Zapraszamy serdecznie do udziału w konkursie na blog.missala.pl!
Uwielbiamy, jak piszecie o perfumach, kosmetykach, produktach makijażowych. To już najwyższy czas, abyśmy ponownie pogawędzili o tym, co Was wzrusza, wzbudza Wasz podziw a nawet pożądanie.
Tematem są wszystkie produkty z oferty Perfumerii Quality!
Nagrodą główną jest zapach Zephir the Rose marki Les Perfumes de Rosine, 50 ml. Poza tym mamy dla Was miniaturki, próbki i rozmaite niespodzianki.
Co trzeba zrobić?
1. Umieścić Waszą recenzję ulubionego produktu z naszej oferty w komentarzu pod ogłoszeniem o konkursie na www.blog.missala.pl. Czekamy do 22 czerwca!
2. Lubić profil Perfumerii Quality na FB.
3. Udostępnić informację o konkursie na swoim profilu.
ETRO Vicolo Fiori -Wysmienita kombinacja luksusowego piekna.Przepiekny zapach.Uwodzicielsko nadaje seksapilu kazdej kobiecie tworzac otoczke subtelnego piekna.Bardzo orginalny zapach z ta specyficzna nuta delikanosci.
Dziękujemy za pachnącą inaugurację!
„Lumiere Noir Pour Homme” – Francis Kurkdjian. Tak naprawdę nie znam tego zapachu ale jego nazwa przywodzi mi na myśl zdarzenie z młodości. Była to jesień 1976 roku, Paryż, padał deszcz. W powietrzu było czuć zapach zgniłych liści, kawy, papierosów i marzeń…Szłam Bld Haussmana gdy zauważyłam, „wyczułam” mężczyznę w beżowym cashmirowym płaszczu. Zapach był niezapomniany, niebywale elegancki, prosty zarazem bardzo intensywny. Gdy pada deszcz zawsze myślę o tym mężczyżnie i tym zapachu. Ustaliłam póżniej, że było to „Eau Sauvage” Extreme – Diora. Kupiłam sobie ten zapach na pamiątkę z Paryża. Myślę że Lumiere Noir jest równie sensualny, jesienny jak ten stary już klasyk.
Montale Black Aoud – moja pierwsza miłość, której nie zapomina się. To było moje dziewicze spotkanie z oud-em i było to fascynujące przeżycie. Zapach jest pełen zmysłowości, który otula swą magiczną mocą, pieści i zniewala. Kiedy pachnę Black Aoud czuję się niesamowicie seksownie. Zapach mnie unosi i sprawia, że czuję się drapieżną kotką.
Montale Black Aoud kojarzy mi się z wierszem mojego ulubionego poety Bolesława Leśmiana Pieszczota
„Ten pąk róży, co dobył zaledwo pół skroni,
W uścisk liści od spodu tak czujnie ujęty!
Ten uśmiech, co tym czaruje, że nierozwinięty!
Na palcach doń się zbliżam, by kroków odgłosy
Nie spłoszyły tej ciszy, w której trwa i rośnie,
I oczy przymykając, całuję zazdrośnie
Jedwab ciepły od słońca i mokry od rosy.
A po chwili, gdy dłonią muskając twe sploty,
Opodal tego pąka w cieniu drzew cię pieszczę,
Ustom moim dorzucam ślad twojej pieszczoty
Do smugi pocałunku, nie startego jeszcze.”
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Histoires de Parfums 1725, Casanova
Histoires de Parfums 1725, zainspirowany postacią Casanovy to wspaniała, wielowymiarowa kompozycja wpisująca się w ramy aromatycznego fougere. W zależności od dnia, godziny, pogody i naszego nastroju perfumy te serwują nam różne formy ich pachnącej duszy. 1725 czasem może być mocno cytrusowy, jak biesiada przy cytrynach, grapefruitach, popijanych lekko musującą lemoniadą. Innym razem przenoszą nas w słoneczne rejony Prowansji i oferują spacer pośród rozgrzanych, lawendowych pól. A gdy nam tego potrzeba – otulają przyjemnym woalem bursztynowej ambry połączonej z ciepłą wanilią. 1725 to nie tylko Casanova z nazwy. Ten zapach faktycznie ma coś z Casanovy – stopniowo przykuwa uwagę, wciąga nas w swoją pachnącą intrygę, uwodzi nasze nosy zapachem aż w końcu nie można mu się oprzeć i chcemy więcej. Histoires de Parfums 1725 to uwodziciel zamknięty w szklanym flakonie.
Les Parfums de Rosine
Rose Praline
Perfumy są jak miłość. Z odnalezieniem tej wyjątkowej, uzupełniającej nasze istnienie drugiej połówki, może być różnie. Czasem, przez długie lata, czekamy, grymasimy i przebieramy. Jednak przydarza nam się również, znana z kolorowych baśni, miłość od pierwszego wejrzenia. Tak było w przypadku Rose Praline – wpadłam na perfumy niespodziewanie, a one z wielkim impetem odcisnęły swoje piętno na mojej osobie.
Przeglądając bogaty katalog perfum Quality Missala od razu zwróciłam uwagę na Rose Praline; po odczytaniu nazwy i zapoznaniu się z opisem zapachu wiedziałam, że będę mogła nareszcie zakończyć swoje poszukiwania. Pozwolę sobie na nutkę subiektywizmu – zawsze miałam słabość do zapachów czekoladowych, kokosowych i, w szczególności, pralinowych. Otaczałam nimi swój dom i chętnie otulałam ciało, lecz zawsze brakowało mi mojego ukochanego aromatu w perfumach. Tym większą niespodziankę i przyjemność sprawiło mi odnalezienie pośród tuzinów różnych zapachów, właśnie Rose Praline.
