Uwaga! Konkurs! Perfumy przejmujące, czyli jakie?

Opisując perfumy używamy bardzo wielu przymiotników, mówiąc lub pisząc o zapachach świeżych, bogatych, lekkich, głębokich, delikatnych, wielowymiarowych, zmysłowych, zdecydowanych, uwodzicielskich, silnych, dominujących czy po prostu pięknych. 🙂 My chcemy Was zapytać o zapachy PRZEJMUJĄCE. O perfumy wywołujące naprawdę silne emocje. O kompozycje przywołujące wspomnienia, nawet takie ukryte na samym dnie pamięci. O zapachy, które przemawiają wprost do serca, wzruszając lub zmuszając do chwili zadumy…

2723857_1425380896363_c8166e87_l

Musimy przyznać, że temat konkursu sprowokował zapach, który nie tak dawno poznaliśmy. Jest nim Sortilège, kompozycja, do której najlepiej pasuje właśnie przymiotnik „przejmująca”. Te piękne perfumy marki Le Galion opisać można na wiele sposobów, jednak nasze myśli zawsze wracają do określenia, pod którym kryje się jednocześnie głębia, bogactwo i to coś, co powoduje, że nie sposób ich zapomnieć. U nas wywołują uczucie podróży w czasie ku dawno minionym dniom, pełnym czaru, elegancji i wytwornego stylu. Tak, Sortilège to dla nas olfaktoryczny wehikuł czasu, wiozący nas w świat, którego już nie ma, świat, za którym tęsknimy, choć przecież go nie znamy. To kwintesencja „przejmujących” perfum, choć nie musieliśmy się długo zastanawiać, by wskazać inne. Wystarczyło wspomnieć Opus IX marki Amouage, wspaniały zapach, w którym – jesteśmy tego pewni! – anioł i diabeł toczą batalię o naszą duszę…

crinoline Louise Dahl-Wolfe

Podzielicie się z nami opisem perfum, które dla Was są kompozycjami przejmującymi? Na pewno takie znacie, choć być może niełatwo będzie opisać, jakie uczucia w Was wywołują… Jednak mocno wierzymy w Wasz talent pisarski, któremu przecież nie raz już daliście wspaniałe świadectwo i mamy nadzieję, że zechcecie się z nami podzielić swoimi przemyśleniami. Nie można się z nimi spieszyć, dlatego na krótkie (ok. pół strony) wypowiedzi w komentarzach pod wpisem będziemy czekać aż do poświątecznego wtorku, 29 marca.

List

Dla autorki lub autora najciekawszego, najbardziej PRZEJMUJĄCEGO opisu przygotowaliśmy wspaniałą nagrodę: flakon pełnego gorących emocji zapachu Les Jeux sont Faits marki Jovoy Paris. Autorki/autorów dwóch kolejnych opisów nagrodzimy atrakcyjnymi zestawami próbek wiosennych nowości Perfumerii Quality.

Gorąco zachęcamy do udziału w konkursie!

20 odpowiedzi do wpisu “Uwaga! Konkurs! Perfumy przejmujące, czyli jakie?”

  1. Łukasz W.

    Pytanie o zapachy przejmujące jest dla mnie pytaniem o emocje, czas i przemijanie. Perfumy przejmujące to zapachy, które docierają do serca, czyli do najbardziej osobistej i zindywidualizowanej cząstki naszego ja. To na dnie serca leżą wspomnienia, utracone młodzieńcze miłości, niespełnione marzenia. Zapach nas przejmuje, kiedy porusza te newralgiczne punkty, wywołując łzy na sercu lub łaskocząc nas czule wspomnieniem, kiedy stawia nas w konfrontacji z samymi sobą pełniąc rolę olfaktorycznego lustra dla podświadomości.

    Zapach palonych jabłek jest dla mnie przejmujący, gdyż przypomina mi ukochaną babcię, która skórki tychże owoców rzucała na rozgrzaną blachę węglowego pieca. Podobnie jest z perfumami, ich zdolność do wywoływania naszych dawnych klisz nie zależy od ich składu, twórcy, opisu czy reklamy, ale od nas samych, czy otworzymy się na tę chwilę ciemności, czasami trudną i wymagającą odwagi, by ostatecznie otworzyć serce na jasny strumień światła.

    Nie ma perfum przejmujących każdego. Są perfumy przejmujące kogoś dogłębnie i absolutnie. Przejmujące mogą być perfumy, do których wracamy po wielu latach, które „oddają” nam nas samych sprzed paru życiowych epok, kiedy to może byliśmy szczęśliwsi lub bardzo zakochani. Przemijanie jest bolesne, ale jest nieodłączną częścią naszego życia. Te perfumy, które przywołują u mnie dawne emocje, czasem już niewiele znaczący moment z przeszłości, są dla mnie przejmujące, bo sprawiają, że na chwilę zamykam powieki, wywołuję wspomnienia, niekiedy ronię łzę, a niekiedy zwyczajnie się uśmiecham.

  2. Olga

    „I get a little warm in my heart when I think of winter” (Tori Amos, „Winter”).

    Odkąd pamiętam, lubię zimę. Niekoniecznie za przeszywające zimno i wieczną ciemność, ale właśnie za ciepło i świetlistość, w których tak przyjemnie jest się przed nią chronić. Bo nigdy nie czuję się tak przytulnie i rozkosznie, jak wtedy, gdy na świat pokryty śniegiem wyglądam przez okno z ciepłego i rozjarzonego światłami domu, najlepiej otulona puszystym swetrem i wyposażona w kubek gorącego napoju.

