Czy lektura prozy bądź poezji wywołuje w Was skojarzenia perfumeryjne? Napiszcie o nich w komentarzu, przypisując określone perfumy do waszej ulubionej książki bądź wiersza.
Autor najciekawszej wypowiedzi otrzyma od nas zestaw 12 próbek KEIKO MECHERI. Czekamy do soboty 18-ego stycznia.
Tymczasem…
Xerjoff Join the CLub zaprasza do KLUBU POETYCKIEGO
MORE THAN WORDS to inspirująca moc słów, mających siłę tworzenia nowych światów, w których kreatywność ma zapach absolutnej wolności. Esencja, która emanuje fascynującą liryką bezkresnych myśli, zdolnych do materializowania uczuć.
Niespiesznie i z niejakim ociąganiem dotarł do nas dziesiąty zapach Join The Club, najnowszej kolekcji marki Xerjoff. More Than Words to kompozycja stworzona w hołdzie dla inspirującej mocy słów, które mają siłę kreowania nowych i pięknych światów, w których materializują się nasze marzenia.
Jesteśmy urzeczeni tym zapachem. Jest zaskakujący, niejednoznaczny i wielowątkowy. Jest jak ekscytujące oczekiwanie na coś, czego jeszcze nie znamy, ale przeczuwamy, że będzie fascynujące! Otwierając flakon More Than Words czujemy się zupełnie jak w czasie lektury pasjonującej książki, kiedy to z niecierpliwością odwracamy przeczytaną właśnie stronicę, nie mogąc się doczekać dalszego ciągu opowieści.
W otwarciu More Than Words zaskakuje niewinnie owocową słodyczą, zdaje się być lekki i niezobowiązujący. Już po chwili jednak wyraźnie wyczuwalny dymny akord nadaje kompozycji intymnej, ciepłej głębi. Rozpoczyna się fascynującą gra kontrastów: z jednej strony niewinne owocowe nuty, z drugiej zdecydowanie zmysłowy orientalny akord. Jak w opowieści, w której znany nam dobrze bohater nagle zaczyna pokazywać swoje drugie, zupełnie inne oblicze…
Zgodnie z zasadami kolekcji Join The Club, nie znamy twórców tej kompozycji, nie znamy również jej składników. Ta zasłona tajemnicy szczególnie pasuje do More Than Words, pozostawia bowiem szerokie pole dla wyobraźni i odkrywania na własną rękę nut tego bogatego zapachu. My czujemy owoce, żywice i kwiaty, zaś wyraziste, miękkie kadzidło pozwala spodziewać się w składzie kompozycji również szlachetnych drzew i ambry.
Zapraszamy do Perfumerii Quality do testowania zapachu, ponieważ jesteśmy bardzo ciekawi Waszych opinii.
Zdjęcia:
nr 1: http://bibliodziennikbgup.blogspot.com
nr 3: http://westieheart.wordpress.com/
Nic nie jest w stanie mnie tak poruszyć jak piękna poezja czy też proza. Najczęściej są to barwne opisy, tętniące życiem i przepełnione właśnie zapachami. Nie ukrywam, że rzadko kojarzą mi się one z jakimiś konkretnymi perfumami, prędzej z poszczególnymi nutami, składnikami.
Jednak jest kilka wyjątków. Jednym z najbardziej intensywnych skojarzeń jest zapach Black Soul Imperial Teda Lapidusa i Balladyna Juliusza Słowackiego. Czuję te słodkie, przesiąknięte dymem, kawą, tajemnicą i pewnością siebie owoce – i widzę jak Alina i Balladyna krążąc po lesie zbierają maliny, a w głowie jednej z nich rodzi się okrutna, mordercza myśl.
Grossmith Golden Chypre – moje skojarzenia biegną ku książce „Balladyny i romanse” Ignacego Karpowicza. Między niebem a ziemią, na skrzyżowaniu, między ludźmi i bogami, jakaś cząstka magii i niezwykłości. UBÓSTWIAM!
Jakiś czas temu zaczęłam wertować stare książki na strychu wokół wszędobylskiego kurzu,,,
Przeglądając je nieodparcie zapragnęłam bliżej przyjrzeć się każdej z nich,,,
W pewnym momencie do moich nozdrzy zaczął wkradać się zapach; mroczny, ziemisty, wytrawny, zielono-mszysty,,,
Czym dłużej tu przebywałam zaczęłam czuć się majestatycznie,,,
Patrząc przez małe okienko i spoglądając w kierunku księżyca, myślałam, co to może być, co mi to przypomina?
Już wiem, była to Etro Pachouli, którą od Państwa otrzymałam jakiś czas temu…..
Pamiętam jak bardzo zauroczyły mnie perfumy Hot Couture domu mody Givenchy. Ich malinowe brzmienie,przetykane zapachem liści malinowego krzaku i rozgrzanego owocu na słońcu przywiodło wspomnienia o wierszu Leśmiana „W malinowym chruśniaku”. Hot Couture przywodzi wspomnienie o Sensualnej Miłości, o gorącym lecie i o Nim.