Pierwsze wrażenie jest kluczowe dla każdej relacji, w związku z czym pozwolę sobie opisać, co poczułam po raz pierwszy witając się z nowym zapachem: woń temperamentnej kobiety, która pod ogniem ukrywa swoją łagodność i niewinność. Pierwsza randka z Rose Praline jest jak wieczór, który zaskoczył nas w tętniącym życiem i rozbrzmiewającym energiczną muzyką klubie. Czujemy ciekawość, pobudzenie, a nasze zmysły rozpala płomyk ekscytacji. Pierwszy kontakt jest intensywny, ostry, nieco nieprzewidywalny. Wypaliwszy nasze emocje wychodzimy na zewnątrz dusznego klubu w poszukiwaniu chwili na złapanie oddechu. Po chwili pierwsze nuty, głównie charakterystyczne geranium i herbata Lapsang Souchong, ustępują pola drugiej naturze perfum. Pierwsze wrażenie, dla niektórych być może zbyt intensywne i ostre, zmienia się w poranny spacer zielonymi alejami miasta budzącego się do życia. Słońce jeszcze nieśmiało zerka zza fasad budynków, a nas ogarnia słodki spokój; słodki, bo skomponowany z delikatnej czekolady i jedynego w swoim rodzaju zapachu pralin. Zapominamy się w błogiej woni łagodności i pogody ducha.
Jednak nasza różano-pralinowa otoczka jest tylko kolejnym welonem w naszym tańcu. Niczym Salome w swym słynnym akcie, zapach Rose Praline dysponuje ukrytymi warstwami i motywami. Pod nutą łagodności, wyłaniającą się z oparów żywiołów i intensywności, wciąż można wyczuć zmysłowość i subtelny seksapil. Jestem przekonana, że każda kobieta nosząca ten zapach od razu poczuje się piękniejsza, pewniejsza siebie i rozpocznie nowy dzień w znakomitym nastroju.
Dopełnieniem perfum jest prosta, ascetyczna wręcz buteleczka, która wraz z nieco frywolnym sznureczkiem idealnie odpowiada istocie swojej zawartości.
——————
Mam nadzieję, że nie rozpisałam się za bardzo. Profil fb perfumerii już polubiony, informacja o konkursie udostępniona. 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Paulina
MONTALE Pretty Fruity
Pretty Fruity jest zarazem słodki i mocny, intensywny i trwały, drapieżny acz delikatny. Zapach bogaty acz minimalistyczny, seksowny i niewinny. Niby pełen sprzecznych odczuć acz harmonijny. Uwielbiam go, zwłaszcza latem. Na dzień dodaje mi energii, pozytywnego powera, zaś wieczorem dodaje mi seksapilu.
Od ponad roku mój zdecydowany numer jeden. Idealna mieszanka zapachowa, bardzo trwała. Nie znam osoby, która by się nim nie zachwyciła.
Świat się zmienia gdy otacza mnie zapach PENHALIGON’S Bluebell. Nabiera zupełnie innych kolorów… Pięknieje on o milimetrowe łodyżki konwalii, o nieśmiałą barwę fiołka i delikatne płatki krokusów… Dotyka mego serca, delikatnie muska ramie mego lubego…aż nabiera smaku i kolorów… to właśnie PENHALIGON’S Bluebell
Czarowny zapach domu CREED zatytułowany Love In White to jeden z moich najciekawszych odkryć a zarazem nieodzowny element garderoby mojej pani, poprzez który subtelnie manifestuje nastrój, odkrywa naturę i zdradza swoje chęci. Inklinacja ku niej i rzeczonego pachnidła poczęła się niewinnie, lecz zasadnie. Przemierzając ulice Warszawy, mijając setki, jak nie tysiące zabieganych ludzi, w pewnym momencie poczułem, unoszącą się w powietrzu niesamowitą głęboką woń, pełną harmonii. Rozpoznałem w tej historii wyrazisty, esencjonalny aromat skórki z hiszpańskiej pomarańczy, następnie zostałem owładnięty bogatymi nutami serca, m.in. włoskiego białego jaśminu i bułgarskiej róży. Gdy niezawodnym węchem dotarłem do fundamentu, na którym opiera się cały ten kwiecisty bukiet, poczułem słodką wanilię, charakterystyczną ambrę i paczulę. W jednym okamgnieniu to nadzwyczajne doświadczenie nadało tonację otaczającej mnie rzeczywistości. Niedaleko mnie weszła do kawiarni ascetycznie ubrana młoda kobieta. To od niej rozchodził się ten zapach, zwracał uwagę wszystkich. Poszedłem za nią…
Nieco później poprosiłem, by zajęła się mną, jeśli wierzy w trwałość najpiękniejszego uczucia i zapytałem czy gotowa jest poprowadzić obopólne niecierpliwe emocje. Te inicjatywy zbiegły się, w wyniku czego dźwignęła się nierozerwalna więź, której pośrednikiem do dziś jest Love In White. Nie chcę opowiadać fantasmagorii, ale muszę przyznać, że pachnie delikatnie, tworząc pozytywne i niezapomniane wrażenie. Ubiera kobietę. Nie wyczuwam w nim niedostępności i konserwatyzmu. Poprzez prośby, wystrzegam się ciężkich zapachów, które mogłyby stworzyć barierę niedostępności do mojej damy. W Love In White czuję niewinność, wytworną estetykę, zwiewność graniczącą z lekkim chłodem.
Kojarzy mi się z zaproszeniem do miłości, krystaliczną czystością, z zapachem leniwie sączącego się czasu. Posiada również drugą naturę. Codziennie uświadamia mi, że warto mieć nadzieję na lepsze jutro a dziś napawać się obecną chwilą. Topi moje wątpliwości, rozmraża zastygłe spojrzenie; rozbudza, rozgrzewa moje wnętrze i przygotowuje do… działania. Bowiem całość współgra, tworząc niezapomniane, spontaniczne doznania. Zakochałem się w damskich zapachu; aż pomyśleć nie sposób.
Pragnę także wyróżnić w tej recenzji szczególny naturalizm Love In White, brytyjską zachowawczość oraz niezaprzeczalną trwałość. Wspominana harmonia nie pozwala żadnym z komponentów wysunąć się na pierwszy plan, dzięki czemu całość rozwija się w łagodny, niezobowiązujący sposób.
Flakon niniejszych perfum dla niektórych osób z naszego otoczenia jawi się jako nie nowatorski plastik. Dla nas jest synonimem prostoty i pierwszych wspólnych podróży. Polecam szczególnie wiosną i latem, w ciągu dnia lub wczesnym popołudniem.
Przede wszystkim dziękuje za sprowadzenie do Polski T.LeClerca. Poudre Libre był moim marzeniem od czasów studiów we Francji ale wtedy jeszcze nie było mnie na niego stac. Teraz jest mój od dwóch dni i nie mogę napisac nic oprócz „C’est une vraie merveille”.
