zawsze tak istotne miejsce w moim życiu… no nie było zbytnio miejsca na nic innego. A wolny czas upływał mi na czytaniu książek, słuchaniu muzyki, oglądaniu filmów, poszerzaniu swojej wiedzy. Wydawało mi się, że wiodę idealne życie. Nie brakowało mi niczego. Do momentu.
Wiesz, mnie bardzo jet lag daje w kość. Jestem taki otępiały, jakbym był na haju. Nie funkcjonuję w pełni po prostu. A moja praca wymaga tego, żebym podróżował po całym świecie. I ostatnio, nie mam pojęcia czy to mi się przyśniło, czy było jakimś wyrzutem myśli z podświadomości. Z mózgu, który nie funkcjonuje w pełni sprawnie. W głowie pojawił się ten właśnie zapach. Był tak realny, tak prawdziwy. Byłem pewien, że go poczułem. Wrył mi się głęboko w głowę i nie potrafiłem o nim zapomnieć. Chciałem odnaleźć osobę, która nim pachniała. Chciałem koniecznie go mieć w swojej kolekcji. Totalnie mną owładnął i myślałem, że to jest jakoś powiązane z tą historią z liceum. Nie żebym wierzył w takie rzeczy, no ale jednak mi się przypomniało. Im bardziej chciałem wybić sobie ten zapach z głowy, tym częściej o nim myślałem. Nie potrafiłem nad tym zapanować.
I pewnego dnia, siedząc w swoim mieszkaniu, przyszła mi do głowy myśl. To było jakby kopnął mnie prąd. Taka nagła, drobna myśl, która odmieniła sposób w jaki postrzegam świat. Pomyślałem: po co to wszystko… Jaki to ma sens… Gdzie jest granica, do której sam siebie jestem w stanie popchnąć. Zawsze będzie kolejny flakon, który będę chciał posiadać. Kolejna rzecz, którą będę chciał kupić. Kolejny kontrakt, który będę chciał zdobyć. Ale jaki to ma sens? Jaki to wszystko ma sens… Siedzę wieczorami sam w pustym mieszkaniu, otoczony tymi wszystkimi cennymi przedmiotami i pięknymi zapachami. Ktoś mógłby powiedzieć, że mam wszystko… właściwie, to może tak to wygląda z boku. A przecież nie zwracałem uwagi na to, co w życiu najważniejsze. Cieszyłem się życiem, ale zawsze w samotności. Sądziłem, że na tym to polega. Ale przestałem dostrzegać w tym sens…
Właśnie uświadomiłem sobie, tuż przed przyjściem tutaj, jak dawno nie odwiedzałem rodziców. A ty uświadomiłaś mi jeszcze jedną rzecz… Dzięki tobie zrozumiałem, że zapach, bez drugiej osoby, która go nosi, jest nic niewarty. Od momentu naszego ostatniego spotkania, za każdym razem kiedy wącham flakonik z Havana Vanille, myślę o tobie. Dzięki tobie ten zapach nabrał dla mnie nowego wymiaru. Wcześniej tego nie rozumiałem. Perfumy były dla mnie sztuką, ale bez jakiegoś głębszego znaczenia. I choć zawsze podchodziłem do takich rzeczy racjonalnie, analizowałem wszystko na chłodno i myślałem, że zawsze będę potrafił utrzymać swoje emocje pod kontrolą, to tym razem jest inaczej. Totalnie mnie oczarowałaś. Dzisiaj już nie myślę o tamtym zapachu. Dzięki tobie wącham flakonik z Havana Vanille i przypominam sobie nasze spotkanie.
Nie miał pojęcia jak Marta zareaguje po wysłuchaniu jego historii. Bał się. Pierwszy raz w życiu bał się, że kobieta może go odrzucić. Zawsze na to gwizdał. A teraz bał się, że wstanie i powie coś w stylu: „jesteś jakiś nienormalny”, albo „chyba cię facet porąbało”. Wpatrywał się w jej piękne oczy i czekał na werdykt. Te parę sekund, przez które Marta nie wiedziała co odpowiedzieć, wydawały mu się wiecznością. Ona nie od razu była pewna jak powinna zareagować. Co może mu powiedzieć w takiej sytuacji, po takiej opowieści. Pochyliła się nad stolikiem i złapała go za rękę.
– Często kiedy przychodziłeś do sklepu, zastanawiałam się jaka jest twoja historia. Kim tak naprawdę jest ten facet. Przeważnie wpadałeś, prosiłeś o konkretne próbki albo perfumy i wychodziłeś. Zawsze z telefonem w ręce, sprawdzając maila i robiąc dziesięć innych rzeczy na raz. Twoja historia nie wydaje mi się głupia, nie bój się – uśmiechnęła się. Rozszyfrowała jego myśli. – Cieszę się, że mi to wszystko opowiedziałeś.