Przeczytajcie….
Leśmian Bolesław
W malinowym chruśniaku
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
Duszno było od malin, któreś, szapcząc, rwała,
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie – oddałaś w skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
mi dużo bliższa od zawsze jest proza i choć zwykle podczas czytania nie przychodzą mi do głowy skojarzenia perfumeryjne, to gdy czytałam Czarownicę z Funtinel Alberta Wassa, miał miejsce wyjątek.
🙂 w tej powieści na pierwszym planie autor umieścił bogate i piękne opisy przyrody. te malownicze góry, dzikie lasy i krystaliczne potoki mogłyby pachnieć Nuit Etoilee od Annick Goutal. świeżość, czystość, nuty drzewne i zioła – rześki powiew wiatru z gór Siedmiogrodu.
Pamiętam jak pierwszy raz testowałem zapachy Amouage, celebracja nanoszenia ich na skórę a później upajanie się każdym składnikiem było powiązane z czytaniem po latach po raz kolejny „Boskiej Komedii” Dantego. Od teraz zawsze gama zapachów Amouage będzie mi się kojarzyła z Pieśniami „Boskiej Komedii”. Było to tak niezwykłe, że wieczorami nakładałem na siebie kolejną próbkę wybranego zapachu, siadałem w starym fotelu i rozpoczynałem czytanie następnych rozdziałów.
Miało to niezwykły wymiar, książka znaleziona po latach na strychu, okraszona pięknymi ilustracjami wielu genialnych artystów min. Młodożeńca, Zieleńca, Rzepy, Sikory… Piękna historia odkryta na nowo poprzez zapachy, pisana tercyną podróż od piekła, przez czyściec do raju. Często popadałem w zamyślenie po kolejnych strofach, wśród unoszących się woni zapachu. Ten niezwykły akt stał się dla mnie również początkiem nowego etapu w życiu, otwarciem bram dojrzałości, świadomości, życia…
„Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate”
Za oknem wiatr szumi i zmierzch zapada,
zegar sennym tykaniem dawne dzieje opowiada.
W posępny wieczór odgonię myśli ponure,
Już czas zasiąść w fotelu i sięgnąć po lekturę.
Długo dłonie błądzą na półkach wśród książek,
A z każdą tyle wspomnień i zapachów się wiąże…
Ulubionych książek mam wiele i do każdej mogłabym przypisać jakiś konkretny zapach. Ale jedna z nich zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i na półce domowej biblioteczki. Są to „Bajki” Aleksandra Puszkina, które w dzieciństwie dostałam od ukochanej babci. Zawsze gdy je otwieram czuję się tak, jakbym trafiła do zaczarowanego ogrodu, w którym zapachy olśniewających kwiatów mieszają się z orientalnymi przyprawami, żywiczna woń drzew z dymem z kominów, a wszystkie razem łączą się w symfonię, której piękno trudno wyrazić słowami. Tak więc „Bajki” Puszkina to nie jeden, ale wiele perfum. Rozpoczyna je poemat „Rusłan i Ludmiła”: „(…) tam Kościej złotem swym się krztusi; Tam ruski duch – tam zapach Rusi!” Wiele razy zastanawiałam się, czym pachnie puszkinowska Ruś? Jak pachną magiczne opowieści z dalekiej krainy, w której złote kopuły cerkwi wznoszą się ku błękitnemu niebu, od chorałów drga powietrze, a gorące stepy mierzą się z mroźną tajgą? Gdzie dzikość przeplata się z orientalnym przepychem, gdzie słychać śpiewny język … Puszkinowskie „Bajki” można opisać wieloma zapachami. One są jak Ombre Orientale Jean-Charles Brosseau, pachną antycznym szyprem, orientalnym szafranem, rumianymi jabłkami. A „Caryca szamachańskich stron”, którą przed namiotem ujrzał sułtan, musiała pachnieć zmysłowo zwierzęcym Arabian Nights Musk Oud Kilian. Kiedy siedmiu junaków przedzierało się przez bujny, tajemniczy las by uratować królewnę unosił się w nim gęsty aromat czarnych porzeczek, jak w The Vagabond Prince Enchanted Forest. To zapach wydobyty z trzewi czarodziejskiego boru, w którym słychać niepokojące dźwięki, ciemność jest prawie że nieprzenikniona, a wiatr szumiący w koronach drzew przynosi ze sobą woń wilgoci i mchu. Puszkinowskie „Bajki” to też wibrujące w powietrzu nuty Cuir de Russie Chanel, łaskoczące nos kwiatem pomarańczy, zmysłową szałwią muszkatołową, słodko-gorzką bergamotką, pieprznymi goździkami, swojską brzozą i tytoniem z fajki wielkiego pisarza, grażdanką spisującego legendy wielkiej Rusi…
Od lat jestem fanką zapachów marki Amouage. Miałam niezwykłą przyjemność „nosic” kilka z nich.
Teraz jestem zafascynowana i ubrana w Fate.
Jest to dla mnie zapach moich mozliwości. Tak tajemniczy jak to co przynosi nam każdy dzien życia.