Pozdrawiam cały zespół Państwa perfumerii
Bardzo dziękujemy i gorąco wszystkich pozdrawiamy!
Dzongkha,L’Artisan Parfumeur
Kiedy słońce chyliło się leniwie ku zachodowi, ale powietrze było jeszcze gorące, Dzongkha postanowiła wyjść na spacer, żeby zrelaksować się i ochłonąć po ciężkim dniu pracy. Wyszła na pobliską łąkę, która utworzyła się w miejscu dawnych nieużytków. Cicho i łagodnie stąpała po trawie, bacznie obserwując co się w niej kryje. Tu i ówdzie usiadł motyl, czasem pobrzękiwała mucha, czy pszczoła. Było tak cicho, spokojnie. Ostre słońce raziło boleśnie w oczy, powietrze było suche. Od czasu do czasu pękała jej pod stopa sucha gałązka. Dzongkha zbierała wysuszone kwiaty polne, są tak intrygujące, takie piękne, a jednocześnie smutne, martwe a jednak wciąż trwają w swoim miejscu, jednak wciąż trzymają je korzenie.
Kiedy tak szła z naręczem suchych patyków, potknęła się o jakiś drewniany przedmiot. Podniosła go. To był drewniany młynek z mosiężną gałką. Kiedy wysunęła szufladkę, wysypał się z niej mielony pieprz, obsypując suche rośliny, które niosła. Zapachy wymieszały się, a ona niespiesznie usiadła na trawie rozkoszując się tym aromatem, ciepłem, spokojem. Chłonęła całą sobą ciepły wiatr.
Siedziała tak z zamkniętymi oczami, aż do zachodu słońca. Potem obserwowała czerwono-pomarańczową iluminację na skraju widnokręgu. A kiedy wszystko się skończyło, poszła do domu niosą ze sobą pachnące pieprzem suche polne kwiaty ………..
L.T. Piver – Epices.
Ponadczasowa elegancja.
„Z rozgrzanej słońcem malowniczej uliczki śródziemnomorskiego miasteczka wchodzisz do chłodnego sklepiku, w którym od razu otula Cię zapach egzotycznych przypraw spoczywających w cedrowych skrzyniach.” Tak jednym zdaniem można opisać ładunek pozytywnych odczuć, które wraz z sobą niesie ten zapach.
Można by godzinami o nim opowiadać , chciałem jednak się skupić na historii owego pachnidła oraz co z niej wynika. Epices to de facto Un Parfum d’Aventure (dzięki perfumerii Quality miałem również przyjemność poznać te perfumy). Zapach, który powstał z początkiem ubiegłego wieku, przetrwał wiele różnego rodzaju zwrotów i trendów w perfumiarstwie. Śmiało także stawia czoła dzisiejszej machinie marketingowej nachalnie promującej mainstreamowe zapachy. Dom perfumeryjny L.T. Piver nie próbuje również w sztuczny sposób podbijać ekskluzywności tego zapachu poprzez wysoką cenę. Niestety, ale często wśród niszowego asortymentu mamy do czynienia z nieadekwatną jakością produktu do jego kosztu.
Według mnie Parfum d’Aventure (czyli późniejsze Epices) stały się inspiracją dla kultowego Old Spice’a – korzenny zapach kompozycji oraz żaglowiec na flakonach łączy oba te pachnidła. Moim zdaniem jeśli się wzorować , to tylko na najlepszych. Podobnie uczynił Pierre Montale, którego Red Vetyver jest hołdem złożonym J.C. Ellenie i jego dziełu Terre d’Hermes.
Nie chcę używać górnolotnych słów, ale powyższe fakty udowadniają nam, że Epices to po prostu czysta olfaktoryczna sztuka, która od ponad osiemdziesięciu lat broni się swą jakością na kapryśnym rynku perfum .
Bardzo dziękujemy!
Dziwną mamy pogodę w tym roku… Ledwie zakwitł bez, przyszła deszczowa noc i z kwiatów zostały jedynie połamane wiechcie. Narkotycznie pachnące akacje po jednym ciepłym dniu spotkało to samo… Ostatnią szansą jest jaśmin, ale prognozy znów mówią o kapryśnej aurze…
A jeśli znów będzie burza?
Gdyby tak udało się zapach zamknąć w słoiczku. Przechować na półce na gorące letnie wieczory i na pochmurne zimne dni. Świetlisty, trochę duszący, najpiękniejszy na świecie zapach jaśminu… Taki, odrobinę ,,musujący” z nutką imbiru, poprawiający dobry humor i dający namiastkę lata nawet w środku zimy. Gdyby tak udało się?.. Ale przecież jest! Na szczęście jest Le Jasmin Annick Goutal.
Teraz już nie martwię się o pogodę. Nawet gdy znów nadciąga burza…
Pani Beato, dodała nam Pani otuchy na tę zmienną pogodę 🙂 Dziękujemy!
Niebanalny rodowód, finezja aromatu zamknięta w srebrnym minarecie, gwarancja niepowtarzalności (chyba że w doborowym towarzystwie Wielbicieli) – oto Ciel Amouage !
Otulona tym zapachem wkroczyłam lata temu w swiat Quality. I zostałam już na zawsze.
Dziękujemy Pani Doroto!
Państwa perfumeria jest jak zaczarowane miejsce – zaplecze alchemika pełne wszelakiej maści eliksirów. Znajdziemy coś na smutki, na radość, na zimę i upał, na miłość i zdradę, na urodziny pierworodnego potomka jak i na pożegnanie najbliższej osoby. Pachnące eliksiry zaklinają nasze życie i towarzyszą nam w każdej chwili.
Opowiem historię jednego z nich, który mnie zachwycił choć przyznam nie od razu :). Nie mogłam się przekonać, żeby po niego sięgnąć. Nie miał ani czarownego opakowania ani zachęcającego składu. Wiadomości na jego temat zdawały się być zbyt lakoniczne, żeby ryzykować użycie. Poza tym nieodparcie kojarzył mi się z wizją brodatego Taliba. W końcu trafił jednak do mnie przypadkowo. Płyn ciemny i gesty, oleisty wręcz.
