Ekskluzywny wywiad z François Robertem o tajnikach tworzenia perfum.
Perfumeria Quality:
Pochodzi Pan ze znanej rodziny francuskich perfumiarzy. Czy w różnych kompozycjach Robertów jest coś wspólnego, jakiś charakterystyczny motyw?
François Robert:
Mamy wiele wspólnego. Łączy nas miłość do perfum i ładnych zapachów. Perfumiarzem był mój pradziadek Joseph Robert, który urodził się w 1850 r., potem jego synowie Victorio i Henri. Syn pierwszego z nich, mój ojciec, Guy też został perfumiarzem. Jego syn, czyli ja, również, a mój syn…
Też będzie perfumiarzem?
Nie. Ma już 20 lat.
To chyba jeszcze ma czas.
To już raczej za późno. Ja zacząłem uczyć się tej sztuki mając 14 lat, a nawet wcześniej. Kiedy dorastałem, dziadek dużo ze mną rozmawiał. Właśnie on nauczył mnie kochać perfumy, odnajdywać piękne kwiaty i piękne zapachy. Pamiętam plantację pomarańczy na południu Francji, którą mi pokazał, kiedy miałem 6 lat. Wszystko, czym nasiąkłem w dzieciństwie pozostało we mnie do dziś i powraca, kiedy tworzę zapachy.
Dziadek spędzał bardzo wiele czasu wybierając najlepszej jakości absolut jaśminu czy róży. Pamiętam też, że mój ojciec robił to samo. Dlatego, i ja jestem przekonany, że aby zapach był dobry i ładnie pachniał, musi zawierać wysokiej jakości naturalne składniki. Wszyscy tworzyliśmy i tworzymy perfumy, które pachną bardzo bogato. Myślę, że to jest wyróżnikiem kreacji naszej rodziny.
Skoro dziadek i ojciec zachwycali się pięknem róży i jaśminu, to ja również tworząc zapach, będę szukał wysokiej jakości naturalnych składników. Jeśli ojciec mówiłby mi: – Spójrz na ten piękny benzoesan! – wtedy szukałbym ciekawych syntetyków. Niektórzy powiedzieliby, że to przywiązanie do naturalnych składników jest nieco staroświeckie, przecież trudno jest dziś znaleźć bogate naturalne zapachy. Ale nie przejmuję się tym.
Oczywiście między mną a moim ojcem są też różnice. Ojciec pokazywał mi jak używać składników, a używał ich bardzo oszczędnie. Dziś stosuję te same produkty w wielkich ilościach. Ponieważ zmienia się moda i gust klientów. Kiedy rozmawiam o tym z ojcem, dziwi się i mówi: – Nie rozumiem. Używasz tak dużej ilości tak mocno pachnących składników, a efekt jest dobry. Jak to robisz?
A więc już w wieku kilkunastu lat odnalazł Pan swoją przyszłość?
Nie do końca. Pojechałem na studia informatyczne do Bostonu w USA. Ojciec uważał, że perfumiarz musi mieć otwarty umysł i szerokie horyzonty. Po skończeniu College’u zamierzałem zostać programistą. Wtedy zadzwonił do mnie ojciec i zapytał mnie czy nadal chcę być perfumiarzem. Komputery były fascynujące, ale o zapachach nigdy nie zapomniałem.
Wróciłem do Francji. Pojechałem do Grasse, gdzie przez dwa lata uczyłem się, jak pachną składniki. Zapamiętywałem dwadzieścia dziennie. Każdy na bloterze, który wąchałem o określonych porach i robiłem notatki. W ten sposób nauczyłem się tysięcy zapachów.
Zwykle wykorzystujemy tylko niewielką część naszego mózgu. Większość ludzi nie ma potrzeby, aby rozwijać te obszary, które odpowiadają za zmysł powonienia. Ja zajmowałem się właśnie tym.
Kiedy wróciłem z Grasse ojciec zatrudnił mnie w swojej firmie. Dwa lata później, w wieku 25 lat stworzyłem swój pierwszy własny zapach.