    Teint de Neige – to właśnie taki śnieg, który wcale nie ziębi, a otula, rozpieszcza i wprawia w błogostan. Jak pachnie? Otwarcie to chmura kosmetycznego, pudrowego piżma w klimacie retro. Z upływem czasu zapach zaczyna się wysładzać, dążąc w kierunku pudrowych słodkości spod znaku Loukhoum, ale nigdy nie docierając w aż tak jadalne rejony. Zaczyna być wyczuwalna róża – a raczej jej płatki skąpane w cukrze – i pylisty heliotrop. Gdy zapach kończy ewolucję i nabiera ostatecznego kształtu, czuję się w nim jak obsypana cukrem-pudrem. Jako miłośniczka perfum i słodkich, i pudrowych, jestem w tym momencie w siódmym niebie.

    Jednak jak wiadomo, puder należy dawkować ostrożnie. Nałożony w niewielkiej ilości spełni swoje zadanie i pokryje cerę warstwą jedwabistej gładkości. Ale wystarczy odrobinę przesadzić i już nasza skóra dusi się pod zbyt grubą warstwą, a uzyskany efekt jest sztuczny i teatralny.

    Tak też jest z Teint de Neige. Wbrew pozorom, to nie żadna zwiewna mgiełka. To bardzo konkretny zapach o dużej projekcji i jeszcze większej trwałości. Według mnie – wieczorowy. Jeden z tych, do których kluczem jest umiar. Zaaplikowany w niewielkiej ilości, otacza nas puchatą chmurką. Gdy się z nim przesadzi, przestaje otulać, a zaczyna przygniatać i męczyć.

    Klasyk od Lorenzo Villoresi to żelazny punkt na mojej liście „za co lubię zimę”.

  3. UrszulaeN

    Pamietam, jak jeszcze Cztery lata temu uzywalam perfum bardzo malo, okolicznosciowo i to takicbogactwem i-es. Jednak gdy zaczelam prace w Lublinie, pierwszy raz poczulam wokol siebie inny zapach. Wodzilam nosem, delektowalam sie codziennie, az wkoncu znalazlam zrodlo – moj przelozony niosl za soba fale Salvadr Dali Pour Homme. Zakochalam sie i w tym zapaChu i w mezczyznie, ktora go nosila. Zaczelismy sie spotykac i za kazdym razem, gdy wtulalam sie w jego szyje, zamykalam oczy i mowilam „ale pachniesz!” . Wiedzialam juz wtedy, od pierwszego wejrzenia, ze tego faceta chce wachac do konca zycia. Spelnilo sie!

    Rok później, dostałam swoje pierwsze powazniejsze perfumy, Cacharel Liberte. To byl dla mnie szok, gdyz wlasnie wtedy zostalam wprowadzona w świat zapachow, ktory byl dla mnie nie osiagalny. Tak zaczela sie moja pasja. Zaczelam kolekcjonowac, uczyc sie poszczegolnym nut, kupowac nowe wraz z mężem. Dzieki temu poznalismy niszowe zapachy.

    Gdy urodzilam corke, znalam juz wiele niszowych zapachow i bylam (jestem) pewna, ze ta czesc perfum, fascynuje mnie najbardziej. Przejmuje fascynacja i pasja tworzenia, piekne flakony, ktore wyrozniaja sie szczegolna dbaloscia, bogactwem i zarazem prostotą. Moim signature scent stalo sie Narcotic Venus. I to sa perfumy, ktore ujmuja mnie najbardziej. Po narodzinach corki, tylko je nosiłam, bo moja Malutka, je bardzo lubila i od razu uspokojala sie, gdy czula to cudo na mojej skorze.

    Te trzy zapachy, pozostana na zawsze w mojej pamieci i w sercu. Zawsze, gdy bede je miec na sobie, bede miec w glowie cudowne obrazy i chwile, do ktorych chcialabym na moment powrócić…

  4. UrszulaeN

    Pamietam, jak jeszcze Cztery lata temu uzywalam perfum bardzo malo, okolicznosciowo i to takich jak Bi-es. Jednak gdy zaczelam prace w Lublinie, pierwszy raz poczulam wokol siebie inny zapach. Wodzilam nosem, delektowalam sie codziennie, az wkoncu znalazlam zrodlo – moj przelozony niosl za soba fale Salvadr Dali Pour Homme. Zakochalam sie i w tym zapaChu i w mezczyznie, ktora go nosil. Zaczelismy sie spotykac i za kazdym razem, gdy wtulalam sie w jego szyje, zamykalam oczy i mowilam „ale pachniesz!” . Wiedzialam juz wtedy, od pierwszego wejrzenia, ze tego faceta chce wachac do konca zycia. Spelnilo sie!

    Rok później, dostałam swoje pierwsze powazniejsze perfumy, Cacharel Liberte. To byl dla mnie szok, gdyz wlasnie wtedy zostalam wprowadzona w świat zapachow, ktory byl dla mnie nie osiagalny. Tak zaczela sie moja pasja. Zaczelam kolekcjonowac, uczyc sie poszczegolnym nut, kupowac nowe wraz z mężem. Dzieki temu poznalismy niszowe zapachy.

    Gdy urodzilam corke, znalam juz wiele niszowych zapachow i bylam (jestem) pewna, ze ta czesc perfum, fascynuje mnie najbardziej. Przejmuje fascynacja i pasja tworzenia, piekne flakony, ktore wyrozniaja sie szczegolna dbaloscia, bogactwem i zarazem prostotą. Moim signature scent stalo sie Narcotic Venus. I to sa perfumy, ktore ujmuja mnie najbardziej. Po narodzinach corki, tylko je nosiłam, bo moja Malutka, je bardzo lubila i od razu uspokojala sie, gdy czula to cudo na mojej skorze.

    Te trzy zapachy, pozostana na zawsze w mojej pamieci i w sercu. Zawsze, gdy bede je miec na sobie, bede miec w glowie cudowne obrazy i chwile, do ktorych chcialabym na moment powrócić…

  5. Rafał S.

    Chciałbym podzielić się z Państwem moją interpretacją zapachu Kind of blue, marki Xerjoff.