Spróbowałam na nadgarstku- nie jest taki zły- pomyślałam. Odważyłam się go użyć globalnie, zapach uderzył w moje zmysły i nie wiem jak to się stało, że zrobił się tak pięknie drzewno- kadzidlany, łagodny, gesty. Wysłodził się i wijąc wokół szyji delikatnie zaczął mruczeć. Ciepło mojego ciało wyraźnie mu posłużyło, pulsował wokół mnie wraz z rytmem mojego serca. Umościł się za uszami i na ramionach, zajął miejsce na plecach i dekolcie i tak towarzyszył mi wiernie przez cały dzień.
To zapach który mnie otula jak mięki, gęsty, czarny kaszmir najlepszej jakości. Sprawia, że kiedy mam go na sobie, mogłabym nie mieć na sobie nic poza nim, „ubiera” mnie kompletnie, pozwala lewitować, nabrać dystansu do życia, to mój eliksir relaksu. Może jednak coś jest na rzeczy z tym haszyszem w składzie??? Black Afgano to mój sposób na to, co tak trudno jest osiągnąć w codziennym życiu w ciągłym biegu. Sposób na relaks, na dystans, na dobre emocje. To jeden z moich ulubionych eliksirów, być może będzie kiedyś okazja opowiedzieć także o innych.
pozdrawiam.
Paulina
Lubię moje rzęsy. Umalowane są niewiarygodnie długie, a ich ażurowa delikatność przysłania realność świata. Bywało, że niczym smukłe palce duszy ocierały łzy… Codziennie jednak upiększają i ukobiecają, a moich rozmówców kokietują i zabawiają swoją niewiarygodnością. Kiedyś zakochana i szczęśliwa, spacerowałam uliczką mokrą wiosennym deszczem. Mimo obszerności parasola, rzęsy przyjmowały cząsteczki wilgoci, jak ja pochłaniałam atmosferę tamtego wieczoru. W głowie miałam tysiąc marzeń, więc na myśli o poprawności makijażu miejsca nie było. Tamten czas przyniósł mi podwójną Miłość i Wierność. Są ze mną do dziś i wytrzymują wszystko: On i czarny Tusz do rzęs Waterproof T. LECLERC.
L’Artisan Parfumeur, Tea For Two
Piękna Herbata we dwoje, upiększa świat gdy nie ma już dwoje.
Zapach ma w sobie głębię, głębię tę raz skrywa, raz daje.
Ma siłę i siłę swą mnie daje.
Zapach tajemnicy, smutku, nostalgii, ciężki i głęboki.
Pierwsze nuty to gorzka czarna herbata, sucha, wibrująca w powietrzu. Nie jest to zapach słodki ale moje, wielbicielki słodziaków – koi serce, a może koi zbolałą duszę.
Potrafi wyciszyć, dać spokój i siłę by iść dalej.
Upaja, obłędna herbata, gdy po policzkach tylko łzy spływają, a smutki skrywane zapomnieć o sobie nie dają.
Zapach zabiera mnie do innego świata, gdzie przez ciężkie kotary zaglądają jedynie pojedyncze promyki słońca, gdzie w oddali słychać dźwięki muzyki, ale w pokoju panuje spokój i półmrok.
Powietrze jest ciepłe, ciężkie, ale wibrujący w powietrzu aromat herbaty sprawia że lżej jest oddychać, w momentach kiedy każdy oddech tak bardzo boli, wciągasz do płuc kojący ten zapach.
Patrzysz na świat z rezerwą, spokojem. Siedzisz w głębokim fotelu, na nic już nie czekasz i nigdzie nie musisz się spieszyć.
Annick Goutal Ninfeo Mio
Kocham Ninfeo Mio miłością równie wielką jak Etrę. Mimo, że zapachy te nie są te do siebie podobne, to dają takie samo uczucie rześkości bez efektu ogóra w bardzo upalny dzień.
Kiedy temperatura staje się trudna do zniesienia te zapachy sprawdzają się stuprocentowo .
Żeby opisać Ninfeo dokładnie i wiernie należałoby opowiedzieć historię o pięknym późnowiosennym ogrodzie, gdzie zieloność nie jest przytłoczona ogromem rabatek i klombów, gdzie pięćdziesiąt gatunków obfitego kwiecia nie bije się o promyk słońca i kroplę wody. Ogród ten to harmonia wszystkich odcieni zieleni traw , krzewów i drzew, sielskiego obrazka dopełnia stworzony przez naturę szemrzący strumyk , który znalazł się tam przypadkiem i nie został tknięty niczyimi łapskami. Ot jest, zdobi, daje wilgoć , poi ptaszki, które pousadzały się na smaganych stróżkami wody kamieniach. I pięknie jest. Klimat jest wilgotny ponieważ deszcz przegonił palące słońce i schłodził rozgrzane liście i źdźbła . Teraz delikatne, przedzierające się zza cienkiej warstwy chmur promienie powoli osuszają mały, zielony raj.
Pięknie jest, ale nie tak gładko- zieleń liści kipi bowiem znaczną ilością soków, jak gdyby utłuczono je w moździerzu dodawszy na koniec parę kropli soku z gorzkawych cytrusów.
Mimo miażdżącej przewagi soczystej zieloności i chłodu jaki daje ten zapach, jest niesamowicie przyjemny w noszeniu i pięknie układa się na skórze, świeżości nie traci do końca, choć u kresu okazuje się że w moim ogrodzie są drzewa. I nie składają się one z samych liści 😉 Odpycham od siebie tę myśl , bo sama zielona bryza bardzo mi się spodobała, ale przyznaję- są łodyżki, patyki, gałęzie i nawet trochę figi, choć chyba bardziej liści niż owoców. Nie trafiłam dotąd na równie magiczny zapach.
Nie potrafię wybrać jednego zapachu, który byłby moim ulubionym, wszystko zależy od wielu czynników; nastroju, pory roku, tego jaki aktualnie panuje okres w moim życiu.
Zawsze na nowy etap sprawiam sobie nowy zapach, żeby przypieczętować milowy krok. Tak było również tym razem. Szukałam czegoś dla siebie będąc w końcówce ciąży, było to ok. miesiąc temu. Zapach miał być, jak zwykle zresztą, niebanalny i ‚taki mój’. Nawet nie przeczuwałam jak wpadnę w sidła nowej fascynacji.
Wcześniej w ciemno na podstawie opisów na stronie spisałam sobie paru faworytów, moje oczy zaświeciły się jak rozżarzone węgielki, kiedy powąchałam Royal Muska Micallef.