Jak się nazywał?
Hmm… zapomniałem.
A ulubiony zapach?
Odpowiem tak, jak powiedziałby mój ojciec: – Następny, który stworzę.
Mówił Pan o odmiennym podejściu do składników w warsztacie Guy i François Robertów. Jakie są jeszcze różnice między tworzeniem perfum obecnie i, powiedzmy, przed pięćdziesięciu laty?
Kiedyś było więcej czasu. Nawet nie pięćdziesiąt, a dwadzieścia pięć lat temu, kiedy pracowałem razem z ojcem, jedną kompozycję tworzyliśmy dwa i pół roku. Dziś trwa to krócej. Tani zapach, który nie jest przeznaczony dla bardzo ekskluzywnej marki powstaje w półtora do dwóch miesięcy. Na dobry zapach potrzeba od sześciu miesięcy do roku. Oczywiście nadal staramy się skoncentrować i pracować nad zapachem równie dobrze, co kiedyś.
Pięćdziesiąt lat temu używało się znacznie więcej naturalnych produktów. Mój ojciec pierwszy raz wąchał gotową próbkę zapachu po tygodniu. Ja czekam przynajmniej 12 godzin. Oczywiście, gdy mam do czynienia z naturalnymi składnikami, także daję im więcej czasu. Kiedyś nie było tylu perfumiarzy. Należy pamiętać, że kilkadziesiąt lat temu firmy Dior lub YSL tworzyły nowy zapach nawet co dziesięć lat, Armani co pięć lat. Dziś Armani lansuje do siedmiu zapachów rocznie [w 2004 r. – red.]. Mój ojciec pracował nad dwoma lub trzema zapachami jednocześnie. Po dwóch, trzech latach jego zapach był prawie skończony i mógł trafić na rynek. Choć bywało i dłużej, np. stworzenie Madame Rochas [1960 r. – red.] zajęło mu prawie pięć lat.
Musimy też pamiętać, że mój ojciec sam własnoręcznie rozpisywał formuły, dokonywał obliczeń i kalkulował cenę. Teraz mam od tego komputer i jest dużo prościej i szybciej.
Jeśli używa się naturalnych składników, bardzo trudno odnaleźć ten właściwy. Dlatego nie wolno nam się spieszyć. Na przykład praca nad Les Parfums de Rosine trwa bardzo długo. Marie-Hélène Rogeon [założycielka marki Les Parfums de Rosine – red.] rozumie, że kiedy nie poświęcimy czasu na przemyślenie i wypróbowanie zapachu, to nie będzie on dobry. Zapach Rose d’Homme, z którego jestem bardzo dumny, powstawał przez ostatnie dwanaście lat. Oczywiście sama praca nad formułą trwała krócej, jakieś sześć miesięcy, ale trzeba było odnaleźć właściwą ideę. Ciągle coś było nie tak i pewnego pięknego dnia przyszedłem do Marie-Hélène z nowym pomysłem. Powiedziała, że jej się podoba. To była chyba piętnasta koncepcja tego zapachu, który, jak sądzę, będzie w przyszłości wielkim klasykiem.
Czy to oznacza, że woli Pan pracować z markami niszowymi jak Les Parfums de Rosine?
Tak, ponieważ lubię pracować nad zapachami dobrymi i oryginalnymi. Nie tworzę zapachu dla siebie, tylko tworzę go z kimś, dla określonego rodzaju odbiorcy. Dobrze jest, jeśli rozumiem, czego ta druga osoba oczekuje. Z Marie-Hélène mamy wspólny język. A mogłoby być inaczej…
Shalimar [skomponował go Jacques Guerlain w 1925 r. – red.] to wielki zapach. Można o nim powiedzieć wszystko poza tym, że jest lekki. Wiele kobiet twierdzi jednak, że lubi Shalimar, właśnie za jego lekkość i świeżość. Mówią tak, ponieważ go lubią. A skoro go lubią, to dla nich jest lekki i świeży. Nie jest to więc kwestia rozpoznania rodzaju zapachu, ale wrażenia jakie on wywołuje. Wiele współczesnych zapachów powstaje na zamówienie działów marketingu, dla których nie liczy się sama kompozycja, ale właśnie wrażenie. Natomiast z Marie-Hélène używamy tych samych słów na określanie zapachów i dzięki temu przez te 12 lat dobrze nam się współpracowało.