Tak jak Fate , zafascynowała mnie niezwykła książka, całkiem inna jak zapachy Amouage.
Tą książką jest „Sukces w relacjach międzyludzkich” Alexa Barszczewskiego.
Jest to nowa książka, napisna przyjaznym, zrozumiałym jezykiem o naszych relacjach z innymi ludźmi.
Tak jak zapach naszych perfum oddziaływuje na nasze otoczenie, tak umiejetność pozytywnych kontaktów wpływa na nasze relacje , a w rezultacie na zadowolenie w zyciu i powodzenie w biznesie.
Cytując ” „Filozofia przeznaczenia pozostaje niejasna”, mówi Chong. „Chciałem uhonorować potęgę tajemnicy i zakończyć opowieść, bez podawania konkluzji. Zapachy Amouage zawsze rzucały wyzwanie konwencji – ostatnia opowieść naszego rozdziału nie zakłada z góry losu bohaterów, ale zostawia im wolność. Gdzieś oczekuje na nich przeznaczenie…” ”
Żyjemy wśród ludzi , oni sa naszym przeznaczeniem i relacje z nimi bywają zaskakujące.
Wielowymiarowe i zmieniające się jak zmienia się zapach Fate na naszym ciele.
Jedno i drugie zależy od naszego nastroju, radości, smutku i podejścia do naszego losu.
Tak jak Fate Amouage nie jest na raz…, tak książka Alexa Barszczewskiego nie jest jednorazowa. Każde czytanie rzuca nowe spojrzenia na nas i na nasze relacje.
Kobieta ubrana w zapach Amuage Fate nabiera pewności w kontaktach z ludźmi i w swoich działaniach, czuje się wyjatkowa.
Słowo z książki „Sukces w relacjach międzyludzkich” – Alex napisał „chcecie dobrze żyć ( w szerokim tego słowa znaczeniu), to rzucajcie w życie innych promień słońca. a nie cień!”
Jednym z promieni słońca każdego poranka jest przyjemność używania Fate Amouage.
Back to Black Aphrodisiac by Kilian … uzależniająca kompozycja pożądania, połączona z niewinnością w namiętnym uścisku, niczym nabrzmiewające uczucie, szukające spełnienia… Te olfaktoryczne wrażenia wyrazi najlepiej wiersz Rainer Maria Rilke „Zapach”.
Kimże jesteś Niepojęty, duchu woni,
jak potrafisz mnie odnaleźć wszędzie,
Który duszę (niby oślepienie),
tak wyczulasz, że zamyka się i krąży.
Zakochany, co dziewczynę chwyta prawie,
nie jest blisko tyś jedynie jest Bliskością.
Kogo żeś ty przenikał, jakbyś nagle
stał się barwą jego oczu, nawet łez.
Ten, co muzykę zaś ujrzałby w zwierciadle,
ciebie ujrzałby i wiedział, jak się zwiesz naprawdę…
„Chcę szukać w starych miastach i starych krajach zapachu dawnych czasów, który się tam jeszcze unosi”, powiedział Rhett Butler w „Przeminęło z wiatrem” – jednej z moich ukochanych książek, „Przeminęło z wiatrem”. Ja zapach dawnych czasów odnajduję na jej kartach – zanurzając się w lekturze, czuję woń aromatycznej tabaki, duszną słodycz kobiecych perfum wplecioną w ciężką tkaninę sukien, skwar południowego słońca i skąpaną w nim Tarę, najcenniejszy skarb rodziny O’Hara. To wszystko (i nie tylko) czuję też w Back to Black Kiliana: mroczny tytoń, słodki miód i ciepłą ambrę. Tak jak historia opisana w książce, tak i ten zapach zaczyna się idylliczną słodyczą, by przejść w niepokojącą (ale magnetyczną) ciemność, i znaleźć finał w otwartym, niejednoznaczym zakończeniu…
Ale „Przeminęło z wiatrem” to jednak nie tylko opowieść o tym, co przeminęło. Margaret Mitchell swym piórem nakreśliła też (a może przede wszystkim?) opowieść o tym, co nie przemija z taką łatwością jak epoki – o miłości. Trudnej, namiętnej, pięknej. Nie ma dla mnie wspanialszej pary niż Scarlett O’Hara i Rhett Butler – piękni i niebezpieczni, zachwycający i okrutni, zakochani w sobie i w sobie nawzajem. Mimo że uparcie od siebie odchodzą, jakaś siła przyciąga ich do siebie z powrotem. I choć na ostatnich kartach książki Rhett odszedł od Scarlett – coś nie pozwala wierzyć, że to koniec ich historii. Przecież „jutro też jest dzień”… Muszę przyznać, że podobna siła przyciąga mnie do Back to Black – kiedy mam je na sobie, nadgarstek co chwilę mimowolnie zbliża się do nosa, choć do tego zapachu przekonywałam się długo i niełatwo było mi się przyznać, że tak rozkochała mnie w sobie kompozycja całkiem odmienna od tego, co uważałam za bliskie sercu do tej pory. A kiedy powoli znika z mojej skóry, myślę sobie, że to przecież nie koniec naszej przygody…
Ktoś mnie ubiegł z ukochanym Leśmianem;)… Co wcale nie dziwi, zważywszy na metafizyczny, magiczny wręcz klimat panujący w Jego twórczości.