Ach… jakże ten zapach był i jest na miejscu, również w chwili kiedy jest z nami na świecie córeczka. Przepiękne piżmo, które pachnie na mnie idealnie, w zasadzie dokładnie tak, jak się czuje. Tryska kobiecością ze wszystkimi emocjami, które można jej przypisać.
Jestem mamą, pachnącą nieinwazyjnie dla swojego maleństwa.
Zapach, który nosze blisko serca jest zapachem bezpieczeństwa, czułości, pieszczot i miłości.
Jestem cały czas kobietą, taką, jaką byłam do tej pory, może bardziej dojrzałą, odpowiedzialną, ale wciąż szaloną z błyskiem w oku, Royal Muska wydobywa i podkreśla wszystkie moje zalety, w zawoalowany i niedosłowny sposób. Robi to jednak tak, że magiczna aura seksowności jest cały czas ze mną, czuję się bardzo glamour.
RM już na zawsze pozostanie jednym z moich ulubionych.
Zapach Lorenzo Villoresi ” Teint de Neige ” przenosi mnie do niesamowitej krainy , miejsca w którym nikt jeszcze nigdy nie był . Idę ciągnącymi się alejkami , wszędzie jest pełno śniegowego puchu . Panuje wszechogarniająca biel , a zarazem mrok bijący od nocnego nieba. W dali widać tylko setki ulicznych latarni i strużki światła odbijające się na lodowej tafli. W powietrzu unosi się zapach pieczonych ciast i lukrowanych pączków. Nieopodal rozpościera się stary, dębowy las. Tuż za nim stoi piękna, klimatyczna cukiernia. To stamtąd wydobywają się najlepsze smaki i zapach skórki pomarańczowej . To tam udają się stylowe damy w wiktoriańskich sukniach .Wszędzie roznosi się zapach róży , jaśminu i piżma. Śnieg nie przestaje padać . Po chwili wszystko jest już przykryte małymi kryształkami lodu. Panuje siarczysty mróź , a jedynym ciepłem jest tutejsza cukiernia. Po wejściu widzimy śpieszących się cukierników w śmiesznych czapkach , wnętrze przystrojone jest bibelotami oraz barokowymi zasłonami . Ubranie jest całe przesiąknięte niebiańskim puchem . Bo gdyby śnieg miał zapach pachniałby jak Teint de Neige.
SERGE LUTENS Chergui
Widzę znajomą dziewczynę… Nowy Orlean. W pomieszczeniu panuje gęsty mrok, są stylowe meble, ciężkie, aksamitne kotary w oknach i kryształowa popielniczka. Na podłodze leżą niedbale porozrzucane części garderoby, w kącie stoi łóżko, a ona – wyrafinowana femme fatale leży w satynowej pościeli i chwilowo rozświetla ciemność zapalając papierosa. Zapach tytoniu miesza się z zapachem męskiej wody kolońskiej, która unosi się w powietrzu od czasu gdy On wyszedł. Z każdą chwilą wspomnienie po Nim stopniowo blednie, zaciera się, aż całkowicie zanika i pokój zostaje zdominowanej przez dym tytoniowy…
Delikatny powiew ciepła przenosi mnie w inne miejsce… I znów ją widzę!
Ta sama dziewczyna, ale tym razem Maroko, pustynia, gorący piasek, wielbłądy i karawana. Wiatr rozwiewa jej włosy, a promienie słońca rozgrzewają skórę i gdy zapada zmierzch, On swoimi szorstkimi rękami smaruje jej gorące, nagie ciało olejkiem o zapachu miodu. Naturalna woń skóry i słodki miodowy aromat tworzą uwodzicielską, działającą na wyobraźnię i przesiąkniętą erotyzmem kompozycję…
A teraz? Indie. Noc, wysuszona trzcina cukrowa, narastające pożądanie i przyspieszone oddechy dwóch ciał splecionych ze sobą w namiętnym, miłosnym uścisku. Subtelne nuty kadzidła i dyskretna słodycz wanilii unoszą się nad kochankami. A w roli głównej oczywiście Ona – ta sama dziewczyna…
Otwieram oczy… ta dziewczyna to ja!
Siedzę na kanapie, za oknem tańczą suche liście niesione wiatrem, jasne promienie słońca subtelnie wkradają się do pokoju, a ja rozmarzonymi oczyma spoglądam na swój nadgarstek skropiony Chergui i zastanawiam się gdzie trafię następnym razem, gdy na moim ciele zagości kilka kropel tego niezwykle zmysłowego zapachu…
Może do starożytnego Egiptu? A może na piaszczyste plaże Brazylii?
I właśnie za to pokochałam dzieło Serga Lutensa – za niesamowite wrażenia, ekscytujące emocje i przede wszystkim za podróż do innej rzeczywistości, do świata który otwiera się przede mną każdorazowo gdy sięgam po te perfumy – po flakon z napisem „Chergui”…
Skoczyłam w wielki Pacyfik. Pod taflą wody ujrzałam wszechświat pełen tajemnic… Na dnie wodnej krainy leżał skarb wypieszczony przez fale. Sekret subtelnego piękna i blasku, niezwykły flakon magicznych perfum Olivier Durbano Turquoise. W czarodziejskich, cudownych kroplach hipnotyzującego pachnidła, stworzonyego przez boginię oceanu zobaczyłam duszę i magii czar. Zachwyciłam się. Ujęłam obiekt pożądania w dłonie i wypłynęłam na powierzchnię. Moje mokre włosy nasiąknęły zapachem alg i innych morskich roślin. Usiadłam na brzegu, pod stopami miałam piasek, a wokoło siebie skały, rozmaite drzewa iglaste i okazały sosnowy las. Powietrze było nasycone ozonem, aromatem wodorostów i solą morską, a ja chłonęłam ten zapach i nasycałam się nim z każdą sekundą intensywniej. Włożyłam flakon Turquoise głęboko do kieszeni i zaczęłam się oddalać, podczas gdy fale coraz bardziej nerwowo biły o brzeg. Co jakiś czas odwracałam się i obserwowałam jak zmienił się krajobraz – stał się chłodny, surowy, nadciągnęły ciemne chmury, bo ocean się rozgniewał, że zabrałam mu jego największy skarb… Wróciłam do domu, spryskałam nadgarstek i poczułam moc. Zwartość buteleczki, wymieszała się z zapachem drewnianych mebli i aromatem palonego na parapecie kadzidła. Zasnęłam w objęciach morskiego zapachu, miałam wrażenie, że na ustach wciąż czuję smak soli, a w uszach nadal słyszę dobiegający z oddali szum wzburzonego oceanu… Śniłam, że dryfuję po rozległych wodach Pacyfiku. Czułam, że nie grozi mi żdne niebezpieczeństwo, byłam bezpieczna, bo mój turkusowy talizman ciągle był ze mną…Tak, właśnie tak mogę opisać Turquoise.