Jak wygląda dzień pracy François Roberta? Czy skupia się Pan na jednym zadaniu czy dzieli czas miedzy różne kreacje? Czy pracuje Pan raczej w laboratorium czy szuka inspiracji na zewnątrz?
Zajmuję się jednocześnie pięcioma, sześcioma projektami. Jeśli pracowałbym tylko nad jednym zapachem, mógłbym dostać prawdziwej obsesji. Dlatego równolegle tworzę zapach do detergentu, szamponu, kosmetyku pielęgnacyjnego i dwa lub trzy zapachy perfumeryjne. Nie używam perfum tak po prostu. Zawsze noszę na sobie zapachy, nad którymi pracuję. Z oczywistej przyczyny – to przecież będą robić kobiety i mężczyźni, którzy kupią tę kompozycję. Noszę więc i męskie, i damskie zapachy. Na szczęście jakoś nikt jeszcze na mnie krzywo nie spojrzał, gdy pachniałem damskimi perfumami.
W moim biurze trzymam blotery i esencje. Staram się nie wnosić tam niczego mocno pachnącego, co mogłoby zakłócić postrzeganie zapachów. Myślę nad ideą, potem rozpisuję formułę, a asystenci mieszają dla mnie składniki i łączą je z alkoholem. Wącham je co najmniej po upływie 12 godzin, a więc następnego dnia. Potem po dwóch dniach, po trzech dniach, po tygodniu… Ten proces maceracji trwa trzy do czterech tygodni, aż do momentu, kiedy mamy pewność, że zapach jest stabilny. Aby roztwór był klarowny i czysty, schładza się go do 4-8°C. Dzięki temu wytrącają się z niego kryształy i cząsteczki, które następnie się odcedza. Jest to szczególnie ważne w krajach o chłodnym klimacie, gdzie zapach może być narażony na szoki termiczne. Oczywiście mówimy o naturalnych zapachach. Syntetycznych nie trzeba tak długo macerować, filtrować itd. Jeśli coś idzie nie tak, dyskutuję z moją asystentką, modyfikuję formułę i zaczynamy od początku. Z perfumami jest jak z winem, którego nie należy pić bezpośrednio z beczki. Potrzeba trochę czasu.
Jeśli chodzi o inspirację, to niestety nie podziwiam pięknych krajobrazów. Bardzo inspirujące jest dla mnie… metro. Wącham zapachy, które noszą pasażerowie. Czuję zapach jednej osoby, potem druga przechodzi obok ze swoim zapachem i powstaje trzeci. Gotuję, to też jest źródłem inspiracji. Nieraz dodaje do jedzenia zapach, nad którym pracuję. Czasem efekt jest paskudny, czasem… nadaje się do zjedzenia.
Inspiracja pochodzi przeważnie z ciągłego próbowania. Tylko raz w życiu zdarzyło mi się, że napisałem formułę, powstał zapach, zaniosłem go klientowi, a ten go zaakceptował.
Czy rozpoznaje Pan na innych własne zapachy?
Sprawia mi satysfakcję, jeśli na ulicy odnajdę na kimś jeden z moich zapachów. Zawsze potrafię go rozpoznać. No prawie… Jeden raz zdarzyło się, że podszedłem do kogoś i spytałem, czym tak ładnie pachnie. Kiedy odpowiedział niemal nie krzyknąłem: – O Boże, to przecież mój zapach!
W jaki sposób Pana ojciec został perfumiarzem? Czy podobnie jak Pan zdecydował o wyborze zawodu już jako nastoletni chłopiec?