Poczuł ulgę. Nie spodziewał się, że to pójdzie tak gładko i nie spodziewał się, że Marta zwróciła już wcześniej na niego uwagę.
– Jest mi mimo wszystko trochę głupio, że wcześniej…
– Lepiej późno niż wcale – przerwała mu z uśmiechem. – Nie przejmuj się, po prostu nie myśl o tym. Daj się ponieść.
– To choć, miłośniczko zamszowych szpilek, pokażę ci coś.
– Idę o zakład, że ty też masz w szafie kilka par zamszowych butów.
– Tak, uwielbiam je. I zapach zamszu.
Roześmiali się oboje. Na zewnątrz zdążyło się już zupełnie ściemnić. Noc była pogodna, co ucieszyło Marka.
– To gdzie mnie zabierasz? – zapytała zaciekawiona.
– Pojedziemy za miasto. Dzisiaj spadają gwiazdy. Znajdziemy jakieś dobre miejsce widokowe.
– I co, masz już jakieś życzenie?
– Tak – wziął głęboki oddech. – Pierwszy raz od dłuższego czasu… jest coś, czego bardzo bym sobie życzył.
Na skraju
W końcu wiosna! Mama z siedmioletnią córką wracają z supermarketu. Pomimo ciężaru toreb z zakupami, które dzielnie pomaga taszczyć córka , postanawiają pójść do domu na piechotę – w końcu taka ładna pogoda. Dosyć mają już siedzenia w czterech ścianach: wyrwać się, pooddychać trochę, królestwo za świeże powietrze! Droga biegnie przy ścianie lasu. Obie cieszą się, że mijane drzewa nie przypominają już tych monumentalnych, smutnych strażników: wyblakłych i zszarzałych, bezwolnych wobec smagania zimowego wiatru. Żywiczny, ostry i orzeźwiający aromat sosen, świerków, przełamany łagodniejszym, słodszym odcieniem zapachu olch i brzózek miesza się z wonią młodziutkiej trawy. Zmysły obu spacerowiczek są we władaniu budzącej się przyrody… Między zieleniami i brązami, za wiotkimi pniami młodych lip majaczą jakieś czerwono-niebieskie plamy. – Co tam jest? – pyta mała – mogę zobaczyć? Mama nie pozwala – tam mieszkają bezdomni! Mała mocniej ściska rękę mamy i przyśpiesza kroku. Jeszcze tylko jedno spojrzenie w TĄ stronę…
Mijam znajome sąsiadki, pozdrawiam je uśmiechem, by skierować swoje kroki do tego osobliwego mieszkania w głębi lasu, o ile jego gospodarze na to pozwolą… Dlaczego? – Może dlatego, że kiedyś też byłam taką małą dziewczynką 😉 Tu nie ma ani drzwi, ani ścian, nie wiem więc, gdzie dokładnie jest granica pomiędzy „pomieszczeniem” a lasem. Przez przypadek kopię słoik dżemu agrestowego, z którego wydostaje się zielona galareta suto oprawiona gąbczastą pleśnią. Obok brązowego fotela wtulony w błoto leży mały pluszowy miś bez głowy. Blado-niebieski namiot, solidnie rozpięty pomiędzy brzozami, jest tłem dla drugiego fotela, na którym piętrzą się najróżniejsze skrawki materiału wyglądające na byłe zasłonki, firanki, ubrania. Namiot czerwony nie jest już taki stabilny, bezwładna tkanina, niemiłosiernie targana przez wiatr, wygląda, jakby miała ochotę opuścić jego szkielet. Jakiś kufer bez klapy do zamykania, jakaś niekompletna szafka ze szczątkami naczyń.