    Kompozytor jazzowy Miles Davis tworząc w 1959 roku album pt. „Kind of blue” nadał nurt epoce Free Jazzu. Ta specyficzna muzyka nie znajduje wielu sympatyków. Są jednak grupy na całym świecie uznające wyższość jazzu nad innymi gatunkami muzyki, widząc w nim głębię, pasję i ucieczkę od codzienności.

    Osobiście należę do tej grupy pasjonatów. Jazz pozwala mi odprężyć się, wejść w głęboką fazę spokoju, każdego wieczoru. Jazzu nie słucham za dnia, zostawiam go na powrót do domu, jak kieliszek dobrego wina. Wbrew pozorom chaotyczne dźwięki puzonu, niekontrolowane szarpanie strun wiolonczeli potrafią zdziałać cuda, dać poczucie harmonii. Raz na trzy miesiące udajemy się z Żoną do Berlina do klubu A-Trane, aby słuchać koncertów na żywo do późnej nocy.

    Kiedy poraz pierwszy spotkałem się z zapachem Kind of blue, po uprzedniej informacji, że zbieżność nazwy z albumem Davisa nie jest przypadkowa, brakowało mi słów. Poznałem perfumy, których kompozycja wpisywała się w moją wizję zapachu idealnego dla bywalców klubów jazzowych. I nie jest to zapach powietrza unoszącego się w klubie, lecz całkowita tego opozycja.

    Wyobraźcie sobie Państwo, jak po dobrej kolacji udajecie się do klubu, zajmujecie miejsce przy okrągłym stoliku, Panie zamawiają kieliszek wina, panowie 18-letnią whiskey z lodem. Zaczyna się koncert, światło przygasa, dym unosi się do góry. Xerjoff oddaje atmosferę głębi tego miejsca, jest przede wszystkim przeznaczony dla osoby siedzącej przy stoliku. Zapach perfum jest głęboki, kwiatowo pudrowy, ciężki. Ma za zadanie komponować się z zapachem i atmosferą w klubie, a nie być jego imitacją. Najlepsze kompozycje są przeciwstawne, dlatego też do wina podaje się ser. Smak, zapach całkowicie inny, prawda? A jednak jedno z drugim komponuję się najlepiej.

    Xerjoff tworząc zapach kwiatowo pudrowy w tonacji ciemnego i zadymionego klubu jazzowego pozwala na wiele swobodnych interpretacji, indywidualnie każdy może postrzegać inaczej. Kunszt pachnidła polega jednak na tym, że jest przeznaczony do określonych miejsc i atmosfery. Jest zapachem spokoju, harmonii i nieprzesadnej elegancji. Nie nadaje się na biznesowe spotkania, natomiast sprawdzi się podczas wieczornych spacerów po parku, wyjść do herbaciarni lub na kolacje z ukochaną, na wypad do klimatycznego kina, teatru, czy właśnie do klubu jazzowego.

    Sprawdziłem to i zostanę z Kind of blue na wiele lat, odnalazłem w nim swoją wyobraźnię. Tak właśnie pachną moje zainteresowania i marzenia.

  6. Magdulla

    Dawno temu, kiedy w szarym Peerelu wszystko wydawało się nijakie i bezbarwne, odkryłam cudowną i tajemniczą zawartość babcinej toaletki. Było to dla mnie odkrycie na miarę skarbów ukrytych w „Klechdach sezamowych” Leśmiana. Na toaletce znalazłam kobaltową buteleczkę z kryształowym korkiem wypełnioną intensywnie pachnącą zawartością… To były perfumy Bourjois Soir de Paris. Lubiłam po kryjomu przyglądać się flakonikowi pod słońce i wyobrażałam sobie wtedy, że patrzę na niebo. Ale najpiękniej te perfumy pachniały na mojej babci. Kilka kropli za uchem wystarczyło, by w moich oczach babcia zamieniła się w przedwojenną elegantkę. Jedwabna bluzka, sznur pereł na szyi, niewielka torebka i filuternie przekrzywiony kapelusik – taką pamiętam ją do dziś. Ten zapach zawsze wprawia mnie w stan rozmarzenia i melancholii. Pusty flakonik do dziś skrywa we wnętrzu zapach babcinych perfum. Gdy chcę się na chwilę przenieść się do świata dzieciństwa i powspominać ze wzruszeniem sięgam po buteleczkę, wyciągam korek i wącham, wącham, wącham… Kobaltowa buteleczka jest jak lampa Alladyna, tylko dżin jest dobry, bo pozwala mi być bliżej ukochanej osoby, która nauczyła mnie czytać, kochać książki i Puszkina, szyć na maszynie i nie wychodzić z domu bez czerwonej szminki. Jak w kalejdoskopie zmieniają się obrazy: dębowa przedwojenna toaletka, bukiet róż w ćmielowskim wazonie, zapach ruskich pierogów, słodycz smażonych na smalcu pączków, żółte motyle tańczące nad Twoimi pelargoniami… Otwieram flakon i wracają echa wspomnień niezatartych przez czas… Chwilo trwaj, jesteś taka piękna!

  7. Beata B

    Perfumy marek ,które na mnie wywołują wielkie emocje to Amouage, Kilian, Histories de Parfums oraz muszę wspomnieć dzieło Maria L Yours Madly.
    Mam takie poczucie ,że każda zawartość flakonu to emocje twórcy. Do tego dochodzą niezwykłe projekcje na skórze … a amplituda wciąż rośnie..
    Przejmujące bo przywołują u mnie przenikliwe wspomnienia..
    Przejmujące bo przeszywają osoby które właśnie je uchwyciły, poczuły..
    Przejmujące bo twórca zrobił wszystko aby je wydać – a u mnie wywołują tak silne emocje..

  8. Beata B

    CD mojego opisu powyżej:

    Kilian
    ___________
    Myślisz ,że wszystko Ci się należy bez słowa?!
    Przychodzisz i bierzesz?!
    Mój cel nie słowa , a czyny.