Ojciec chciał zostać chirurgiem. Ale wojna uniemożliwiła mu realizacje planów. Zaraz po wojnie wyjechał do Nowego Jorku, gdzie pracował jego wujek. Tam przez cztery lata uczył się tworzyć zapachy. Po powrocie do Europy pracował dla różnych firm. Dioressence [1969 r. – red.] był jednym z jego największych sukcesów. Dwa inne: Madame Rochas [1960] i Calèche [1961] powstały w pewnym sensie przypadkowo. Były rezultatem studiów nad Arpège [zapach stworzony przez André Frayse dla Lanvin w 1927 r. – red.], ale nie pachniały wcale tak samo. Ojciec starał się rozgryźć ten zapach, który uważał za najpiękniejszy. Nie było wówczas takich narzędzi, którymi dysponujemy obecnie, więc nie było to takie proste. Oba zapachy, to jego wariacje na temat Arpège, choć pachną zupełnie inaczej.
Ojciec zawsze dokładał trochę romantyzmu i osobistych przeżyć do swoich perfum. Np. Calèche miał być zapachem łóżka, z którego dopiero co wstała piękna i zmysłowa kobieta. Jeśli sprawdzimy okaże się, że mu się udało… Był jednym z 10 najlepszych perfumiarzy. Oprócz wymienionych perfum, stworzył też Monsieur Rochas [1969], Équipage dla Hermesa [1970], trzy zapachy dla Gucciego i wiele innych kompozycji.
Stworzyłem cztery, a może pięć razy, więcej zapachów niż ojciec, ale większość z jego dzieł do dziś cieszy się wielkim uznaniem. Większość z moich perfum żyła tylko przez dwa, trzy lata. Niewiele osób, takich jak Marie-Hélène, stara się tworzyć zapachy tak, jak kiedyś – na bardzo długo. Teraz ludzie ciągle chcą czegoś nowego i innego. Tworzy się zapach ze świadomością, że za dwa, trzy lata zniknie on z rynku. Działając tak szybko, perfumiarze stają się mniej uważni w tym co robią, wiedząc, że zapach będzie krótko w sprzedaży. Ja przyjąłem maksymę ojca i dziadka, którzy mi mówili: – Nie spiesz się i wierz w swój zapach.
Czy te wielkie kreacje Guy Roberta nadal są takie same? Przecież niektóre ze składników, które wchodziły w ich skład nie są już dostępne.
Zapachy stale się zmieniają. Nawet Chanel no. 5 musi się zmieniać po to, by pachnieć tak samo. Zmieniał się już około pięciu razy. Brat mojego dziadka przez trzydzieści lat pracował dla Chanel [Henri Robert skomponował Chanel Pour Monsieur (1955), No. 19 (1971) i Cristalle Eau de Toilette (1974) – red.], między innymi nad wyborem składników dla No. 5. Dlaczego zapachy się zmieniają? Po pierwsze, niektóre składniki mogą być szkodliwe dla skóry i zabrania się ich dalszego stosowania. Zdarza się, że zapach był na rynku już 30 lat i nikomu nic się nie stało, ale w pewnym momencie ktoś stwierdza, że jakiś jego składnik może wywołać problemy. Po drugie, niektóre składniki stają się niedostępne. Po trzecie, pewne esencje są tak drogie, że ich dalsze stosowanie przestaje się opłacać. Takie zapachy, jak Chanel No. 5 lub No. 19 nie przynoszą zysków. Ich wyprodukowanie jest bardzo drogie. Pracują na nie Allure, Coco Mademoiselle, Chance i inne nowsze zapachy. Jeśli chodzi o kreacje mojego ojca, to Madame Rochas i Calèche też zostały odrobinę zmienione.
Czy te zmiany polegają na zastępowaniu esencji naturalnych syntetycznymi?