Wybrałam jednak inny utwór, a właściwie on wybrał mnie – nasuwając się w sposób niemalże automatyczny. Mam na myśli „Łąkę”.
Jakże często jest tak, że coś miłego kojarzy się z wyjątkowym, bądź ulubionym zapachem, lub na odwrót – piękny zapach przywołuje na myśl najmilsze wspomnienia, rozbudza zmysły i wyobraźnię? Nie należę tutaj do wyjątków, choć wspomnienia olfaktoryczne stanowią dla mnie wartość o tyle przyjemną, co cenną – nierozerwalnie wiążąc się z tym co czułam/czuję w danej chwili. Są właściwie nieodzownym elementem moich wrażeń i emocji.
Trudno zaś mówić bez emocji o literaturze. Zwłaszcza tej, którą się uwielbia, wręcz czci!
Myślę, że w znakomitej większości przypadków, skojarzenie zapachu z utworem literackim, jest ściśle powiązane z aromatem, który nam towarzyszył podczas czytania – otulał i spowijał jak bezpieczny, miękki kokon. Równie często jednak sam utwór wywołuje skojarzenia zapachowe, kiedy zachwyt nad pięknem czytanych treści wybiega bezwiednie, nieświadomie w stronę ulubionej woni, ulubionych perfum. U mnie zadziałały równocześnie oba czynniki…
Skłamałabym, mówiąc, że czytałam „Łąkę” pierwszy raz, gdy miałam na sobie zapach Bright Crystal, Versace. Było to duuużo, dużo wcześniej, jednak od pewnego czasu, wybitnie kojarzą mi się z tym utworem.
„Łąka” pachnie od pierwszego niewinnego wersu po dojrzały kres. Przepełniona zmysłowością, nie tyle subtelną, co drapieżną – eksploduje zapachami – wypełniając przestrzeń całego utworu przenikają do świata realnego. Czarują i upijają amorficzną złożonością, swą potęgą i wielopostaciowością. Zniewala mnie bogactwo i przepych aromatów Łąki, skomponowanych w idealną całość, a każdy z osobna – nieskończenie doskonały! Dla mnie to nie tylko woń traw, ziół i kwiatów. To zapach Magii i Natury, splątanych w miłosnym uścisku – kuszący, uwodzicielski, tajemniczy i nieprzenikniony…
Łąka jest kobietą – zjawiskową i fascynującą; kruchą, niezdecydowaną, a zarazem pełną pasji i energii. Prowadzi miłosny dialog ze swym adoratorem, bezgranicznie zachwyconym jej powabem, oszołomiony zmysłowością.
Właśnie się zakochała…
Czemu akurat Bright Crystal…?
Przy całym moim uwielbieniu, skłonności do ciężkich, dymno-kadzidlanych, snujących się po ziemi woni kurzu starego, modrzewiowego kościoła, to zapach nieco przy-słodki, zbyt trywialny i lekki… ale jakże rozbrajająco-ujmujący, wziąwszy pod uwagę emocje towarzyszące chwilom, kiedy miałam go na sobie po pierwszy raz… To esencja wrażeń i błogich myśli wzlatujących do miejsc odwiedzanych w przeszłości – do takich tajemniczych, Leśmianowskich łąk, pól i lasów, w których grasują Dusiołki.
Jako nowy zapach, swego czasu doskonale wpasował się w układankę przeżyć, tworząc pomost między przeszłością a teraźniejszością. Dzięki czemu zawsze mogę czmychnąć do swojego świata najmilszych wspomnień, lub poznawać zupełnie nowe, zagrzebując się w lekturze. Obie rzeczy niesamowicie przyjemne, tak jak przyjemny jest Bright Crystal.
Pozornie wydaje się być delikatny i subtelny, ale ja uwielbiam w nim to „coś” – nutkę zmrożonego wiatru, obok której nie potrafię przejść obojętnie. Początkowo niezauważalna, wręcz efemeryczna, po chwili dojrzewa i nabiera kształtu. Nierozłącznie kojarzy mi się z Łąką-Kobietą. Wrażliwość i żywioł w jednym. Połączenie doskonałe!
Gdyby Ofelia używała perfum byłyby to Innocence Chloe. Szekspirowska Ofelia z „Hamleta”, czysta i niewinna acz dotknięta obłędem, zakończyła swoje życie w chłodnej toni jeziora. Niespełniona miłość sprawiła, że dziewczyna oszalała z rozpaczy. Wystarczy kropla Innocnece i w mojej wyobraźni rozgrywa się tragiczny akt dramatu a Ofelia wygląda dokładnie tak, jak namalował ją John Everett Millais. Chłodna, wręcz obojętnie mroźna woń kwiatów unosi się nad ciałem martwej Ofelii. Kwiaty mają symboliczne znaczenie, pojawiają się w dramacie Szekspira, na obrazie, jak i w perfumach Chloe. Pudrowe, nieco zakurzone fiołki symbolizują wierność i czystość a także śmierć w młodym wieku. Wodne hiacynty unoszące się na powierzchni wody kołyszą Ofelię do snu wiecznego.