    Amouage
    ____________
    Tak mi dobrze z Tobą..
    Czule i mocno przytuliłeś mnie na plaży..
    Mogę to zaraz powtórzyć ?..

    Histoires de Parfums
    __________________
    Pamiętam tu każdą ścianę, każdy mebel
    Każdą figurkę porcelanową
    Zobacz jak pięknie wyglądają przy lustrze jej perfumy..
    I bukiecik.., nie stracił kolorów…

    Maria L Your Madly
    _________________
    Jesteś?! wiedziałam że wrócisz !
    Tęsknota tak bardzo boli!
    Nie rozchylaj ust bo zostanę na zawsze !..

  9. Alicja

    Miłe złego początki, czyli o podróży w czasie.

    Jestem wielbicielką wszelkiej metaliczności. W muzyce, napojach i zapachach. W domu zawsze dominował hardrock i gitarowe łojenie. „Smoke on the water” i „Crazy train” były brata i moimi kołysankami. Uwielbiam metaliczną whiskey. Siłą rzeczy też zapragnęłam perfum z nutami żelaza lub miedzi. Blood Concept Red +MA, w momencie gdy spojrzałam na nuty w sieci wywołał we mnie wspomnienie kręcącej się czarnej płyty, cichych trzasków spod igły i płatków owsianych jedzonych przed snem. Więc można sobie wyobrazić szerokość mojego uśmiechu, gdy dostałam próbkę. Otworzyłam, psiknęłam i…

    W pierwszej chwili uderzył mnie bardzo urokliwy i kojarzący mi się ze świętami zapach goździków. Ładnie.
    Później?

    Stanęło mi przed oczami jedno z najgorszych wspomnień z podstawówki: gruba kucharka lejąca wielką chochlą z wiadra pełne kożuchów, wiele razy przegotowane, letnie mleko.

    Momentalnie dostałam gęsiej skórki i po dłuższej walce z sobą, poszłam Czerwoną Plazmę zmyć, bo prawie słyszałam wrzaski – PIJ, PIJ TO MLEKO!

    Jednak cieszę się niezmiernie, że ten zapach poznałam. Dlaczego? Bo pokazał mi, jak niewiele trzeba – właściwie kilka kropel, by podróżować w czasie. Ważne tylko, by do takich podróży dojrzeć.

  10. Maciej S.

    Chciałbym, żebyś tu był oraz lśnij, szalony diamencie, czyli słów kilka o wspomnieniach, nostalgii, a także wielkich nadziejach nakreślonych przez całkiem niedaleką przeszłość

    Nikt nie narzuca nam olfaktorycznych skojarzeń, kreowane są one zaś jedynie przez to, czego doświadczymy, co przeżyjemy sami. Ach, wspomnienia… Jakaż wielka moc wywoływania doznań drzemie w niekończących się pokładach ludzkiej (nie)pamięci. Podsyciwszy ją jeszcze przez bliskie nam wonie, wywołać można już prawdziwą, wręcz niebezpieczną burzę emocjonalną. Doprawdy piękna to sprawa, możliwość przyporządkowania odczuciom odpowiednich zapachów. Piękniejsza to sprawa, łączyć z własnym postrzeganiem rzeczywistości omański majstersztyk o nazwie Memoir.
    Kontakt z tymże ujmującym po upływie czasu pachnidłem marki Amouage, nie należy z początku do najłatwiejszych. Owszem, otwarcie jest wręcz magiczne, ale pełne sprzeczności. Z ogrzanego kadzidłem i – paradoksalnie – oziębionego miętą mistycznego akordu piołunu, obdarowującego nosiciela perfum aurą niepokoju, co rusz zapach przeistacza się w bardzo kłopotliwe do zdefiniowania źródło słodyczy, w osobistym odczuciu wręcz mleczno-czekoladowej. Gdzież tu ingrediencje rodem ze sztandarowych pachnideł gourmand – tego wciąż nie wiem. Dostrzegam zaś, że po godzinie lub dwóch, kiedy do wszelkich kwaśno-słodkich kontrastów człowiek potrafi koniec końców przywyknąć, następuje kres owej wojny aromatów, a w grę wchodzi już samo kadzidło, doprawione delikatnym jak na niszę akordem skóry oraz żywym tytoniem, przywodzącym na myśl mocno dymiącą, popalaną w najlepsze fajkę. To zjawiskowe, eleganckie, w efekcie bardzo suche połączenie, mentalnie przenoszące mnie w miejsce wprost doskonałe do głębokich przemyśleń, zbierania refleksji. To mocno odczuwalna wewnętrzna podróż w odległe pustkowia, wysmagane jesiennym wiatrem przekwitające łąki, wielkie połacie szaro-żółtych wysokich traw. Owa woda perfumowana działa niczym dobitnie przejmująca, nostalgiczna płyta muzyczna, która służyła ongiś za ważny punkt odniesienia dla towarzyszących mi wrażeń, wspominania z uśmiechem – bądź zupełnie przeciwnie – przeżytych sytuacji czy to tęsknoty za czymś (za kimś?), z czego zdaję sobie sprawę, że nigdy, nigdy nie powróci. Amouage Memoir to swoista parafraza floydowskiego albumu z najbardziej triumfalnego okresu zespołu – chłodnego, owianego dozą sentymentalizmu, momentami obrzydliwie dołującego Wish You Were Here. Zaraz… coś tu jednak znowuż nie daje spokoju. Mijają godziny, po których zdaję sobie sprawę, że całe to przytłoczenie gdzieś… uciekło? Tak, musiało czmychnąć w nieoczekiwanym momencie, ponieważ począłem pochłaniać nastrajający, ciepły aromat tej samej fajki, jednakże dlatego optymistyczny, iż dogorywającej, przechodzącej w otuloną nutami drzewnymi wanilię. Tak, wybornie męskie to uderzenie wanilii, która w akompaniamencie drzewa sandałowego, gwajakowego i ambry, jawi się niczym światełko w tunelu, nowe horyzonty, jakie człowiek sam przed sobą tworzy, kończąc tę przybijającą, lecz potrzebną własnemu ja wędrówkę jesienną popołudniową porą, w prywatne miejsce odosobnienia. Memoir przywraca ostatecznie nadzieje w niegdyś wykoncypowane, zdawać by się mogło, bardzo odległe zamiary. Czy kiedy jednak istota ludzka zdolna jest do samostanowienia i określenia momentu, w którym warto zaprzestać bezkresnych wojaży w głąb duszy, istnieją jeszcze jakieś niemożliwe do spełnienia mrzonki?
    A więc lśnij dalej, floydowski szalony diamencie, skoro już mnie zniewoliłeś w niedoli oraz w szczęściu. Nie waż się przestawać skłaniać do poszerzania granic własnej percepcji. I nigdy nie odchodź.