Róża. Uwielbiam róże.
Te krwistoczerwone i te róże różowe.
To właśnie o róży chciałbym napisać słów kilka.
Lumiere Noire Pour Homme autorstwa Francisa Kurkdjiana, to zapach, w którym zatraciłem się bez pamięci.
To róża, która posiada podwójną naturę.
Gdy poznawałem się z tym zapachem, czułem się jak tytułowy Mały Książę z powieści Antoine’a de Saint-Exupéry’ego.
Róża z Lumiere Noire na początku jest świeża, chłodna, a nawet zimna.
Zupełnie jak obiekt westchnień Małego Księcia.
Prawdziwa Femme Fatale, świadoma swej urody, czaru, nieujawniająca do końca swych uczuć.
Przyznam szczerze, że nie było to zakochanie od pierwszego powąchania.
Nie zdawałem sobie sprawy, co mnie czeka.
Obawiałem się, bo początek był jak przeszywające spojrzenie pewnej siebie kobiety.
Po czasie, gdy do chłodno-świeżej róży dołącza cynamon i paczula, wiedziałem już, że pod kolcami różanej kokietki czeka na mnie delikatna, subtelna, słodko-świeża piękność.
Tak, to dzięki cynamonowi i paczuli początkowa róża zdejmuje maskę i pokazuje swoje drugie oblicze, to jaśniejsze, przystępniejsze, delikatniejsze.
Czerwień płatków rozjaśnia się coraz bardziej, czego efektem jest dojście do różowego optimum.
Swego czasu, gdy mój związek z Różą Lumiere Noire nie miał statusu oficjalnego, byłem na dwóch różanych randkach.
Z Liryczną panną od Amouage oraz Black Oudową heterą od Montale.
Niestety, nie zaiskrzyło. Drugiego spotkania nie było.
Żadna z nich nie dała mi tego, co dała róża z Lumiere Noire.
Za co cenię Lumiere Noire Pour Homme?
Przede wszystkim za to, że nie jest to zapach nudny i monotematyczny.
Za dualizm, który pokazuje mi oczyma wyobraźni piękną, inteligentną kobietę, twardo stąpającą po ziemi businesswoman, która wie, czego chce, lecz pod skorupą wyrachowania odnajduję tam wrażliwą romantyczkę, młodą duchem niewiastę, która po ciężkim dniu pracy potrafi przywdziać pluszowe kapcie, a następnie zanurzyć w fotelu, by oddać się ulubionej lekturze lub obejrzeć film pałaszując przy tym domową szarlotkę z lodami.
To właśnie te dwie strony, dwa przeciwległe bieguny, które zlewają się w magicznie dualną ciecz, zamkniętą w tym jakże ascetycznym, aczkolwiek pięknym flakonie.
Róża, cynamon, paczula i kmin – kombinacja doskonała, zmiksowane pierwiastki, 4 puzzle, które po umiejętnym połączeniu składają się na kobietę moich marzeń. Różę moich marzeń.
Gdy przywdziewam Lumiere Noire Pour Homme, na początku nadal czuję chłód, powagę i formalność Madame Rose, lecz już się nie obawiam, bo wiem, że do domu wróci ciągle ta sama, lecz jednak inna, słodka i eteryczna Mademoiselle Rose.
Prosty szklany sześcian, wypełniony gęstą brązową cieczą, zwyczajna czarno-biała etykieta z kreatorem i nazwą; zachwycił mnie są skromnością i prostotą. Przypominał wręcz tajemniczą miksturę alchemiczną, zdobytą z nie lada wysiłkiem i przy użyciu wielu magicznych zaklęć. Pierwsze skojarzenie jakie wzbudził, bez zdradzania swojej zawartości, to mistyczne i nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników miejsce, wypełnione magią, zadumą i filozofią. Nie wiele chybione skojarzenie!
Właściwa podróż zaczęła się dopiero po tym, kiedy flakon zdradził swoją zawartość, a raczej uchylił rąbka tajemnicy. Fille en aiguilles błysną wtedy jasnym, słonecznym blaskiem jednocześnie kłującym jak i łagodnym, przedzierającym się przez rozbudowany parasol igieł Pinaceae. Uderzające i otulające ciepło igieł, szyszek, kory i żywicy niczym balsam łagodzi, zalewając powoli swą słodką i gęstą wonią każde dostępne miejsce. Nie jest to zapach, który zniszczy wszystko dookoła lecz pokazuje, gdzie jest jego miejsce oraz jak wygląda pełna hierarchia. Przez las sosnowy przedziera się kadzidło, które z kolei przenosi mnie do małego, ciemnego, drewnianego kościółka. Jego ściany przesiąknięte są dymem z kadzideł, światło słoneczne z trudem przedostaje się do środka przez maleńkie okna wypełnione kolorowym szkłem, rzucając blade i ciasne snopy światła na wysiedziane i wytarte ławki, które były świadkiem wielu uniesienia jak i wielu łez. Siłę przeżyć olfaktorycznych, doznania z jednej strony duchoty, z drugiej zaś otwartej i niczym nie ograniczonej przestrzeni podkreśla laur i wetyweria.
Jak dla mnie, Searge Lutens, komponując swoje dzieło, połączył twarde ramy z niczym nie skrępowaną przestrzenią. Intensywny, ciepły zapach drzewny przeplata niedostępne mistyczne płaszczyzny ze zwykłą szarą rzeczywistością. Pokazuje jakim bogactwem i głębią charakteryzuje się prostota.