Innocence zawsze wydawały mi się niepokojące, teraz już wiem dlaczego. Mogą wywoływać literackie halucynacje, oderwać od rzeczywistości, unieść wysoko i cisnąć w odmęty szaleństwa. Sprawią, że poczujesz wilgotny zapach leśnego strumienia, usłyszysz szemrzący potok i Ofelię śpiewającą swą ostatnią pieśń jak umierający łabędź. Trzeba ich używać z umiarem, bo jest w tym niezwykłym zapachu coś mrocznego, niesie on zapowiedź tego, co zdarzy się za chwilę. A intensywna woń białych kwiatów spowija ciało jak całun… Kiedy w czwartym akcie Laertes, brat Ofelii, słucha opowieści królowej Gertrudy o tym jak Ofelia wpadła do strumienia zrywając kwiaty i powoli tonęła cały czas nucąc pieśń, wyraźnie czuję rozwijające się nuty Innocence. Niemymi, a jednak wiele mówiącymi świadkami dramatu są kwiaty: wodny hiacynt upojnie pachnie w powietrzu, jaśmin oszałamia ciepłym aromatem. Zmysłowe piżmo i cierpka wetyweria pochylają się nad ciałem, z którego powoli uchodzi życie… W Innocence niespełniona miłość spotyka się z cierpieniem, zmysłowość z niewinnością, tak jak w „Hamlecie” szaleją wzburzone uczucia.
Omne trinum perfectum: Chloe Innocence, obraz Millaisa i dramat Szekspira. Nathalie Lorson stworzyła perfumiarskie arcydzieło, prerafaelita doskonały obraz a Szekspir literacki majstersztyk.
Perfumy to poezja,a ja poezję darzę uczuciem.Pochłaniam liryczne wersy powoli,dokładnie,skrupulatnie,miarowo,rozkoszując się każdym z osobna.Tak jest ze wszystkimi wierszami Adama Asnyka.Wiersz”Marzenie poranne” przenosi nas w świat marzeń, w niebiański i cudowny ogród, w którym każdy może znaleźć wytchnienie.Odnaleźć to czego się szuka….
…Siedziała w ogrodzie w półświetle, w półcieniu,
Przy blasku wschodzącej jutrzenki,
Wśród ciszy porannej oddana marzeniu,
Słuchając słowika piosenki.
Marzyła o szczęściu, miłości – tak trocha,
Bo o czymże można by innym?
Wszak każda dziewczyna, choć jeszcze nie kocha,
Marzeniem się bawi niewinnym…..
(to fragment wiersza)
Perfumy CREED Fleurs de Gardenia zaprowadzą nas do tej krainy. Kompozycja otwiera się różowym pieprzem, czarną porzeczką. Serce zapachu promieniuje szlachetną wonią bukietu wspaniałych kwiatów. Wśród nich jest gardenia, która rozkwita wczesną wiosną– niezwykły kwiat, który zapowiada powiew czegoś nowego,szalonego, na co czekamy z utęsknieniem. Akord serca podkreśla najbardziej ponadczasowa i kobieca nuta róży,a zapach wieńczy zmysłowa konwalia, której głębi dodaje wysoce aromatyczny cedr i piżmo – esencja o niezapomnianym uroku, która trwale odciska zapachowe piętno i oferuje doznanie, któremu nie sposób się oprzeć.Związek pomiędzy zapachem i pamięcią jest dobrze znanym zjawiskiem: odrobina ponadczasowej woni zachwyca i utrwala się w pamięci na zawsze.Tak jak na zawsze w pamięci zostają wybrane wiersze Asnyka.
Bardzo mnie ucieszył temat poezji i zapachów, te dwa światy wrażliwości wydają się być sobie bliskie. W pierwszym skojarzeniu przypominają mi się czasy, kiedy poznałam mojego dzisiejszego męża. To była zima, pracowałam i jednocześnie robiłam studia podyplomowe literacko-artystyczne (tak, chciałam pisać książki i wiersze…), często bywałam zmęczona i śpiąca. Mój chłopak, a dzisiejszy mąż, kupował mi wtedy pomarańcze, bo jak twierdził: postawią mnie na nogi, dodadzą energii i do tego poprawią nastrój. Napisałam w tamtym okresie króciutki wiersz:
„wiosna”
Spotkałam wiosnę –
ma zapach pomarańczy
znalezionej w śniegu
Kilka lat później, gdy zastanawiałam się nad prezentem urodzinowym dla męża, ponownie była to zima, wpisałam w wyszukiwarce zapachowej Quality słowo ‚pomarańcza’ i wśród wyników znalazłam perfumy Orange Sanguine. To był strzał w dziesiątkę! Są to do dziś ulubione perfumy męża, pachną prawdziwymi pomarańczami i mnie też sprawiają wielką przyjemność 🙂
Stąd bardzo blisko do Marka Grechuty, który zmysłowo śpiewa „Pomarańcze i mandarynki”:
Pani pachnie jak tuberozy.