  11. Damian

    Perfumy to wrazenie, na wrażeniach budujemy swoje osady i przekonania, a stad juz całkiem blisko do stawiania tez i dochodzenia prawdy. A co jesli perfumy przywołują wrazenie wzniosłości, czystości, szlachetności, czegos, co … stoi ponad. I tu zaczyna sie moja recenzja perfum doskonałych.
    Mam nadzieje, ze nie zostanę posadzony o szerzenie herezji, a w konsekwencji czego spalony na stosie, ale musze … musze przyznac sie do istnienia w moim życiu zapachu, który mnie „uświęca”. Montale Full Incense. Boski pierwiastek :). Kluczowy składnik perfum – kadzidło – wiedzie moje mysli do kościoła. Kościoła starego, drewnianego, troche zapomnianego, gdzie zatrzymał sie czas. Ot taki zwykły kościółek? Nic bardziej mylnego. W kościele tym panuje przeszywającą cisza, wystrój opisalbym jako mocno ascetyczny. Powietrze świdruje nozdrza, jest szalenie rzeskie, ale tez zimne, jak to wiosenna pora bywa. Idąc głębiej w kierunku ołtarza siadam w jednej z drewnianych ław, mocno styranych duchem czasu, uklękam i wciagajac powietrze czytam historie tego miejsca zawarta w drewnie, z którego ławe zrobiono. Historie, która wgryzła sie w te mury i to drewno, a teraz subtelnie uwalnia czar dawnych dni.
    Taki wypad to miła odskocznia od codzienności. Będąc tam jestem świadomy tego, ze moj dom to betonowe miasto i wygodne zycie. Tylko godzina czasu dzieli mnie od tętniącego życiem miasta, pracy w przeszklonym futurystycznym wiezowcu i postępu cywilizacji.
    Zapach Montale przywołuje we mnie najmilsze wspomnienia, najszlachetniejsze, najdojrzalsze, choc mam zaledwie 28 lat. Jest prosty w swej konstrukcji, surowy ale jakże pociągający. Łączy w sobie ducha historii i cywilizacyjny boom. I zeby była jasność nie jestem szczególnie wierzący, tylko ten zapach dodaje mi wiary w przyszłość.

  12. Ewelina

    Jest tak naprawdę kilka zapachów, które okazały się dla mnie przejmujące i wzbudziły wielkie emocje, choć niektóre z nich nie były spektakularne. Po cichu wkradły się w moją podświadomość, ucząc mnie nowych horyzontów, przestrzeni i marzeń.
    Do tych właśnie niepozornych zapachów należy Timbuktu L’artisan Parfumeur. Są to perfumy, których wyjątkowość dostrzegłam już w pierwszym kontakcie. Wiedziałam, że nie są one proste w odbiorze i niosą ze sobą klimat miejsca, z którego pochodzą. To dzięki nim zaczęłam marzyć o podróżach w różne zakątki Afryki. Stała się ona dla mnie bardziej namacalna, poczułam jej przyprawy, duchowość, dzikość oraz ducha wolności. Te perfumy stały się dla mnie namiastką czarnego lądu. Chwile z nimi były dla mnie wyjątkowym przeżyciem, które zapamiętam na zawsze.
    Przejmujące się okazały dla mnie również perfumy, które wywołały skrajnie inne emocje. Są nimi Jubiation XIV Amouage w wersji męskiej. Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że perfumy mogą iskrzyć na wiele sposobów i być tak majestatyczne. Zapach zmieniał się z minuty na minutę w całkiem inny, jak kameleon. Poszczególne nuty ujawniały się w całej okazałości, by po chwili ustąpić miejsca kolejnym, równie pięknym. Ten mariaż trwał godzinami i zaskakiwał mnie nieustannie. To wtedy odkryłam, jak bardzo perfumy mogą być wielowymiarowe, i jak wiele można nimi uczuć budować. To był czysty zachwyt.
    Z kolei najbardziej duchowym przeżyciem, było dla mnie spotkanie z Black Tourmaline Olivier’a Durbano. To wtedy uświadomiłam sobie jak bliski moich upodobaniom zapachowym jest aromat kadzidła, drzew, żywicznej słodyczy. Zapach ten na stałe wpisał się w mojej pamięci, a ja nie potrafię wyjaśnić, dlaczego zajmuje dla mnie tak ważne miejsce w moim prywatnym rankingu.
    Przejmującymi nazwałabym perfumy, które niekoniecznie są tak piękne, że nie można wyjść z podziwu nad ich urodą. Przejmującymi nazwałabym perfumy, które uczą nas czegoś nowego, wprowadzają w różne światy, które są, jakby częścią samych ich twórców. Mogą budzić wspomnienia z dzieciństwa, wyobrażenia o dawnych czasach, czy niedaleką przeszłość, którą zastąpiły nowe natchnienia. Zawsze jednak po spotkaniu z nimi wiemy, że już nigdy o nich nie zapomnimy.