Bez wątpienia niekwestionowanym królem projekcji spośród perfum w Państwa ofercie jest zapach Montale Black Aoud, który łamie utarty stereotyp, jakoby róża była składnikiem iście damskim. Wiele innych marek, choćby Les Parfums de Rosine, czy Amouage poprzez zapach Lyric, śmiało i bez jakichkolwiek kompleksów eksperymentuje z „królową kwiatów” w perfumach męskich, jednak to Montale zaserwował nam ten składnik w wydaniu ekstremalnym, łamiąc tym samym wszelkie stereotypy. Róża w Montale Black Aoud jest w wydaniu arabskim. Kto kiedykolwiek miał do czynienia z arabskimi attarami, ten wie o czym mowa.
W zapachu potrafię wyodrębnić tylko trzy składniki: różę, drzewo agarowe i paczulę, wszystkie naprawdę wysoko skoncentrowane, co jest dosyć ryzykownym zabiegiem, gdyż my, Europejczycy, nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich „killerów”. Nie potrafię wskazać czy Black Aoud to zapach drzewa agarowego z dużą domieszką róży, czy też na odwrót, zapach różany z dużą dawką agaru, oba te składniki „biją się” o prym. Róża jest tu gęsta, sfermentowana, mocarna i przypomina tę ze starych kosmetyków. Czy w takim wypadku ta róża nie jest zbyt niemęska? Bynajmniej nie, gdyż w połączeniu z drzewem agarowym jej obraz jest agresywny. Oczywiście perfumy mogą być w równym stopniu noszone i przez mężczyzn i przez kobiety, wszystko rozbija się o własny styl i gust.
Pogoda nie sprzyja, więc Black Aoud, obok Black Afgano, Micallef Avant Garde i Tom Ford Tobacco Vanille, poszedł w odstawkę przynajmniej do jesieni. Black Aoud jest na tyle intensywny i mocny, że nie wyobrażam go na sobie w upały, nie zrobię tej przykrości innym ludziom. 🙂 Ale niech tylko przyjdzie późna jesień… Tymczasem pora sięgnąć po coś radosnego, świeżego i aromatycznego. Może Eau de Gloire, zapach herbaty i aromatycznych przypraw? Coś z bogatej oferty Creed? Albo skórzano – cytrusowo – przyprawowy Cuir de Russie od Pivera, który świetnie rozwija się przy obecnej pogodzie.
W każdym razie Black Aoud mogę polecić miłośnikom „odważnych” kompozycji, którzy z braku czasu czy ochoty nie lubią nosić ze sobą flakonika perfum, ale lubią pachnieć cały dzień. Chociaż kompozycja wydaje się monotematyczna, bo hipotetycznie rzecz ujmując, co może być ciekawego w połączeniu róży z drzewem agarowym i paczulą, w istocie nie da się przejść obok Black Aoud obojętnie, gdyż perfumy mają ten wspomniany wcześniej bogaty arabski sznyt. Polecam tym, którzy uwielbiają intensywne i trwałe perfumy, aczkolwiek nie zalecam zakupu w ciemno, gdyż to ekstremalne połączenie składników może być dla wielu nie do przejścia.
Lubię ten czas, kiedy mogę po całym dniu mierzenia świata na słowa a książek na metry, rozpłynąć się w filiżance aromatycznej herbaty… Czasami jest to kawa, ale ta pierwsza – w zależności od alchemii fusów – potrafi elastycznie dopasować się do nikłej smużki nastroju, podbija ją, nasyca, rozleniwia lub pobudza, podczas gdy ta druga – często jak prawdziwy żandarm – na mnie wpływa głównie mobilizująco, a tak miło czasem nic nie musieć…
Bardzo dobrze czuję się otulona aromatem herbaty, niejako naturalnie więc zaczęłam szukać tej charakterystycznej, nieco cierpkiej, a niekiedy niesionej ciepłym, zawiesistym dymem nuty w perfumach. W otoczeniu wysmakowanej, nie-za-słodkiej, imbirowej słodyczy, którą znajduję w „Piatej Godzinie” Serge Lutensa tytułowa angielska herbatka ma się przepysznie i nadzwyczaj przekornie! To taka nauczona dworskich manier panna, która pod wytworną sukienką skrywa bajeczne, orientalne tatuaże i nawet, jeśli okażą się zwykłymi „naklejankami”, i tak robią wielkie kolorowe oko konwenansom! Ze sztywną etykietą mało wspólnego ma kolejna, niedawno odkryta przeze mnie kompozycja: niezwykle zwiewna, romantyczno-aromaterapeutyczna, upajająca: Bamboo Harmony by Kilian z mieszanką lekkiej białej herbaty i wyrazistej mate w sercu. Jednak w moim sercu, pomimo wciąż nowych olfaktorycznych oczarowań (nie tylko herbacianych) pozostaje wciąż i pewnie jeszcze na bardzo długo zapach Teo Cabanel OHA.
Herbata w OHA nie jest dosłowna, nie wypływa na pierwszy plan, nie skupia na sobie uwagi… Stanowi jedynie dopełniający akord dla królowej kwiatów – róży, która podana została tu w całości: razem z delikatnymi płatkami, miodnym kielichem, zieloną, lekko kwaśną łodygą i liśćmi, a także ostrymi kolcami i korzeniem utytłanym jeszcze grudkami mokrej ziemi. Taka ci Ona jest ta OHA! Nie chce sie nikomu przypodobać za wszelką cenę, nie mizdrzy się, nie lukruje. Dyskretny makijaż – nieco irysowego pudru, waniliowy cień, sukienka w kolorze jaśminu… Więcej nie trzeba, żeby zwrócić na siebie uwagę, nie trzeba więcej, bo tak łatwo otrzeć się o banał, tak łatwo posłać naturę w miraż tekstylnego lasu.
OHA to kompozycja wyraźnie szyprowa: nieco sucha, mszysta, bardzo świeża, jedynie dotknięta słodyczą. Jest także niewymuszenie elegancka, przywodzi na myśl minione epoki, dawny szyk i klasę, ale jest tu też coś na wskroś nowoczesnego: jakiś zawadiacki, pikantny akord, jakieś przedziwne tchnienie przywodzące na myśl entuzjazm i ożywienie towarzyszące przygotowaniom na wieczorny wypad na miasto. Herbata z kardamonem lekko przyspiesza tętno serca, wzmaga ciekawość świata.