To nastraja i to podnieca.
A ja lubię zapach narkozy,
A najbardziej – gdy jest kobieca.
Mówię ładnie i melodyjnie,
Zdania perlę jak z pereł kolię?
Pani patrzy – melancholijnie…
Skąd ma pani tę melancholię?
Sen? Doprawdy, Jak z dymu kółka,
Sen zmysłowy bladej dziewczynki
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki.
Pani usta wtula w swe futro,
Pewno miękkie jest to futerko…
Przeczulenie, co będzie jutro,
Co pokaże srebrne lusterko?
Podkrążone po balu oczy
I zmysłowość pachnącej twarzy,
I sen zwiewny panią omroczy,
I o wczoraj pani zamarzy.
Pani pyta, czy walca tańczę
Ach, zatańczę… jak sen dziewczynki!
Mandarynki i pomarańcze,
Pomarańcze i mandarynki.
Przypomnia mi się jeszcze jeden piękny tekst w mgiełce zapachu, przy którym zawsze widzę drewniany okrągły stolik w słonecznym salonie, a na nim wielki bukiet różowych piwonii w szklanym wazonie. Faluje muślinowa firanka w otwartym oknie, a słodki zapach unosi się w całym domu. O takim domu marzę, z ogrodem pełnym róż i piwonii…
„Przy piwoniach” Czesław Miłosz
Piwonie kwitną, białe i różowe,
A w środku każdej, jak w pachnącym dzbanie,
Gromady żuczków prowadzą rozmowę,
Bo kwiat jest dany żuczkom na mieszkanie.
Matka nad klombem z piwoniami staje,
Sięga po jedną i płatki rozchyla,
I długo patrzy w piwoniowe kraje,
Dla których rokiem bywa jedna chwila.
Potem kwiat puszcza i, co sama myśli,
Głośno i dzieciom, i sobie powtarza.
A wiatr kołysze zielonymi liśćmi
I cętki światła biegają po twarzach.
Rozmarzyłam się teraz prawdziwie, dziękuję za przypomnienie o poezji, którą proza życia odstawiła na półkę, a czas okrył warstwą kurzu zapomnienia. Trzy tomiki już wydobyłam i nieśmiało powracam do swoich marzeń!
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Tajemnica kropli miodu
Od początku moich spotkań z literaturą rozczytuję się w opowieściach działających na wyobraźnię, noszących w sobie pierwiastek niesamowitości, element zaskoczenia, czasem bardzo tajemniczych, wywołujących dreszcz grozy… Nic dziwnego, skoro gdy miałam kilka lat, nie potrafiłam zasnąć bez jakiejkolwiek historii przeczytanej przez mamę, tatę, starszego brata… (a każdy, kto miał umiejętność składania liter w tkankę kolorowych bajek, pięknych baśni, stymulujących zmysły opowiadań, w moim mniemaniu posiadł wiedzę niemalże tajemną, którą jak najszybciej zdobyć chciałam i ja!) Pamiętam baśnie braci Grimm, długie przerwy robione przez mamę w najciekawszych ich fragmentach i dopowiadanie dalszej części już z pamięci… Niebawem odkryłam, że to nie była kwestia fantastycznej pamięci mojej kochanej mamy, ale próba ocalenia mnie przed tymi najmroczniejszymi zakamarkami geniuszu obu bajkopisów 😉
Stało się, powoli także dla mnie niezrozumiałe szlaczki zaczęły przybierać konkretny kształt wyrazów, a wyrazy nabierać barw, dźwięku, zapachu… Od tego czasu z niesłabnącym entuzjazmem bawię się rozłamywaniem kodów pisma i nadal nie potrafię zasnąć, jeśli nie przeczytam choćby kilku kartek. Wciąż pamiętam także moją pierwsza samodzielnie przesylabizowaną książkę. Był to poemat ormiański, „Kropla miodu” Ovanesa Tumanjana, wygrzebany gdzieś ze starej babcinej szafki, przypieczętowany do jej podstawy starą, dawno nieotwieraną korespondencją. Wyciągając cieniutki, bogato ilustrowany wolumin, zauważyłam jak w powietrzu zawisa szarawa chmurka kurzu. Hamując głośne kichnięcie, spojrzałam przez nią na okładkę książki, z której uśmiechał się do mnie dość dobrodusznie wyglądający brodaty jegomość z kotem owiniętym wokół szyi niczym szalem i ostro zakończonymi, przypominającymi baranie rogi butami.