  13. Magdalena

    Perfumy przejmujące to te nieliczne, wyszukane mikstury, które już przy pierwszym zetknięciu mają moc ostrza wbitego w sam środek bijącego serca. Dotykają wnętrza.Czynią bezbronnymi. W ciągu kilku sekund rażą jak piorun, wywołują burzę, zamęt, konsternację. Próbujemy wtedy chwytać i werbalizować myśli, racjonalizować, określać, zamykać w znajome formy, nazwy, nuty…nie do końca jednak pojęta może zostać ta niezwykła siła. A to najprzyjemniejszy element zetknięcia z tym co ma moc uczynienia nas przejętymi. Niewiadoma.Zagadka. Czyż to poruszenie właśnie samo w sobie nie jest magią? Szukamy we wspomnieniach, szukamy w marzeniach a to ta chwila właśnie jest doświadczeniem mistycznym.
    Sacred Wood BK to Las po którym pragnę chodzić boso.Ciepły, miękki, bajeczny. Czuję jego potęgę, lecz prześwity słońca dają mi bezpieczeństwo. Otaczają mnie tajemnice a jednak doświadczam jedności z niezwykłą potęgą. Tu i teraz.

  14. Kasia

    Moja perfumomania nie trwa jakoś specjalnie długo, bo trochę ponad rok. Oczywiście, zapachy otaczały mnie przez całe życie i mogłabym napisać, że wyjątkowo poruszają mnie Cerruti 1881 (zapachowy znak rozpoznawczy mojej mamy) albo niebieska Pani Walewska, która wprawdzie stała na toaletce babci, ale czasami pachniał nimi ukochany, niedawno zmarły dziadek… Albo, że najbardziej przejmujący jest Fahrenheit, którymi na początku naszej znajomości, delikatnie perfumował się mój ukochany- i poderwał mnie nimi skutecznie.
    Powiem jednak o innym zapachu, takim który porusza mnie i nie kojarzy się z nikim bliskim, natomiast kojarzy mi się z własnymi chwilami bezgranicznego szczęścia. Mam na myśli Ambre Russe marki Parfum d’Empire.
    Jest to zapach, przenoszący mnie do przytulnego wnętrza schroniska w sercu zaśnieżonych beskidzkich lasów. Takiego miejsca, w którym każdy przybysz będzie powitany serdecznie, poczęstowany parującą herbatą z prądem i otulony szorstkim kocem. Jest ciepło i nieco duszno, bo parują tuziny mokrych kurtek i butów, dym z zawilgoconego drewna trochę kopci i szczypie w oczy, ale nikomu to nie przeszkadza.
    W zimie słońce szybko zachodzi, a po zmroku (i po kilku głębszych) ludzie zaczynają być bardzo chętni do śpiewu. Wąsaty wujek sięga po gitarę wiszącą na gwoździu i intonuje rytmiczną piosenkę. Melodia pada na żyzny grunt, górscy turyści nie potrafią nie śpiewać i po chwili schronisko wypełniają mocne męskie głosy, co energiczniejsi biorą w ręce łyżki i walą nimi po swoich turystycznych metalowych kubkach, do rytmu.
    W przerwach między piosenkami jest gwarno, wesoło, wznoszony jest toast za toastem. Alkohol sprawia, że ludzie stają się bardziej melancholijni, gitara jest przekazywana z rąk do rąk, w końcu (około półnony) trafia do starego kawalera, który intonuje swoją popisową balladę. Śpiewa prawie szeptem, pary się do siebie tulą, a dzieci zasypiają na kolanach rodziców.
    Sala powoli się wyludnia, gitara z powrotem ląduje na haku, a ja ujmuję twarz w dłonie, rozglądam się po pomieszczeniu i po prostu chłonę dobrą energię, napawam się własnym szczęściem, żeby mi wystarczyło na kolejny rok.

    Z taką właśnie wieczną tęsknotą za górskimi wieczorami odkryłam Ambre Russe. Zapach nieokrzesanej słowiańskiej duszy, której niestraszne śniegi i błota, która szuka porozumienia dusz i prozaicznego biesiadowania przy drewnianej ławie. Zapach na wskroś mój, poruszający serce mocniej niż jakiekolwiek inne doznania zmysłowe.

  15. Paulina

    Sprawia, że ożywają litery. Stają się zyskującą fizyczny, materialny kształt pulsującą opowieścią. Nabierają mięsistości, cielesności, pozwalają się łatwiej głaskać i głębiej interpretować. Ta opowieść zapisuje się na mojej skórze. Znaczy ją. Opisuje. Podejmuje ryzyko zawłaszczenia i zdefiniowania. Moja skóra staje się podbitym terytorium. Podbitym dobrowolnie. W cichej zgodzie, za moim łagodnym przyzwoleniem. Śliwko trwaj! (Chociaż zawsze sądziłam, że śliwek nie lubię, że są za słodkie, że nie ma we mnie ani krztyny łakomczucha, że nie podpiszę się jako gourmand).

    Czy rzeczywiście jest to zapach tak niekwestionowanie inspirowany epistolarną powieścią Pierre’a Choderlosa de Laclosa , która eksploruje cienkie granice między zmysłowością, niemoralnym charakterem ludzkich pragnień, a absolutną potrzebą ich urzeczywistnienia?