Niepewnie szukam wzrokiem właścicieli, lecz zastanawiam się, czy naprawdę chciałabym ich spotkać. Przy namiocie stoi para brązowych, wytartych, napełnionych wodą butów, przy pobliskim pniu ułożony w nieporadną kostkę wilgotny sweter, na środku „pokoju” tli się jeszcze nieśmiało ułożone po harcersku ognisko – ślady obecności. Idę dalej, chyba nic tu po mnie… z zamiarem opuszczenia tego miejsca, natrafiam na głęboko wykopany rów. – Tędy nie przejdziesz – słyszę chropowaty, lekko sepleniący, głos zaspanego człowieka, z którego jednak nie odczytuję wrogości -radzę zawrócić. Z niesmakiem stwierdzam, że stoję w centrum tutejszego wychodka (!) Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, gdyż od jakiegoś czasu moje nozdrza przepełnia już tylko zapach zgnilizny, starości, odpadków żywności i… beznadziei. Odruchowo pocieram stopami o trawę i kieruję się w stronę, skąd ten głos się wydobywa. Z niebieskiego namiotu wychyla się rozczochrana głowa mężczyzny około czterdziestopięcioletniego z silnym czarnym zarostem na policzkach, otulona zielono-żółtym szalikiem (choć na szalik pora szczęśliwie minęła). Chyba czas już wstać- mruczy do siebie i zerka na mnie uśmiechając się jedną stroną twarzy. Krzykliwy szalik to dopełnienie reszty garderoby, którą stanowi granatowa ortalionowa kurtka z zielonymi pasami i napisem „ADADIS” oraz czarne, w wielu miejscach podziurawione spodnie dresowe. Wszystko opięte na jego silnej, nieco przysadzistej sylwetce. Wytacza się niezgrabnie z namiotu i przeciąga tak zamaszyście, że wydaje się słyszeć łamane w kościach. Odgarnia z czoła polepione włosy, niemyte przynajmniej od kilku tygodni. Podnosi opartą o drzewo butelkę po tanim winie i wylewa zgromadzoną tam deszczówkę.– Ty od Rity? – pyta łypiąc podejrzliwie. Nie zważając, że zaprzeczyłam, opowiada o wspomnianej kobiecie tak, jakby była to nasza wspólna znajoma.
Rita mieszkała tu razem z nim przez pół roku. Kiedy zaczęły się jesienne chłody – na przełomie września i października – po prostu wyszła poszukać butelek i już nie wróciła. A przecież miała tu tak jak u siebie w domu – własne łóżko, szafka, nawet lustro, które znalazł za supermarketem i przymocował linkami do pnia drzewa w wydzielonej też specjalnie dla niej toaletce. Teraz zwisające smutno na sznurkach kawałki szkła, miarowo postukując, przypominają mu niewdzięczną współlokatorkę. Może obraziła się na niego, że ją skrzyczał. – Przed zniknięciem zapomniała, że to właśnie jej kolej przygotowania obiadu, no i co jak co, ale kobiecie nie powinno się to zdarzać. Wcześniej pojawiała się w schronisku dla bezdomnych, ale tam przecież jest zakaz picia i palenia, poza tym ta ciasnota- nie do wytrzymania. On też tam przebywał od czasu do czasu, ale to miejsce nie dla niego. – Ja lubię mieć coś swojego, takiego, że nikt mi nie odbierze. Bywało, że na jednym łóżku w ciągu doby spały po cztery osoby- ciepło, ale wyspać się nie można, szczególnie, jak ktoś miał potrzebę wstawać co parę minut. I to traktowanie… Mój rozmówca umilkł nagle zawiesiwszy wzrok na blaszanym garnku pełnym ziemi przetykanej pojedynczymi trawkami i łyżeczek. Głębokie bruzdy wokół policzków pogłębiły się jeszcze bardziej a jego krzaczaste brwi ciężko opadły na oczy. Nie bez znaczenia był chyba fakt, że obok garnka leży damski lakierowany pasek ze sprzączką imitującą złoto. Bezdomny dotknął ręką okolic swojego serca, wydawało się, że bada, czy machina jego organizmu jeszcze działa…
Chcąc przerwać ciszę pytam o imię mojego rozmówcy, na co on reaguje szczerym zdziwieniem: Nie wiesz? Przecież wszystkie okoliczne dzieciaki wołają na mnie Rumcajs, i niech tak już pozostanie. To przez tą brodę chyba- mówi już nieco pogodniej, gładząc sobie imponujący zarost- jak tydzień temu jechałem autobusem, to jedna mała nazwała mnie „Takim- Dziwnym- Mikołajem”. Rumcajs kontynuuje wątek Rity: – nie musiała tyle żłopać, nie musiała, a przecież potrafi szyć, a z tego można wyciułać trochę grosza. Ja bym może też czymś się zajął, dwie ręce przecież mam… Teraz czasem Karol wpadnie, czasem nawet się prześpi, Alkowi już zaczęło śmierdzieć. I jeszcze ci z jednostki wojskowej kiełbasę przynoszą, jak się któremu nudzi na obchodzie. Zaraz lato, a wtedy to wiadomo – więcej tu wszystkich siedzi – ciepło, a i tak bez swoich namiotów ściągają. Ja tu nikomu miejsca nie bronię, ale każdy powinien mieć własny dach nad głową, jaki by nie był. Tamten jest Rity- wskazuje niedbale na rozpadający namiot – tu nikt inny nie zamieszka – prawie krzyczy, tak, że podskakuję z miejsca jak ukłuta agrafką. Znowu sięga ręką torsu. Zauważam, że szuka tam czegoś, odsuwa szalik, rozpina bluzę dresową. Wyciąga małe zawiniątko umocowane na rzemyku, który zwisa mu z szyi. Rozwija je. Widzę, że jest to haftowana chusteczka. Podnosi ją do twarzy, wącha zaciągając się mocno, smutny uśmiech przemyka mu po twarzy. W pierwszej chwili myślę, że to jakiś środek odurzający. Rumcajs chyba podchwytuje moje spojrzenie, bo niby do siebie, ale tak, żebym słyszała mówi: -tak, to jej zapach! Zawsze go noszę przy sobie. Miała taką małą buteleczkę, w środku perfumy, które używała, jak mieliśmy jeszcze trochę nadziei… – Jedyny luksus – mówiła, oczywiście oprócz wolności… ja tam się nie znam na perfumach, ale te zawsze będą mi się kojarzyły z Ritą… To ona, na tej chusteczce, bo to jej zapach…
***
Zastanawiam się, czy mój rozmówca rzeczywiście czuł w tej chusteczce jakiś inny zapach oprócz swojego. Może to była kwestia jedynie jego wyobraźni i przemożnej chęci posiadania przy sobie skrawka intymnej obecności ukochanej kobiety? Dlaczego człowiek – wydawałoby się – niezwracający uwagi na powszechnie ustalony uzus co do estetyki zapachu, właśnie z niego uczynił pomost do największej swojej tęsknoty?