Zajrzałam do środka ciekawa dalszych obrazków. Szybko okazało się także, że i treść mnie wciągnęła, gdyż żadna kartka nie dźwigała więcej niż jedno zdanie, a do tego wydrukowane dość sporymi literami. Historia zaczęła się od upuszczonej przez kupca kropli miodu, którą łakomie zlizał kot. Kota zaś wówczas przydybał pies gospodarza z sąsiedniej wsi i … było już po sympatycznym futrzaku… Bezlitosna gra zwierząt – silniejszego ze słabszym – stała się pretekstem do niesnasek pomiędzy ludźmi z sąsiadujących ze sobą wiosek, a konsekwencją tej – krwawy zbrojny konflikt. No cóż, choć opowieść klasyfikowana jest do literatury dziecięco-młodzieżowej, z pewnością dla tych najmłodszych przeznaczona nie jest i na wielu dorosłych nadal robi wrażenie.
Widzę siebie przytuloną do drzwiczek szafy z szeroko otwartymi oczyma, wpatrującą się w książeczkę z niejasnym pojęciem, o co w tej fabule tak do końca chodzi, oraz głębokim współczuciem dla biednego kotka… A wszystko przez tę kroplę miodu: słodką niczym boski nektar, wodzącą na pokuszenie, przyzywającą do siebie narkotycznym zapachem, w którym skrywa się całe bogactwo przesiąkniętej letnim słońcem przyrody! Kwiecie lipy, urocze polne kwiaty, kwitnąca gryka… Cały ten wakacyjny wonny przepych, którym dane było mi się napawać tylko wtedy, gdy byłam dzieckiem… tylko wtedy, gdy latem odwiedzałam babcię na wsi i beztrosko hasałam po łąkach, polach, lasach, nie raz lecząc się okładami z cebuli po ukąszeniu przez pszczołę, jeśli niebezpiecznie zbliżyłam się do miejsc pilnie strzeżonych przez żółto-czarne pracowite owady. Jednak nie miałam pretensji do pszczół – To dla zdrowia – powtarzała babcia – żeby osłodzić ci ból ukąszenia, masz, skosztuj pysznego miodku! I tym sposobem pszczoły, w moim przekonaniu, z nawiązką odpokutowywały swoje niecne poczynania kończące się doskwierającymi bąblami. Nic mi tak nie smakowało jak złocisty, nasycony tym, co najlepsze miód! A ten w książce Tumanjana z pewnością nie był gorszy. Nic dziwnego, że zaczaił się na niego nieszczęsny czworonóg…
Wyobraźnia sześciolatki, która nie chce dopuszczać do siebie groteskowych, przepojonych okrucieństwem obrazów, zahacza się na tym, co jest przyjemne, buduje tu bezpieczny schron, oplata miękkością najpiękniejszych wspomnień… Zaczęłam więc sobie wyobrażać, cóż mógłby to być za smakołyk zamknięty w złotej (choć zdradliwej) kropli! Oczywiście nie mogłam odejść daleko poza przyjemność kosztowania i napawania się zapachem prawdziwego, babcinego miodu, ten był dla mnie ideałem.
Gdy minęło kilka ładnych lat od tamtego czasu i zrobiłam pierwsze zamówienie zapachowych cudowności z Quality Missala, jedną z wielu próbek, które rozpoczęły moją przygodę z perfumami niszowymi, była kompozycja Alahine Teo Cabanel. Powrócił obraz naturalnego smakołyku, mądrej, znającej się na wszelkich tajemnicach tego świata babci i… mojej pierwszej lektury, zupełnie nie dla dzieci, za to na pewno mającej wpływ na mój późniejszy gust czytelniczy. Wśród wypisanych nut zapachowych Alahine, próżno doszukać się miodu, jednak ja go tu czuję bardzo intensywnie. Najprawdopodobniej posłańcem jego olfaktorycznego wyobrażenia jest róża marokańska w pełnym rozkwicie, której ciężkość łagodzą cytrusy, a charakteru dodaje szczypta czarnego pieprzu – elementu zapachowego perfumowych kompozycji, który w moim odczuciu potrafi przemienić je w prawdziwe afrodyzjaki. Całość smakowita, taka do upajania się nią i… mrrrruczenia (oby gdzieś w pobliżu nie czaił się tylko jakiś psiak:) . Nie jest to jednak miód złowróżbny, ale właśnie dopełniający chwile szczęścia, przedłużający relaks, utwierdzający w dobrym samopoczuciu.
Zapachową ilustrację, najbliższą „Kropli miodu”, znalazłam kilka lat po poznaniu Alahine. Kompozycja wywarła na mnie na tyle silne wrażenie i przywołała emocje towarzyszące sylabizowaniu ormiańskiego poematu, że za punkt honoru postawiłam sobie odkrycie miejsca, gdzie mama, dbając o mój spokój ducha i harmonijny rozwój intelektualny, schowała moją pierwszą książkę. Wiedziałam, że musi być u nas w domu, bo przecież udało mi się ją jakoś przemycić z mieszkania babci. Historia zatoczyła koło, gdyż po długim przeszukiwaniu zakamarków rodzinnego stadła, zgubę znalazłam w szafce na starą maszynę do szycia, pod… kopertami z listami. Znowu kurz, znowu fascynacja, znowu dreszcz grozy i przywołane wrażenie obcowania z czymś zakazanym, choć teraz jestem już całkiem dorosła… Mam jeszcze coś, czego wtedy nie miałam – fioleczkę z kwintesencją tych emocji: Interlude Woman Amouage.