  16. Michał P.

    Szalenie przejmująca jest moja ukochana Akowa. Akowa to zapach niesamowity, gdyż aby się rozwinąć potrzebuje naszego ciepła- tchnienia życia- bo na papierze czy na jakimkolwiek materiale Akowa wcale nie pączkuje. Akowa wtedy jest nieśmiała. Po aplikacji na skórze objawia nam swoje piękno. Piękno absolutne i wyjątkowe. Jej uroda zaczyna się od chłodnego, ostrego i lekko cierpkiego wejścia kwiatu pomarańczy i skórzastej bergamotki, a to wszystko delikatnie podbite męską wetiwerią, która choć umieszczona w bazie, na mojej skórze już teraz wstydliwie daje o sobie znać. Następnie po początkowym chłodzie przychodzi ciepłe i serdeczne serce. Jest to najbardziej ujmujący i najpiękniejszy moment zapachu, który trwa najdłużej. Drzewne kakao, złota ambra, zielona figa, nieskazitelne piżmo, ale i te sekretne fasolki plemienia Akowa. Do tego wszystkiego proszę sobie dołożyć bogatą, wielowarstwową, mszystą fakturę zapachu- coś bajecznego. Interpretacji Akowy mam trzy. Pierwsza: Akowa to dzień z wędrówki człowieka po jego własnym życiu. Życia, które jest trudne i chłodne, może ciężkie, tajemnicze i ukryte, ale mimo tego zawsze pojawia się w nim jakiś strumień złotego światła, który daje siły i otuchy, bo…jest pięknie przyjazne i sprawia, że wiemy że dla niego warto, ponieważ po złu zawsze przychodzi dobro i to ono zwycięża. Akowa to życie wymagające, ale jakże satysfakcjonujące . Druga: Akowa to miłość. Miłość, która nie przychodzi łatwo. Niewątpliwie jest to zauroczenie od pierwszego spojrzenia, ale trzeba nad nią pracować: wytrwale się poznawać, być sobie wiernym i oddanym, rozumieć się, czuć się komfortowo we własnym towarzystwie oraz pragnąc siebie. Akowa jest jak to wyśmienicie napisała, a potem zaśpiewała Mylène Farmer- moja ulubiona francuska artystka-” tout les mots de sa maitresse/ à l’oreille et sans dètour / Comme une chanson d’amour”, co parafrazuję na „wszystkie słowa jego kochanki, wypowiedziane prosto do ucha wybrzmiewają jak piosenka miłości”. Trzecia i już ostatnia: Akowa jest podróżą. Podróżą daleką, bo ponad widoczne i znane. Widzę przestrzeń. Zawsze marzyłem o nowych horyzontach. Odnawiam się w lepszym świecie. Rozległe niebo, w które się zanurzam. Skupisko gwiazd. Przedmną także ciemne mgławice. Świetliste konstelacje. Robię, co mogę bo to podróż w jedną stronę. Długo się na nią szykowałem. Gorejące supernowe. Zaczął się nowy dzień…
    Moje interpretację Akowy dowodzą jakim przejmującym zapachem jest Akowa. Żaden inny zapach nie wywołuje u mnie takich emocji, nie przywołuje takich wyobrażeń. Przejmuje mnie za każdym razem, gdy go aplikuję. Jednak muszę dodać, że jakąkolwiek interpretację Akowa mi ukaże zawsze jest ona ciepła, bezpieczna, serdeczna i pełna miłości. Nie mogę się doczekać dalszego jej użytkowania, bo mam nadzieję, że objawi mi więcej swoich obliczy.

  17. Łukasz M.

    Ona jest cudowna,leży obok mnie,a ja przyglądam się w jej czarnych jak węgiel oczach… Dubaj. Kto z nas nie chciałby choć na chwilę kroczyć ulicami miasta tak nowoczesnego o tak wielkim kulturowym bogactwie? Jeśli porównać Dubaj do szlachetnego kamienia,byłby nim diament…oszlifowany. Do dziś pamiętam uderzenia gorącego powietrza oraz słońca,przed którym z łatwością znajdowałem cień wśród majestatycznych drapaczy chmur. W labiryncie fascynującej architektury całkiem przypadkowo znalazłem się na tradycyjnym bazarze. Był ogromny, odniosłem wrażenie jakby czas stanął tu w miejscu. Zagłębiając się w kolejne wąskie uliczki nie sposób oprzeć się niesamowitym zapachom, bliskowschodniemu rękodziełu czy setkom egzotycznych przypraw. Bogactwo i różnorodność bazaru była tak wszechobecna i magnetyczna zarazem. Niestety wraz z rachubą czasu straciłem też orientację w terenie. Moja bezradność przekształciła się w bezgłośny krzyk. Chciałem wrócić do hotelu! Wówczas pojawiła się ona, ubrana w tradycyjny arabski strój, jej ciemne oczy przeszyły mnie jak szpada. Mimo tak wielu dzielących nas różnic zrozumiała że szukam pomocy. W milczeniu wskazała mi drogę ku wyjściu. Do dziś nie znam nawet jej imienia, na myśl o niej znikąd otaczają mnie przenikliwe zapachy orientu. Takim zapachem jest nietuzinkowy Black Gemstone 777, czarny jak smoła i aura dubajskiej nocy. Budzi skrajne głęboko skrywane emocje, onieśmiela i hipnotyzuje. Do dziś na mojej poduszce leży mała pluszowa małpka-dubajski souvenir zakupiony na owym bazarze. Ona jest cudowna,leży obok mnie,a ja przyglądam się w jej czarnych jak węgiel oczach…