Oddalając się od „mieszkania” Rumcajsa, znowu mogłam wziąć głęboki oddech, znowu mogłam poczuć niczym nie zmąconą woń drzew modlących się dziękczynnie do słońca. Następnego dnia przygotowałam coś do jedzenia i ubrania dla mojego „bezdomnego” znajomego, chciałam zapytać go o marzenia. Lecz na miejscu nie było już namiotów. Wiosna i jej zapach zapanowały lasem niepodzielnie.
Moje miłe wspomnienia z zapachem w tle, wiążą się z moim 3 miesięcznym pobytem służbowym w Wilnie. Na lotnisku w Wilnie kupiłam zapach Christian’a Lacroix , zapach był kwiatowy, ciepły, flakon przypominał dużą dojrzałą gruszkę. Mieszkałam w hoteliku w centrum Wilna. Na dziedzińcu rosło mnóstwo hortensji różowych i niebieskich. Pewnego popołudnia kiedy siedziałam razem z właścicielką hoteliku na zewnątrz, Pani przyznała mi się, że długo myślała, że ten delikatny kwiatowy zapach pochodzi o jej hortensji. Ten zapach przypomina mi moją odpowiedzialną pracę i piękne stare, pełne zabytków Wilno.
Serdecznie pozdrawiam.
pierwsze słońce pomiędzy bukami
plamy światła i poranne cienie
promienistość i cisza –
– nic się tu nie rusza
słychać tylko rytm galopu
włochaty hucuł i dzika kobieta
budzą dzień
pachną sosny, jałowce,
świerki i mchy
z przodu, z tyłu, na dole, na górze,
pod spodem, na wierzchu,
gdzie okiem sięgnąć
i gdzie wzrok nie sięga –
– las
Feminite du Bois
pozwolę sobie jeszcze na wersję francuską…
première soleil entre des hêtres
des taches de lumière
des ombres du matin
éclat et silence –
– tout est serein
just un bruit de galop:
hucul et femme sauvage
réveillent la journée
genévriers, épinettes,
pins et des mousses sentent
avant et arrière,
en bas et en haut,
à portée de la vue
et dehors
– forêt
Feminite du Bois
Załączam na wszelki wypadek dwie wersje, bo nie wiem, czy się nie nadpisała tylko druga wersja:
pierwsze słońce pomiędzy bukami
plamy światła i poranne cienie
promienistość i cisza –
– nic się tu nie rusza
słychać tylko rytm galopu
włochaty hucuł i dzika kobieta
budzą dzień
pachną sosny, jałowce,
świerki i mchy
z przodu, z tyłu, na dole, na górze,
pod spodem, na wierzchu,
gdzie okiem sięgnąć
i gdzie wzrok nie sięga –
– las
Feminite du Bois
* * * pozwolę sobie również na wersję francuską:
première soleil entre des hêtres
des taches de lumière
des ombres du matin
éclat et silence –
– tout est serein
just un bruit de galop:
hucul et femme sauvage
réveillent la journée
genévriers, épinettes,
pins et des mousses sentent
avant et arrière,
en bas et en haut,
à portée de la vue
et dehors
– forêt
Feminite du Bois
* * *
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Dziękujemy! Jury już rozpoczęło pracę!
Zapraszamy wszystkich do zapoznania się z wynikami konkursu. Bardzo doceniamy wszystkie historie i dziękujemy za udział w konkursie!