Najpiękniejszy jaśminowiec, jaki w życiu widziałam, rośnie w ogrodzie Rodziców. Czerwcową porą bujnie kwitnie i wygląda jak… panna młoda. Jest urokliwy i świeży. W czasie swojego rozkwitu dominuje ogród. Inne kwiaty się nie liczą. Tak jak na ślubie czy weselu, kiedy wszyscy patrzą tylko na nią…
Wiele z nas marzy o perfumach właśnie jaśminowych. Jednak okazuje się, że jest on jednym z najtrudniejszych składników w perfumiarstwie. Mam na myśli oczywiście naturalny jaśmin, a nie syntetyk. Jeżeli już się go stosuje, to w bardzo małych ilościach. Niewiele zapachów jest poświęconych właśnie jemu. Tymczasem, Kilian Hennesy uczynił go głównym motywem ostatniego zapachu z serii o miłości „Love and Tears, surrender”. Jest taki moment, który wzrusza do łez, kiedy poddajemy się miłości. A może są to łzy po miłości, która właśnie się skończyła?
W 1000 gramach formuły „Love and Tears”, mieści się aż 775 gram esencji różnych odmian jaśminu. Trzeba przyznać, że to śmiałe, wręcz bezczelne. Nieumiejętnie podany jaśmin mógłby niemal udusić, a źle przyprawiony mógłby przyciągać co najwyżej natrętne owady. Jaki efekt osiągnął Kilian?
Pierwsze wrażenie mnie zaskoczyło. Wydał mi się podobny do mojego ulubionego zapachu Bluebell Penhaligon’s. Swoją drogą ciekawe, że nie spotkałam w Polsce drugiej osoby, którą by Bluebell choć odrobinę zafascynował. A może jednak nie jestem jedyna? Istotnie, zapachy te łączy jaśmin, konwalia i galbanum.
Drugie wrażenie było z kolei obrazowe. „Stanął mi przed oczyma” wspomniany jaśminowiec. Może zatem udało się zbliżyć do ideału? Dodam jeszcze, że na wstępie dobrze robią formule nuty cytrusowe: włoska bergamotka i paragwajska gorzka pomarańcza. Jaśmin jest umieszczony w samym sercu zapachu. Z kolei baza doskonale wycisza, zwłaszcza zawarte w niej cedr i mech dębowy.
Dotychczas żaden z zapachów Kiliana mnie nie zachwycił. Mało tego, wszystkie wydają mi się zbyt perfumeryjne, sztuczne, tak napakowane chemią, że czuję niesmak w ustach.
Powiedziałam sobie już czas jakiś temu, ze kończę z tą marką i nie będę walczyć. ( bo ja tak lubię czasami, masochistka 😉 ) I teraz po tych obietnicach, pod podniesieniu rąk, wywieszeniu białej flagi. Po tym wszystkim, czytam recenzję zapachu Kiliana, która z uwagi na sam fakt postawienia opisywanego zapachu w towarzystwie Bluebell nie może zostać pominięta. Nigdy w życiu!
Jaśmin, jest rzeczywiście wyjątkowo trudnym tematem, często niestety migrogennym. Ciekawa jestem, jak odbiorę tę wariację.
Pani Agnieszko. Ja też zawsze myślałam, że nikomu oprócz mnie nie podoba się Bluebell 🙂
Nie jet może moim ulubionym zapachem, ale zawsze mi się podobał. No i ma dla mnie takie troszeczkę sentymentalne znaczenie, bo był jednym z tych zapachów ( obok Passage du Enffer, Dzing, Lily of the Valley, Violette-menthe, Cuir Ottoman – prawda, że bardzo różnorodne towarzystwo ? ) od których zaczęła się moja zapachowa podróż. Była moim towarzyszem na pierwszej stacji 😀
Ojej! To wzruszające po wielu latach spotkać kogoś kto lubi Bluebell 🙂 Z wymienionych zapachów mam sentyment do Lily of the Valley, Violette-menthe i Cuir Ottoman. Choć w moim repertuarze są też cięższe zapachy, aż po olejki Amouage. Miałam też etap Dzing.
Zawsze uważałam, że trudno jest zrobić dobry zapach kwiatowy, który miałby w sobie to „coś”, co pozwalałoby nam „wznosić się ponad poziomy”. Love and Tears nie wygrywa z Bluebellem, ale ma w sobie równowagę i jest naprawdę ładny. Czekam na wrażenia z jaśminowego Kiliana 🙂