  18. Weronika

    Perfumy to temat przejmujący sam w sobie i niezwykle obszerny. Wszyscy mamy pamięć zapachową i określone aromaty wywołują w nas – czy tego chcemy czy nie – konkretne emocje i skojarzenia. Wielu z miłośników perfum wspomina z sentymentem wakacyjne chwile przy ognisku, przesiąknięte zapachem dymu, woń wielkanocnego sernika, który zmęczona, ale zawsze serdeczna babcia piekła późno w nocy, wreszcie pierwsze perfumy i pierwszą prawdziwą miłość…
    Perfumy,aby budzić emocje, nie muszą być wielkie, odkrywcze, bogate. Wielokrotnie kiedy rozmawiam z ludźmi o zapachach, znajduję wspólny mianownik – wszyscy z sentymentem mówią o tych zapachach, które towarzyszyły im w istotnych okolicznościach, ważnych życiowych momentach. Tak więc perfumy przejmujące to te, które wywołują w nas tęsknotę za sielską przeszłością.
    I ja mam taki zapach który zabiera mnie w przeszłość jak wehikuł czasu, a który towarzyszy mi od dzieciństwa. To Dune Diora – kiedyś zapach mojej mamy, która zawsze była blisko w ważnych dla mnie momentach. Dune to rozpoczęcie szkoły i ścisk w żołądku (co mnie czeka?), to pierwsze przyjaźnie i rozczarowania… To wiosna w naszym ogrodzie i spacery z ukochanym psem. Pierwsze sukcesy, wielka miłość i rozpacz, pierwsza praca… Choć Dune już nie jest ulubionym zapachem mojej mamy, wciąż mam go w pamięci. Od kilku lat sama jestem już mamą. Patrząc wstecz i dokonując pewnych podsumowań, uśmiecham się do mojej przeszłości. Ogarnia mnie śmiech, łzy i nostalgia. Wspomnienia i zapachy zawsze będą w nas, choć wszystko się zmienia i my sami również. Miło jest jednak sięgnąć po flakon, zamknąć oczy i znów stać się beztroską dziewczynką bawiącą się w ogrodzie. Na tym polega magia Dune wielu wielu innych zapachów przejmujących.

  19. Magda

    Jest taki zapach. Pierwsze wąchanie – szpital!! Mam 11 lat, stoję na parapecie szpitalnego okna, twarz przyklejona do szyby, zalana łzami i w oddali rozmazany widok Mamy na śniegu, machającej do mnie ręką. Nie da się wejść do szpitala, nie przyjdzie mnie pogłaskać, nie wiem jak stąd uciec!! Przejmująca, nieutululona tęsknota rozdziera mnie na strzępy. Wreszcie kładę się do łóżka i wyciągam jakąś książkę. Mogą się nawet ze mnie śmiać, że płaczę. Książka, byle jaka, nie będę jej czytać, ale niech leży. Otwarta. I nagle czuję Mamę koło siebie, przytula, jest, pachnie…Niby wiem, że to tylko krążek folii, który leżał przedtem na wierzchu maminego pudru. Najbardziej pudrowy z pudrowych zapachów, najbardziej maminy… Ombre Rose Jean’a Charles’a Brosseau. Łzy zakręciły się w oczach i uciekłam z perfumerii. Dopiero po paru dniach wróciłam po flakon dla siebie. Na specjalne okazje, już nie wywołuje łez tylko czułość i ciepło. I przybliża Mamę, która jest aż 300km stąd.

  20. Dominika Sz.

    Annick Goutal DUEL… Zapach przejmujący. Dlaczego? Ponieważ stanowi pomost pomiędzy czasem, gdy perfumowa nisza była dla mnie czymś jeszcze kompletnie nie znanym a tym, co dzięki zmysłowi powonienia jest przedziwną, wciąż inspirująca magią. DUEL wprowadził mnie w świat zapachowych kompozycji, które nie starają się na siłę być „miłe” i „ładne”, skrojone na gusty „masowego nosa”. Ta ziołowa mieszanka z wyraźną nuta herbaty mate, na miękkim piżmie, otulona aromatem przaśnego siana spieczonego lipcowym słońcem pobudziła mój apetyt na poznawania innych dzieł zamkniętych w szklanych flakonach twórców komponujących zapachy niszowe. To moje perfumy inicjacyjne, dzięki którym przez kilka godzin niemal unosiłam się nad ziemią. Do czasu, gdy po raz pierwszy odwiedziłam w swoim mieście perfumerię mającą w ofercie między innymi tę wodę toaletową, nie zdawałam sobie sprawy, że zapach może aż tak mocno poruszyć wyobraźnię, przywołać tak wyraźnie obrazy zaklęte gdzieś w zakamarkach pamięci.

    Podczas pierwszego z nim kontaktu wyraźnie przypomniałam sobie armat popołudniowej herbaty w przytulnym domku mojej babci. Była to gorzkawa herbata pełna nie znanych mi, intensywnych ziół, o gęstej konsystencji, w której pływały różnokolorowe patyczki, płatki kwiatów, a nawet – jak mi się kiedyś wydawało – ostre kolce krzewów i chitynowe pancerzyki egzystujących w nich żyjątek. Miała ona tak niesamowity aromat, że nie mogłam przestać się w niego wwąchiwać, ale samego naparu wypić nie śmiałam. Traktowałam go jak kawę – napój zakazany, dostępny tylko podniebieniom osób dorosłych i o wystarczająco bogatej wiedzy dotyczącej świata, w który dopiero wchodziłam, który uczyłam się dotykać, smakować…wąchać… Napar ten kojarzy mi się z czasem wakacyjnych przyjazdów właśnie do mamy mojej mamy, z polami nabrzmiałymi bujnymi strąkami pszenicy, w które uwielbiałam się zatapiać, wyłuskiwać z nich ziarenka, by poczuć ten mączno-mleczny posmak. Słońce, beztroska, bieganie na bosaka i ciągle porysowane łydki, które harmonijnie komponowały się z kolanami w wiecznych strupkach… Właśnie te obrazy przywołał DUEL. Przejmująco dosłowne. Dosłownie magiczne. Magiczna podróż w czasie… Podróż nie tylko do wspomnień, ale też do swojego wewnętrznego dziecka, przed którym jeszcze jest tyle do poznania, dla którego wszystko jest jeszcze takie czyste, nieskażone i warte najwyższej uwagi. To był właśnie klucz do perfumowej niszy. To był także początek wielkich zmian w moim życiu, które – jak tak sobie o tym teraz myślę – prawdopodobnie dokonały się dzięki temu, że zaczęłam uciekać rutynie, marazmowi, unieruchamiającym schematom. Za to z szerzej otwartymi oczyma, uśmiechem, głębszym oddechem…

Leave a Reply