Niekoniecznie. Od wielu lat używamy naturalnych olejków z cytryny i bergamotki. Okazało się jednak, że w tych owocach jest coś, co mogłoby pod wpływem promieni słonecznych spowodować odbarwienia skóry. Co więc zrobiono? Podczas produkcji esencji cytryny lub bergamotki usuwa się z naturalnego produktu ten składnik, który mógłby być szkodliwy. Po tym zabiegu olejek ma jednak już nieco inny zapach. Jest jeszcze coś, o czym trzeba pamiętać. Esencja z kwiatów tego samego drzewa może być inna w zależności od pogody. Nie można powiedzieć klientom, że tego roku we Włoszech lub w Holandii było miej słońca i dlatego zapach jest trochę inny. Z tych przyczyn, w zasadzie co roku trzeba nieco modyfikować formułę, żaby zapach był zawsze taki sam.
Kiedy miałem 15 lat odwiedziłem brata dziadka w Chanel. Był niskim człowiekiem, ale miał ogromne biuro, a w nim ogromny stół. Stało na nim jakieś 200 butelek. W każdej z nich absolut jaśminowy, bo właśnie wybierał jaśmin dla No. 5, No.19, Cristal i innych zapachów. – A więc chcesz być perfumiarzem? – spytał się mnie dziadek. – Tak, tak – odpowiedziałem. Polecił mi wziąć dowolną buteleczkę i dać mu do powąchania. Wziął bloter powąchał i przez pięć minut nie odezwał się ani słowem. Aż pewnym głosem powiedział: – Jaśmin 1967 rok, Grasse, zbiór poranny, koniec czerwca.
Niesamowite…
Potem powtórzyliśmy to z kolejną buteleczką. Inny kraj, plantacja, rocznik, miesiąc i pora zbierania. Wszystko się zgadzało. Wyczuwał różnice, które dla większości byłyby nie do uchwycenia. Znał zapach każdego jaśminu. To było możliwe, bo kochał perfumy, kochał to, co robił.
Co jeszcze oprócz tej pasji decyduje o sukcesie perfumiarza? Wrodzony talent czy długoletnia nauka? Czy w rodzinie Robertów predyspozycje do tworzenia perfum są przekazywane w genach?
Ani talent, ani wrodzone zdolności, tylko wrażliwość, dociekliwość i ciężka praca. W świat zapachów warto wkroczyć jak najwcześniej. Dzieciom należy pozostawić pole do poznawania zapachów, bez indoktrynowania ich, co jest dobre, a co złe, co powinno się podobać, a co nie.
Sam bardzo wielu rzeczy nauczyłem się od rodziny oraz od wielu znanych pefrumiarzy, z którymi przyjaźnili się mój dziadek lub ojciec. Perfumiarze na ogół znają się. Nie było więc problemu, abym mógł odbyć staże i szkolenia w wielu firmach. Gdy moi studenci dają mi do wąchania różne substancje w 95 proc. przypadków je rozpoznaję. Po prostu przypominam sobie, bo kiedyś już je wąchałem.
Często ten sam zapach uznajemy za przyjemny lub odpychający tylko w zależności od jego intensywności. Jeśli jadąc autostradą czujemy zapach truskawek, to mogę przysiąc, że za kilometr poczujemy spaloną oponę… Rozcieńczony zapach spalonych opon pachnie jak truskawki. Cywet sam w sobie pachnie jak ekskrementy, ale rozcieńczony pachnie już pięknie… Kiedy byłem mały ojciec dał mi go powąchać. Czułem się dziwnie – Tato, przecież to g… – Tak, ale bardzo eleganckie g… – odpowiedział.
Czy ma Pan jakieś ulubione zapachy?
Wszystkie zapachy są ciekawe, ale mam swoje ulubione. To paleta trzystu składników (stu naturalnych i dwustu syntetycznych, wybrana spośród dziesięciu tysięcy esencji). Lubię głównie naturalne składniki, zwłaszcza różę, jaśmin, kardamon, imbir, choć doceniam też możliwości, jakie dają niektóre z syntetycznych.
Guy Robert stworzył pierwsze perfumy dla Amouage. Jakie były kulisy powstania tych zapachów?