W Interlude jest pewien chaos, niejednoznaczność, uzależniająca słodycz miodu właśnie, ale podbita czymś mszystym, gorzkawym, wilgotnym, upajającym, czymś, co mogłoby charakteryzować pojęcie grzechu… Coś, co jednakowo przyciąga, jak dystansuje, co – jak opowieści z dreszczykiem – fascynuje, ale należy dozować z umiarem i rozsądnie. A także coś, z czym jeśli już raz się spotkasz, może mieć na Ciebie zdumiewający wpływ. I jeśli dzięki „Kropli miodu” chętniej sięgam po opowieści Edwarda Alana Poe, mroczną fantastykę czy dzieła Eliasa Canetti niż najlepsze nawet romanse z pokrzepiającym happy-endem, tak poznanie „Interlude” chyba każdego skłoni do odkrywania kompozycji niesamowitych, dziwnych, pięknych pięknem niełatwym, splecionym misternie z nut, które w rzeczywistości nie mają prawa się spotkać.
Spoglądam na półkę z książkami… nie ma tam ormiańskiego poematu. Schowałam go głęboko do szafki na listy, w której chowam też moją perfumową biblioteczkę. Wszak Adaś, mój pięcioletni siostrzeniec coraz bardziej interesuje się książkami…
Piszę, żeby sprostować błąd, który popełniłam w przedostatnim akapicie. A właściwie takiego chochlika sprawił mi edytor tekstu, w którym najpierw zapisałam całą wypowiedź. Chodzi o nazwisko Egdar Allan Poe – tylko tak i nie inaczej 🙂
Czytając książki, wyobrażam sobie wszystko – kształty, faktury, kolory, smaki i oczywiście zapachy. Gdy po raz pierwszy powąchałam Timbuktu marki L’Artisan, przed oczyma stanęły mi sceny z „Jądra Ciemności” Josepha Conrada. Właśnie taki głęboki, niebanalnie zielony, a za sprawą kadzidła także mroczny zapach czułam, gdy zaczytywałam się we fragmentach takich jak ten:
„Żegluga w górę rzeki była jakby podróżą wstecz do najwcześniejszych początków świata, gdy po ziemi hulała roślinność, a królowały wielkie drzewa. Pusta rzeka, wielka cisza, nieprzebyty las. Powietrze ciężkie, gęste, leniwe.”
Połączenie wetiweru z papirusem, to znakomite odwzorowanie soczystej afrykańskiej zieleni, zaś kadzidło jest dla mnie podkreśleniem mistycznych rytuałów odprawianych przez tamtejsze ludy. Zapach jest równie niepokojący, co samo opowiadanie. Jest hołdem złożonym dzikiej, nieokiełznanej przyrodzie, która przytłacza swą potęgą. Bagna oraz nieprzenikniona afrykańska dżungla, w której światło przegrywa z mrokiem, wyzwalając w człowieku pierwotne instynkty, stając się tytułowym Jądrem Ciemności.
Ach! literatura i zapachy to temat rzeka ale na pierwszy ogien to Anna Karenina – scena na dworcu – tłumy obcych ludzi, dymy sakwojaże – to dla mnie Cuir de russie l.T. Pivera
dalej ciotka Józefina Barry z Ani z Zielonego Wzgórza, którj dziewczynki wskoczyły do łózka musisla pachnieć Ombr Rose – nie ma piękniejszego pudrowego ciepłego i przytulnego zapachu – a taką Citka sie okazała być
no i jeszcze jedna postać Herkules Poirot – on pachniałby Black Puredistance – sama elegancja i symetria
Pozdrawiam serdecznie
ps
to może następny pomysł – czy pachniełyby historyczne postaci gdyby mogły dzis wybierać zapachy.. taka np. Kleopatra -)
tak chciałam zdążyć przed północą, że pogubiłam polskie litery – przepraszam 🙂
Dobranoc
Uwielbiam czytać książki, ale tylko nieliczne przywołują u mnie perfumeryjne skojarzenia. Jedną z nich jest „Lampart” Lampedusy – jego zapachowym uosobieniem jest dla mnie Orange Sanguine ATELIER COLOGNE. Jest jak ciepły, popołudniowy wiatr niosący zapach żywopłotu mirtowego i nagrzanej słońcem pomarańczy dojrzewającej jeszcze na drzewie. Jak spokojne popołudnie i sjesta na słońcu.
Innym silnym silnym skojarzeniem jest dla mnie połączenie Petite Cherie ANNICK GOUTAL i „Czułego barbarzńcy w ogrodzie” Zbigniewa Herberta. Jest jak spokojna rozmowa z kimś mądrym. Jak rozmowa z przyjacielem w cieniu rozłożystego drzewa.
Poza tym Ambre Russe Parfum D’Empire i „Rodzina Borgiów”. To połączenie władzy, zwierzącej namiętności, zła, bogactwa i zepsucia. Słowem Imperium w całym tego słowa znaczeniu…