W miniony weekend przekonałam się, że nie tylko dla mnie jest to zapach wyjątkowy, dla którego zniewagą byłaby klasyfikacja jedynie w kategoriach rozpiętych pomiędzy dwoma biegunami: „ładny” i „brzydki”. Przygotowując się do prezentacji poświęconej sposobom wprowadzania dobrej atmosfery w miejsca pracy, postanowiłam krótki czas poświęcić tematowi zapachów i ich działaniu na naszą koncentrację, nastrój, mobilizację, czy relaks. Wybrałam kilka różnych kompozycji zapachowych, między innymi właśnie OHĘ, żeby móc zadziałać na zebranych nie tylko słowami;) Jakie było moje zdziwienie, gdy prezentacja nieoczekiwanie, prawie całkowicie przerodziła się w rozmowę na temat perfum! Z wielu przyniesionych przeze mnie próbek, to właśnie OHA wzbudziła największe zainteresowanie Panu w wytwornym bordowym krawacie, nostalgicznie skojarzyła się z zapachem jego mamy, gdy ta szykowała się do teatru. Pani z dużymi brzoskwiniowymi kolczykami zamyśliła się, przymknęła oczy i stwierdziła, że od zawsze szukała TEGO zapachu i w końcu go znalazła (!). Niektórym kojarzył się ze słonymi, morskimi falami wyrzucającymi na brzeg płatki róż, dla innych był to zapach dawno zapomnianej miłości. Nikt nie stwierdził, że OHA jest po prostu „ładna” i to chyba stanowi dla niej najtrafniejszy komplement;)
Zaczynam rozumieć, w jakim stopniu ludziom potrzebny jest ZAPACH, jak są ciekawi poszczególnych nut, jak bardzo każdy chciałby znaleźć swoją własną, unikalną kompozycję. Nie wiem, czy OHA jest MOJĄ kompozycją, na pewno czuję się w niej komfortowo, na pewno wciąż coś nowego w NIEJ i dzięki NIEJ odkrywam, z pewnością wzbudza zainteresowanie otoczenia, a mi wciąż niesłabnącą radość sprawia szukanie. Wiem, że niebawem odłożę filiżankę z herbatą na stół, może sięgnę po dogorywający w ognisku kawałek pieńka, może zacznę wwąchiwać się w tętniącą jeszcze życiem korę? A może będzie to coś zupełnie, zupełnie innego?
Serdecznie pozdrawiam;)
E. COUDRAY Esperys
Słodki aromat i nostalgia,
zaczarowany paproci kwiat,
co nas prowadzi w marzeń świat,
mgiełką otula i emanuje,
kusi i nęci, i prowokuje…
Pełen sprzeczności jak kobieta,
lecz to nie wada, a zaleta…
Do końca niedopowiedziany,
nutą tajemniczości jest owiany
– i słodki jest, i romantyczny,
jak uniesienie ekstatyczny,
jak leśna cisza przejmujący
i jak kwiat róży fascynujący…
Jedyny w swoim rodzaju jest…
Dziękujemy za wszystkie wspaniałe wpisy. Po weekendzie będziemy gotowi ogłosić wyniki. Serdecznie pozdrawiamy!
Black Tourmaline, Olivier Durbano – na każdą porę roku, na każdą pogodę.
Długo myślałam z czym kojarzy mi się Black Tourmaline. Miałam w głowie wiele obrazów, widoków, miejsc, żeden jednak nie był wystarczający, żeden nie był doskonałym odzwierciedleniem, tego jakże charakternego, zdecydowanego zapachu.
Kiedyś, kiedy nałożyłam kroplę Turmalinu przed snem, położyłam się i zamknęłam w ciemnościach oczy, znalazłam się u wejścia jaskinii. Jej kamienne ściany były wilgotne, miejscami z czarnego jak smoła minerału ze szczelin płynie krystalicznie czysta woda. Te małe podziemne źródełka łacząc się w jeden, tworzyły spory strumień, który biegł ku rozległej podziemnej rzece stając się jej częścią.
Ściany były wilgotne, czułam chłód .
Wsiadłam do małej drewnianej łódeczki i powoli, wiosłując, płynęłam wzdłóż jej koryta. Woda była tak czarna, tak przerażajaca. Bałam się, cóz też może się tam kryć, jakie stworzenia w niej mieszkanją, co mi może zagrażać. Sklepienie, całe pokryte czarnymi stalatytami, połyskiwało mrocznie i przydawało atmosferze jeszcze więcej mroku. Musiałam wreszcie zacząć przychylać głowę bo zbliżało sie do niej niebezpiecznie tym bardziej im głębiej płynęłam.
Aż wreszcie udało mi się dotrzeć do małego rozlewiska, nieopisana była moja radość kiedy zobaczyłam światełko w tunelu i promienie słońca oświetlajace powierzchnię wody. Wokół rozlewiska były skalne ściany pokryte roślinnością a sklepienie stanowiło bezchmurne, pełne słońca,czyste niebo. Promienie słoneczne tak mocno nagrzały czarny kamień, że mocno parzył przy dotknięciu. Ale kiedy zobaczyłam, że woda w rzece jest czysta jak kryształ, że widać każdy najdrobniejszy kamyczek na dnie rozlewiska – mogłam śmiało wyjść z łodki.
Woda okazała się być przyjemnie chłoda i czysta. Było dość płytko, sięgała mi zaledwie do pasa. Wcześniejsze obawy i strach prysnęły jak bańka mydlana. Czułam się zrelaksowana i odprężona. Zwłaszcza, że wokół roznosił się wspaniały zapach nagrzanych słońcem kamieni i chłodu powiewającego z wilgotnej jaskinii. Wspaniałe miejsce.
Wracając, ciągnęłam łódkę za sobą i szłam wolno brodząc w wodzie, której tak się wczesniej obawiałam. Jak mogłam się bać, tej czystej, chłodnej wody?
Chcę tam wrócić, chcę wracać tam, ilekroć będę potrzebowała odpoczynku od coodzienności, trudów życia i beznadziei jaka mnie czasami ogarnia. To moje miejsce medytacji – szkoda, że go nie znam, dobrze, że jest Tourmaline.
To jeden z tych zapachów, które obowiązkowo musze miec , przynajmniej jeden flakon zawsze stoi na mojej półce.
Rozstrzygnięcie: http://blog.missala.pl/wydarzenia/rozstrzygniecie-konkursu-2/
Pozdrawiamy serdecznie!