Pomagałem ojcu w tym projekcie. Moim pomysłem był męski Amouage. Była to wielka przygoda. Niespodziewanie zadzwonił do nas pewien Anglik i powiedział, że poszukuje najlepszego i najdroższego zapachu dla kogoś z Zatoki Perskiej. Mój ojciec powiedział, że nie ma czasu – pracowaliśmy wtedy nad zapachem dla L’Oreala. Ten zapach był tak drogi, że ludzie z L’Oreala powiedzieli: – Przykro nam, zapach jest świetny, ale nic z nim nie możemy zrobić. Zaproponowałem ojcu: – Dlaczego nie wyślemy tego zapachu Anglikowi? Przecież tutaj nikt go nie wyprodukuje.
Wysłaliśmy próbkę zapachu do Anglii. Zadzwonili do ojca miesiąc później: – Sułtan Omanu wybrał Pana zapach. Będzie Pan oficjalnym perfumiarzem Amouage… Kilkakrotnie jeździliśmy z ojcem do Omanu, ponieważ Omańczycy chcieli, aby zapach wzbogacić o lokalne esencje. Wybór padł na kadzidło… Potrzebowali także męskiego zapachu. Zaproponowałem ojcu aby nie zmieniać zapachu, tylko dodać dużą ilość czegoś bardzo silnego i męskiego:. – Jesteś szalony! – powiedział, ale potem stwierdził, że po dodaniu paczuli i mchu dębowego pachnie bardzo dobrze. Amouage też się spodobało.
Jak już wszystko było gotowe polecieliśmy z Londynu do Omanu. Na pokładzie samolotu znajdowało się tylko siedem osób, w tym my oraz dwóch złotników z Asprey of Bond Street i produkty o wartości kilku milionów funtów. Wszystkie flakony wykonano ze srebra pokrytego złotem. Wyjątkiem było 10 egzemplarzy dla samego sułtana. Wykonano je ze złota i pokryto drogocennymi kamieniami szlachetnymi. A w środku nasz niezwykły zapach.
Amouage Gold to rzeczywiście piękny zapach, który trudno przyrównać do jakiegokolwiek innego. Skąd to się bierze?
Tworząc ten zapach użyliśmy wielkiej ilości naturalnych składników, które zwykle stosuje się bardzo oszczędnie. Chodzi oczywiście o ich cenę. Dioressence to był prawdziwy sukces mojego ojca. Jego marzeniem było stworzenie kolejnego wielkiego zapachu dla Diora. Nie wyszło, spróbował więc z L’Orealem, który miał takie marki jak Lancôme, Guy Laroche czy Cacharele. Dla nich zapach też był zbyt drogi, a nie mogliśmy zmniejszyć ceny.
Trzeba wierzyć w to co się robi. Tworzymy zapach z myślą o określonej osobie. Zapach jest czymś abstrakcyjnym, nienamacalnym. Trzeba umieć do niego przekonać. A jeśli samemu nie ma się przekonania, nie warto się tym zajmować.
Dziękujemy za rozmowę.
Źródło: Album Perfumerii Quality „First in Luxury”, 2006
im więcej czytam na waszym blogu, tym szerzej otwierają mi się oczy, jak wielką sztuką jest perfumiarstwo…
Bardzo mnie ciekawi ile taki „Nos” potrafi zapamiętać zapachów, zapamiętać i rozpoznać oczywiście.
pasjonaci i wizjonerzy… tylko podziwiać 🙂 po przeczytaniu troszkę żal, że człowiek wiedzie takie zwykłe życie, podczas gdy gdzieś obok inni tworzą wielkie dzieła. dobrze, że choć można kupić coś dla siebie i pachnieć wyjątkowo!
Niezmiernie interesujący wywiad. Znam kompozycje Henri Roberta dla Chanela (Cristalle i Pour Monsieur) i Guy’a Roberta dla Hermesa (Equipage) i uważam je za niezwykłe, bardzo oszczędne w formie, jednak niezmierenie urokliwe. Czuć w nich starą dobrą szkołę perfumeryjną opartą na składnikach naturalnych. Dziś rzeczywiście tą jakość można już odnaleźć niemalże tylko w niszy.